separateurCreated with Sketch.

Wytykali ich palcami, a oni – na przekór systemowi – uczyli dzieci w domu. Heroizm Bobów

DANUTA BOBA

Z lewej: rodzina Bobów, Kozy, 1950. Z prawej: Danuta Boba podczas uroczystości wręczenia Medalu Komisji Edukacji Narodowej

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Danuta i Bartłomiej Bobowie płacili wysoką cenę za edukację domową. – Wizyty UB były notoryczne. Demolowano mieszkanie. Ojca torturowano w areszcie. Pytano o to, czego uczy. Kiedyś wrócił do domu z łokciami zdartymi do kości – wspomina ich córka.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

15 lutego Danuta Boba, 100-letnia „nauczycielka domowa”, otrzymała Medal Komisji Edukacji Narodowej w uznaniu jej wybitnych zasług w walce z komunistycznym systemem. Razem z mężem, nieżyjącym już Bartłomiejem, jako jedyni w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i to już w czasach stalinowskiego terroru, prowadzili edukację domową dla 5 swoich dzieci. Rzecz nie ma w Polsce precedensu, a opowieści o tym dorosłych już dzieci budzą podziw i szacunek na zmianę z grozą i przerażeniem…

Skromni, zwyczajni ludzie dokonali rzeczy niemożliwej. Do tej pory nie byli znani polskiej opinii publicznej, choć ich historia może się stać kanwą dramatycznego filmu lub serialu. Trzymającego w napięciu przez wiele odcinków… Bobowie dzieci wychowali wspaniale, wszystkie osiągnęły sukcesy. Za bunt wobec władzy zapłacili jednak biedą, ostracyzmem a nawet torturami… Edukację domową prowadzili przez niemal 30 lat (w latach 1952-1981). Świadczy to o determinizmie i talentach pedagogicznych. Dzieci o mały włos nie trafiły do domu dziecka odebrane przez komunistów. Jak udało się wygrać z tamtym systemem?

 

Danuta Boba. Zerwane zaręczyny

To opowieść nie tylko o walce małżeństwa katolików z ateistyczną indoktrynacją niczym Dawida z Goliatem, lecz także o miłości, wierze i nadziei. Danuta wywodzi się z krakowskiej inteligencji. Odebrała przed wojną staranne wykształcenie. Jest absolwentką Liceum im. Adama Mickiewicza, zdała z wyróżnieniem maturę w klasie humanistycznej. Była prymuską, miała najlepsze stopnie ze wszystkich przedmiotów. Chętnie udzielała korepetycji. Miała zacząć studia na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, gdy 1 września 1939 roku wybuchła wojna.

W wieku 23 lat, wyszła za mąż za starszego o… 22 lata Bartłomieja Bobę. Kim był mężczyzna, który odmienił jej życie?

Jak mówi najmłodsza córka, Bożena Boba-Dyga (dziś konserwator dzieł sztuki), pochodził z zamożnej, włościańskiej rodziny. Jego ojciec miał majątek ziemski w Polance Wielkiej: stawy, lasy, pola oraz karczmę i sklep. W czasie I wojny światowej zamknięto szkoły i ojciec pomagał mu w gospodarstwie. Potem studiował na Akademii Rolniczej w Bydgoszczy i uczył w szkołach rolniczych. Pełnił też funkcję dyrektora. Przed wojną dużo podróżował, m.in. 5 lat (od 1925 r.) mieszkał w Stanach Zjednoczonych.

Ogromną wiedzę z zakresu botaniki, zoologii i geografii wykorzystał w edukacji domowej. Przydało się też to, że studiował prawo w Poznaniu. Sam bronił się w sądach… Komuniści wytoczyli Bobom aż 18 spraw… Pisał pisma, wygłaszał mowy – powoływał się na Konstytucję gwarantującą w PRL prawo wyznania i sumienia, uznając ją (słusznie) za prawo nadrzędne nad ustawą oświatową. Nie mógł posłać dzieci do szkół katolickich, bo te zlikwidowano. Do komunistycznej – nie chciał. Był „motorem” oporu. Żona uczyła dzieci, zajmowała się pracą w domu. Jak się poznali?

Opowiada córka, Bolesława Habdank-Wojewódzka: „Mama miała narzeczonego, dziennikarza i artystę malarza. Powiedział kiedyś – jak strasznie jest być chorym, będąc starym kawalerem, nikt nawet nie poda szklanki herbaty! Miał na myśli przyjaciela, naszego tatę. Mama wzięła adres i wysłała choremu służącą z obiadem. Ta miała nie zdradzać kto ją przysłał, wygadała się jednak przy sprzątaniu pokoju. Tata wyzdrowiał.

Mama pomagała wtedy rodzicom w sklepie jubilerskim. Pewnego dnia wszedł pan w średnim wieku, z ogromnym bukietem róż. Zapytał o panią Danutę… Poszli nad Wisłę na spacer. Wkrótce potem mama zerwała zaręczyny, a po 3 miesiącach wzięli ślub”. I dodaje: „Kiedy tata umarł, były narzeczony natychmiast się zgłosił (był rozwiedziony), chciał się z mamą ożenić. Odmówiła”. Po życiu z kimś o wielkich ideałach nie mogła dzielić go z kimś innym.

 

Kiedy sen ocala życie

Najpierw urodziła się córka Bogumiła (obecnie chirurg), potem bliźnięta – Bogusław (artysta plastyk) i Bogdan (inżynier, nauczyciel) oraz Bolesława (nauczycielka). Kiedy rodzice odmówili posłania dzieci do szkoły, zaczęło się nękanie pismami, sprawy sądowe. Pod drzwiami stały samochody z SB-kami. Mieszkali wtedy w Kozach pod Bielskiem-Białą, gdzie przenieśli się, bo ojciec został dyrektorem szkoły rolniczej.

W 1951 roku ojciec stracił pracę i dostał wilczy bilet – nie mógł jej znaleźć nigdzie w kraju. Nie mógł wyjechać także za granicę. Ludzie wytykali ich palcami, a nawet jeśli współczuli, to za pomoc w rodzaju przyniesienia ziemniaków, chleba czy worka węgla groziły sankcje. Dyrektor szkoły namawiał dzieci do tego, aby wyszydzały dzieci Bobów… Bogdan opowiada, że kolega kiedyś go nawet pobił… Byli sami w kontrze do systemu. Kiedy pytam ich dziś, czy nie żałują, mówią – absolutnie nie.

Zapytałam panią Danutę, czym się kierowała. Z wielkim trudem (skończyła 100 lat) mówi:

Wiem, że szkoła musi być nastawiona nie tylko na nauczanie, ale również na kształtowanie charakteru i duszy człowieka. Celem było takie wychowanie dzieci, żeby mogły wyzwolić w sobie wszystkie talenty i na świecie powstało więcej dobra.

Wielkie ideały małżonkowie wprowadzili w życie. Ryzykowali życiem, ale też utratą dzieci… W 1955 roku był już wyrok sądu – miały trafić do państwowego domu dziecka.

 

Dzieciokrady!

Wspomina Bolesława:

– UB przyszło po starszą siostrę Bogusię i 2 braci. Mnie jeszcze nie obejmował obowiązek szkolny. Vis a vis drzwi wisiał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a pod nią – szabla damasceńska. Coś pięknego, dzieło muzealne. Wtedy pierwszy czas zobaczyłam tatę w takim stanie (bo zawsze był uprzejmy – Danusiu, zrób panom herbaty…). Pobiegł po szablę, wyjął ją w pochwy i ryknął – dzieciokrady! I tych kilku mężczyzn, z pepeszami na ramionach, z okropnym wrzaskiem, rzuciło się na schody do ucieczki. Więcej nie przyszli.

– Tata wtedy wysłał depeszę do Rady Ministrów, przyjechał przedstawiciel i po dyskusji z ojcem i mamą zarządził dla dzieci egzaminy. Bogusia była w II klasie, bracia w I i zdali je świetnie. To był 1956 rok. Na krótko była odwilż. Mieliśmy troszkę spokoju, a potem znów wszystko się zaczęło od nowa.

Syn Bogdan wspomina, że wizyty UB były notoryczne. Demolowano mieszkanie. Ojca torturowano w areszcie. Pytano o Katyń itd. O to, czego uczy. Kiedyś wrócił do domu z łokciami zdartymi do kości. Nie wiedzieli, czy w ogóle wróci…

Żyli w biedzie. Głównie z tego, co ojcu udało się sprzedać z majątku: drogie książki, w tym białe kruki, dzieła sztuki, biżuterię mamy. Jedno ze wspomnień Bolesławy:

– W zimie w Kozach nie wolno było sprzedać węgla na nazwisko taty. Kiedyś jesienią rozebrano dach do remontu, ale nie został przeprowadzony. Tata nie raz strącał sople z sufitu. Kiedyś już nie było w ogóle węgla, my w czwórkę (Bożena urodziła się później) telepaliśmy się z zimna na łóżku. Nagle słuchać rżenie konia, skrzypienie kół na śniegu… Ktoś wali w drzwi. To były uczeń taty, górnik, przyjechał furmanką – aż z Tarnowskich Gór! Nigdy nie zapomnę, co powiedział: Panie profesorze, baba mnie obudziła i mówi „Miałam straszny sen, twojemu profesorowi dzieci zamarzają. Bierz furę węgla i jedź tam”. Uratował nam życie.

Kiedyś ksiądz przyniósł im potajemnie wszyte pod sutannę 2 chleby. Jakaś pani – 2 wiaderka węgla. To też była odwaga. Czy zmierzyć heroizm Bobów? Może miarą jest cud…

W 1961 roku Sąd Powiatowy w Bielsku-Białej wydał wyrok. Dzieci musiały zdać egzaminy państwowe z programu nauczania obowiązującego w szkole podstawowej. Cała czwórka zdała je znakomicie (Bolesława w 1962 r.). Po 10 latach gehenny mogły uczyć się w domu, co roku zdając egzaminy. Wygrali „walkę o duszę polskiego dziecka” (określenie taty).

 

Promieniowanie szczęściem

Najmłodsza córka, Bożena przyszła na świat 5 lat później i jako jedyna korzystała w czasie edukacji domowej w szkole podstawowej z pomocy korepetytorów z matematyki, fizyki i chemii. – I od rosyjskiego – jak mówi. – Rodzice znali 5 języków, a tego – nie. I nie zamierzali się go uczyć – stwierdza Boba-Dyga. Były już lata 70. XX wieku, mama poszła do pracy, pracowało starsze rodzeństwo. Jak wyglądała jej nauka?

– W czasie wakacji kupowaliśmy podręczniki, pachnące drukarską farbą, wspomina. – Czytałam je jak powieści przez 2 tygodnie. Potem odkładałam i… rozwijałam pasje. Dużo czytałam. Pewnego dnia usłyszałam w dziale dziecięco-młodzieżowym w pobliskiej bibliotece: Musisz poczekać, aż coś kupimy, przeczytałaś już wszystko. Haftowałam, szyłam, malowałam, pisałam książki, ilustrowałam je. Pisałam scenariusze i nagrywałam je na taśmy, śpiewałam, grałam. Budowałam z klocków, żyłam w świecie wyobraźni, odgrywając różne scenki. Obie z siostrą Bolesławą z sentymentem wspominają, że ojciec uczył ustawicznie. W czasie spacerów do lasu z pasją wprowadzał dzieci w świat roślin, zwierząt itd. Każda drobna rozmowa to była okazja do objaśniania świata.

Bożena co roku zdawała egzamin w szkole rejonowej. Uczyła się do niego 2 tygodnie. Mama brała urlop w pracy, przerabiały materiał – zdawała znakomicie. Jako jedyna z rodzeństwa poszła do liceum – jednego z najlepszych w kraju, słynnego krakowskiego „Nowodworka” (I Liceum Ogólnokształcące im. Bartłomieja Nowodworskiego). Zapytałam jej wychowawcę, Mieczysława Lechowskiego, czy ją pamięta.

Mówi: – Była w klasie o profilu klasycznym, z łaciną i greką. Tam wszyscy byli świetni. Zwróciłem uwagę na Bożenę, bo promieniowało z niej szczęście. Była wiecznie uśmiechnięta, śmiały się jej oczy. Pamiętam to, choć minęło 40 lat. Była chętna do każdego projektu, aktywna. Wychodziła ze szkoły jako jedna z ostatnich. Nie odstawała intelektualnie od innych. Cechowała ją otwartość, odwaga i absolutny brak kompleksów.

Optymizm i radość życia promienieją z niej do dzisiaj… Wszystkie dzieci są niezwykłe, mają twórcze życie. Są artystami i nauczycielami.

Najstarsza, Bogumiła, z zawodu chirurg, była posłem na Sejm I kadencji w wolnej Polsce.

 

Medal dla Danuty Boby

O przyznanie medalu wnioskował dr Mariusz Dzięciątko, prezes Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie. Jak mówi: – Jest kilka powodów. Po pierwsze, państwu Bobom udało się – przez prawie 30 lat – prowadzić edukację domową w systemie, który nie był przychylnie nastawiony do żadnej formy indywidualnego podejścia w edukacji. Po drugie, podziwiam ich, bo na własnej skórze doświadczyłem walki z systemem, gdy trzeba było stawić czoło urzędnikom. Sami mamy w domu trudną historię, więc tym bardziej to rozumiem. Trzecia rzecz – to ma znaczenie dla całego środowiska. To jedyna znana nam rodzina, która w tym czasie prowadziła edukację domową. Dzięki nim została zachowana jej ciągłość między II a III Rzeczpospolitą”.

Według danych Ministerstwa Edukacji i Nauki aktualnie (wrzesień 2020) z edukacji domowej korzysta w Polsce 15034 dzieci i jest to o 31 proc. więcej niż w roku poprzednim. Być może to wpływ pandemii. Czy wypada nam narzekać na trud i męczarnie zdalnej nauki?


EDUKACJA DOMOWA
Czytaj także:
Powrót do szkoły? A może edukacja domowa? Wybiera ją coraz więcej rodzin


SZCZĘŚLIWA DZIEWCZYNKA
Czytaj także:
Edukacja domowa od środka. Wyjaśniamy wątpliwości rodziców


EDUKACJA DOMOWA
Czytaj także:
Edukacja domowa to opcja dla bogatych? Obalamy mity

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.