separateurCreated with Sketch.

Jak pozwalam pandemii uczynić mnie lepszym człowiekiem

SMILE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Isaac Huss - 06.01.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Ten niewątpliwie trudny czas stwarza nam możliwości bycia lepszymi, bardziej świętymi ludźmi.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Bądźmy szczerzy – trwająca pandemia COVID-19 jest dziwna, a dla większości z nas ciężka. Miałem w związku z nią sporo kiepskich momentów, ale zauważyłem też ogromne owoce w moim życiu pośród tych trudności. To była szalona jazda kolejką górską. W rzeczywistości najbardziej owocne momenty pod względem rozwoju osobistego miały miejsce w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy. I nie wyobrażam sobie ich bez pomocy tych wyjątkowo trudnych okoliczności.

 

Kryzys, który pomaga odkryć potencjał

Kiedy myślę o tym, jak to konkretne negatywne doświadczenie wywarło tak pozytywny wpływ na moje życie, nie mogę przestać myśleć, że w kryzysie jest coś, co może pomóc takiemu człowiekowi jak ja lepiej zrealizować swój potencjał dany przez Boga. Ale ponieważ generalnie jestem przeciwny kryzysom wielkości pandemii, zastanawiałem się, jak odtworzyć jej skutki bez dodatkowych szkód.

Najpierw trochę informacji. Przez ostatnie sześć lat pracowałem dla parafii katolickiej, zajmując się komunikacją i marketingiem. Kocham swoją wiarę i przez większość dni nie ma niczego innego, co wolałbym robić, niż właśnie praca nad przekazywaniem przesłania Kościoła w nowy i twórczy sposób.

To powiedziawszy, nauczyłem się, że praca jako osoba świecka dla Kościoła może być czymś szczególnie trudnym – pomimo naszych najlepszych intencji, to, co może na początku być wspaniałą okazją do służenia Bogu i Jego ludowi, może w końcu stać się po prostu jak każda inna praca.

Powiedzmy, że od około 1 marca 2020 r. było mi dobrze. Nie wypaliłem się w pracy, którą wykonywałem każdego dnia i tygodnia. Szybko się to zmieniło od 19 marca. Wtedy dowiedziałem się, że w ciągu 24 godzin musimy zamknąć nasze msze dla wiernych z powodu coraz bardziej rozpowszechnionej epidemii COVID-19.

A potem przyszło mi do głowy: lepiej wymyślę, jak transmitować na żywo nasze msze! Bo alternatywa oznaczała, że ​​nasi parafianie byliby całkowicie odłączeni od parafii, a może w rezultacie nawet od Boga… nie wiadomo na jak długo.

 

Praca jeszcze ważniejsza

Nagle moja praca – nigdy nie wątpiłem, że jest ważna – stała się jeszcze pilniejsza. To wszystko zmieniło.

Do tego momentu rzadko pracowałem więcej niż 40 godzin tygodniowo, a nigdy więcej niż 45-50. Przez następne dwa miesiące pracowałem średnio ponad 60 godzin tygodniowo, ponieważ całe nasze życie parafialne musiało zostać zmienione i wykonywane na odległość – a lwia część tej pracy spadła na mnie.

W dodatku, cały czas nie wiedząc, czy utrzymamy się przy malejących przychodach.

To był szalony, stresujący czas. Ale było coś niesamowicie satysfakcjonującego we wstawaniu rano, wkładaniu wszystkiego, co miałem w swoją pracę, a następnie kończeniu dnia całkowicie wyczerpanym – jednocześnie wiedząc, że zrobiłem tego dnia coś absolutnie niezbędnego. To mnie napędzało.

Stałem się bardziej skupiony, produktywny i bardziej zaangażowany w pracę, którą wykonywałem. I odkryłem, że te cnoty przenoszą się na resztę mojego życia, od ćwiczeń po osobistą modlitwę.

Rozpalić ogień

Wtedy wydarzyło się coś śmiesznego. Wziąłem trochę wolnego w czerwcu i spędziłem wakacje w odległym miejscu, aby zobaczyć rodzinę, trochę odpocząć, zrelaksować się i oczyścić umysł. Kiedy wróciłem do pracy, wszystko ułożyło się w niezłym systemie z transmisją na żywo i nie musiałem już robić nadgodzin.

W rzeczywistości miałem trochę czasu na wakacje z powodu odwołanych wyjazdów, które planowałem na kwiecień i maj, więc mogłem brać wolne w piątki przez kilka miesięcy. I znowu się rozleniwiłem, mówiąc wprost.

Praca znów stała się pracą. Zacząłem żyć weekendami i po drodze rozwinąłem złe nawyki. Znowu czułem się komfortowo, mniej produktywnie, byłem mniej zmotywowany do doskonalenia się i bardziej skupiłem się na samozadowoleniu – jednocześnie uspokajając się myślą, że „zasługuję na to” po mojej ciężkiej wiosennej pracy. Nadal byłem (wystarczająco) dobrym katolikiem, ale samodyscyplina, którą wzmocniłem i wielkoduszność, którą pielęgnowałem od marca do maja, skutecznie przygasły.

Bez nagłego kryzysu, z jakim miałem do czynienia na początku pandemii COVID, straciłem przewagę, a wraz z nią poczucie misji. Ale byłem zdeterminowany, żeby to odzyskać. Pytanie brzmiało: jak to zrobić bez nowego kryzysu?

 

Samozaparcie

Ks. Bill Baer, ​​wielki bohater i mentor mojego życia – niech Bóg da mu wieczny odpoczynek – zawsze narzekał na mentalność kawalerską i jej diametralną sprzeczność z życiem chrześcijańskim.

Powiedziałby, że kawaler stara się przede wszystkim zadowolić siebie, wykorzystując jak najwięcej czasu po tym, jak został uwolniony od czujnego oka rodziców, a zanim przywiąże się do żony – a zwłaszcza jeśli ma pieniądze do wydania. Wiem więc doskonale, że ilekroć jako kawaler czuję się zbyt komfortowo, muszę dokonać pewnych zmian.

Zawsze, gdy czuję się szczególnie pobłażliwy, jestem skłonny pomyśleć: „Przydałby mi się Wielki Post w tej chwili”. Nie jest więc bez znaczenia, że ​​okres mojej wiosny zbiegł się z okresem Wielkiego Postu.

Właściwie pamiętam, że myślałem, kiedy to się działo, że podczas gdy Matthew Kelly promował swoją serię „Najlepszy Wielki Post”, wszyscy mieliśmy najgorszy post w historii. Było ciężko jak diabli. Ale jestem też przekonany, że po części to sprawiło, że ten czas był tak dobry.

Wielki Post służy jako coś w rodzaju duchowego zabójcy, który atakuje wszystkie nasze najbardziej pobłażliwe skłonności. To wyrzeczenie się samego siebie – nie dla samego siebie, ale po to, abyś mógł uwolnić się, by czynić dobro. Kiedy celowo nie szukam obsesyjnie najgorętszej nowej restauracji lub baru w mieście, trochę to boli. I to jest okazja, aby skierować tę energię na rzeczy, które trwają dłużej.

Kościół, w swojej mądrości, daje nam okresy pokuty, takie jak Wielki Post (i, w mniejszym stopniu, Adwent), jako okazję do dokonania wielkiego kroku w kierunku powrotu do Boga. Ale możemy wykorzystać tę samą mądrość i te same cnoty w każdej chwili – na co dzień, a także w piątki, które przez cały rok pozostają dniem szczególnie pokutnym.

 

Celowe, praktyczne życie

Jednak życie chrześcijańskie to coś więcej niż samozaparcie. Musiałem dowiedzieć się nie tylko, jak przestać sobie pozwalać, ale także jak lepiej wykorzystać swój czas i talenty ku dobru. W tym celu zwróciłem się do czegoś, co nazywa się Podręcznikiem mnichów.

Od trzech miesięcy korzystam z Podręcznika i jego prostych wskazówek dotyczących bardziej świadomego życia. Dzięki codziennemu planowaniu, autorefleksji i celowemu ustalaniu priorytetów kolejne strony pomagają zdecydować, co jest najważniejsze w życiu, zobowiązać się do tego na piśmie, a następnie wrócić następnego dnia i ocenić, jak mi poszło.

Podręcznik mnichów okazał się dla mnie niesamowicie owocny, pomagając mi żyć bardziej świadomie. Zaczyna się od ustalenia priorytetów, co chcę osiągnąć każdego dnia. Ale to, co prawdopodobnie zachęciło mnie do największego wewnętrznego wzrostu, to sekcje zatytułowane „Ways I Can Give” (tłum. Sposoby, w jakie mogę dawać).

 

Czy żyję dla innych?

Każdego dnia staram się myśleć o tym, jak mogę dawać. Wydaje się, że to prosta rzecz i tak prawdopodobnie jest. Ale pozwólcie, że powiem wam, że dla mnie to jedna z trudniejszych rzeczy do wypełnienia każdego dnia.

Choć dawanie nie jest takie trudne! Oczywiście z wyjątkiem sytuacji, gdy żyjesz tylko dla siebie. Podręcznik mnichów pomógł mi zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby upewnić się, że żyję dla innych – nawet jeśli miałyby być to drobne sposoby, takie jak „zadzwoń do kuzyna Marka” – to robi wielką różnicę.

Jestem przekonany, że być może największym wyzwaniem bycia samotnym chrześcijaninem jest codzienna walka o niezbyt wygodne życie kawalerskie. Świadomość tego uświadamia mi piękno różnych powołań w Kościele, które dają nam możliwość kochania i służenia.

Kryzys może pomóc niezamężnemu mężczyźnie stać się mniej kawalerem – przynajmniej zamiast jego ostatecznego powołania. Ale na szczęście Bóg w swoim miłosierdziu i Kościół w swojej mądrości zapewniają inne, mniej dramatyczne sposoby nauczania samotnych mężczyzn życia dla innych.


SIBLINGS
Czytaj także:
Jak pomóc naszym dzieciom odkryć ich potencjał [wywiad]



Czytaj także:
Najbardziej męski fragment Pisma Świętego

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.