Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W rozmowie z Aleteią Ilona Adamska opowiada o tym, dlaczego po śmierci taty obraziła się na Boga, kiedy nastąpił początek nawrócenia i jakie cuda zdarzają się w jej życiu.
Anna Gębalska-Berekets: Przez lata żyła pani daleko od Boga. Co było punktem zwrotnym w pani życiu?
Ilona Adamska: Niespodziewana śmierć taty w maju 2018 roku. Jego odejście było dla mnie i mojej mamy bardzo dużym zaskoczeniem. Tata przeziębił się. Trafił na OIOM z zapaleniem płuc. Przez dwa miesiące leżał w śpiączce. Moja rodzina jest wierząca i praktykująca, a ja sama byłam wychowywana w duchu katolickim. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechałam do Krakowa na studia filozoficzne.
Na Papieską Akademię Teologiczną (dziś Uniwersytet Papieski Jana Pawła II) dostałam się jako druga na liście najlepiej zdających, dlatego też odbierałam indeks w Filharmonii Krakowskiej z rąk samego śp. biskupa Tadeusza Pieronka. Chociaż inni mogli mi zazdrościć, na mnie ten fakt nie zrobił większego wrażenia. W zasadzie mieszkając w Krakowie i studiując na katolickiej uczelni, jeszcze bardziej zraziłam się do instytucji Kościoła. Mieszkałam w Krakowie osiem lat i tylko raz w życiu byłam tam na mszy świętej, właśnie podczas inauguracji roku akademickiego.
Skąd ta niechęć do Kościoła?
Zraziło mnie zachowanie niektórych kleryków. Byłam niejednokrotnie przez nich podrywana, dostawałam liściki z wyznaniami miłości lub z dwuznacznymi propozycjami. Nie potrafiłam pogodzić w sobie tych sprzeczności. Zastanawiałam się wówczas, jak ja mogłabym potem pójść do takiego duchownego i wyznać mu swoje grzechy. Strasznie mnie to raziło.
Zerwała pani całkowicie relacje z Kościołem?
Nie interesował mnie jakoś szczególnie. Do kościoła na mszę świętą chodziłam jedynie podczas pobytu w domu rodzinnym, w Sanoku. Nie chciałam odmową robić przykrości rodzicom, którzy chodzili co niedzielę do Kościoła i byli bardzo wierzący. Eucharystii nie przeżywałam świadomie. Powiem więcej, podczas liturgii myślami byłam zupełnie w innym miejscu. Obecność na mszy świętej nie miała dla mnie sensu, nie rozumiałam tego, co się podczas niej dokonuje.
Siedziałam w ławce, ale w głowie snułam plany zawodowe, myślałam o kolejnych projektach. To wszystko trwało kilkanaście lat. Do czasu. Gdy tata leżał nieprzytomny w szpitalu, zaczęłam szukać pomocy u Boga. Prosiłam go, by nie zabierał mojego taty. Wtedy też podróżując w sprawach zawodowych, zaczęłam odwiedzać przy okazji kościoły, by tam się modlić w intencji uzdrowienia taty. Zapamiętałam słowa mamy, która niejednokrotnie powtarzała, że jeśli pierwszy raz pomodlę się w jakiś kościele, to wówczas moja prośba zostanie wysłuchana. W tamtym czasie dużo się modliłam, ale to były jedynie słowa. Modlitwa, którą kierowałam do Boga, nie była przepełniona wiarą.
Ilona Adamska: moje życie się posypało
Po śmierci taty obraziła się Pani na Boga?
Finalnie tata zmarł, a ja czułam panikę. Myślałam, co teraz będzie ze mną, z mamą. Obraziłam się na Boga. Powiedziałam Mu nawet, że jestem zawiedziona tym, że nic nie zrobił. Ogarnęło mnie zwątpienie. Zresztą moja mama, z tego co mi mówiła, czuła podobnie. Pamiętam, że miałyśmy żal do św. Rity, do której przez cały okres śpiączki taty modliłyśmy się codziennie.
Co się zmieniło od tamtej pory?
Moje życie zaczęło się totalnie sypać. Nie czułam się szczęśliwa. Byłam wtedy w związku z rozwodnikiem. Moje poglądy na temat małżeństwa dalekie były od nauczania Kościoła. Uważałam, że niepotrzebny jest ślub, że papierek nie ma znaczenia, jeśli dwoje ludzi chce być razem.
Żyłam dwa lata w grzechu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wszystko potrafiłam wytłumaczyć. Ten związek także zaczął się sypać po śmierci taty. Ponadto, poza tym, że od czternastu lat prowadzę własną firmę zajmującą się wydawaniem magazynów, książek i organizacją medialnych eventów, zajmuję się także modelingiem. W czasie żałoby po śmierci taty przytyłam piętnaście kilogramów. Smutek i żal zajadałam słodyczami. Przestałam dostawać zlecenia. Popadałam powoli w tzw. dołek.
Kiedy zdecydowała pani, że tak dalej nie można żyć?
Pewnego dnia pojechałam do Białegostoku na warsztaty, które organizowałam z zakresu budowania marki. Poprosiłam koleżankę, która jest profesjonalną makijażystką, by mnie pomalowała. Zaczęłyśmy rozmawiać. W jednej chwili coś we mnie pękło. Nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Koleżanka dopytywała mnie o przyczynę. Odpowiedziałam jej, że wali mi się całe życie.
Poleciła mi kontakt z księdzem Mateuszem Bajeną i prosiła, bym do niego pilnie zadzwoniła. Nie za bardzo chciałam z nim rozmawiać. Wydawało mi się, że to i tak nic nie pomoże. Ona mimo wszystko zadzwoniła do księdza. Słyszałam, że zapytał: „Jaką dziś owieczkę mi znowu przyprowadziłaś?”. Koleżanka przekazała mi słuchawkę. Pamiętam, że wówczas powiedziałam tylko tyle, że się pogubiłam w życiu. I nic więcej nie przechodziło przez moje usta.
Duchowny prosił, bym przyjechała do niego na spowiedź generalną. Wahałam się. Teraz z perspektywy czasu widzę, jak bardzo szatan o mnie walczył, bym tam nie pojechała. Szukałam wymówek. Zdecydowałam jednak, że pojadę. Podczas spowiedzi życia płakałam jak małe dziecko. Poczułam się w końcu wolnym człowiekiem. Nie wiedziałam, że grzechy, których się dopuściłam, miały tak niszczący wpływ na moje życie. Chodziłam do wróżek, korzystałam z tarota, odwiedzałam bioenergoterapeutów. Nie miałam świadomości, jak bardzo takie działania mają niszczący wpływ na duchowość.
W pociągu z biskupem Solarczykiem
To był początek pani drogi nawrócenia?
Tak. Po spowiedzi poszłam do kościoła. Nie mogłam przestać płakać. Wewnątrz czułam jednak taki spokój. Ksiądz doradził mi, bym przyjechała do niego na rekolekcje, które będą połączone z modlitwą o uwolnienie. Po tym spotkaniu chodziłam regularnie do kościoła. W każdą niedzielę przystępowałam do Komunii Świętej.
Czułam w sobie ogromne pragnienie karmienia się Słowem Bożym. Szatan jednak nie dawał za wygraną. Zwróciłam się do Boga, a jemu się to nie podobało. Przychodził do mnie w nocy. Budziłam się zlana potem. Widziałam go doskonale. Stał przy moim łóżku i przeraźliwie się śmiał. Po moim ciele przechodziły zimne dreszcze. Czułam się związana.
Zbliżał się czas mojego wyjazdu na umówione rekolekcje. I ponownie wahałam się, czy powinnam tam jechać. Zrezygnowałam z jazdy samochodem. Była zima i bałam się, czy dojadę sprawnie na miejsce. Wybrałam się więc pociągiem. Weszłam do przedziału i cieszyłam się, że jest pusty. Będę mogła spokojnie się wyspać – pomyślałam. Na ostatniej stacji Warszawa Wschodnia wszedł do przedziału mężczyzna. Miałam nadzieję, że pójdzie dalej. On jednak usiadł naprzeciwko mnie. Przyglądał mi się. Zdjął kurtkę i zobaczyłam koloratkę. Jeszcze księdza mi tu brakowało – pomyślałam sobie. Wyciągnął książkę, która w tytule miała słowo „rekolekcje”. Wstydziłam się go zapytać, czy jedzie na rekolekcje do Białegostoku. Po 15 minutach okazało się, że tak. Duchowny miał zaplanowane rekolekcje dla księży z diecezji białostockiej.
Pan Bóg pokazywał pani nową rzeczywistość stopniowo... Co było potem?
To prawda. Opowiedziałam księdzu historię początków mojego nawrócenia. Podczas tej podróży odbyłam najpiękniejszą rozmowę o Panu Bogu. Zadawałam księdzu wiele pytań egzystencjalnych, które od lat pozostawały bez odpowiedzi. Atakowałam go słownie swoimi starymi przekonaniami (np. że wg mnie księża nie powinni żyć w celibacie). On jednak dawał mi wiele argumentów.
Byłam poruszona jego spokojnymi, dojrzałymi odpowiedziami. Na sam koniec dał mi swoją książkę oraz wizytówkę. Okazało się, że jechałam z samym biskupem diecezji warszawsko-praskiej Markiem Solarczykiem. Byłam w szoku. Po prawie 2,5-godzinnej podróży pociąg dotarł do celu. Na stacji ksiądz podał mi rękę i powiedział: „Nasze spotkanie nie było przypadkowe”. Po tych słowach odszedł.
Co się wydarzyło podczas rekolekcji?
Rekolekcje odbywały się w szkole. Nigdy nie brałam udziału w takich spotkaniach. Gdy weszłam do budynku i zobaczyłam tych wszystkich ludzi, pomyślałam sobie: „Boże, jaka sekta”. Moja przyjaciółka już na mnie czekała. Powiedziałam jej, że nie będę uczestniczyła w rekolekcjach, bo to nie jest miejsce dla mnie. Ona prosiła mnie, bym pozostała. Zrobiłam to dla niej. Zostałam. Tematy poruszanych kazań były tak bliskie osobistym doświadczeniom... Od zawsze miałam kompleksy. Poszukiwałam potwierdzenia własnej wartości w relacjach z mężczyznami. Ciągle moje samopoczucie i samoakceptacja były uzależnione od oceny innych ludzi. O tym była jedna z konferencji. Pozostałam dlatego do końca.
Rekolekcje kończyłam, najgłośniej śpiewając, z rękami uniesionymi do góry. Płakałam. Miałam koszulę całą czarną od rozmazanej mascary. Potem była modlitwa o uwolnienie. Miałam po raz pierwszy w życiu spoczynek w Duchu Świętym. Ogarnął mnie błogi spokój. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Od 2019 roku kroczę drogą wiary. Jest ona piękna, ale i trudna. Jestem dziś blisko Boga, którego w przeszłości tak unikałam.
Ilona Adamska: zobaczyłam Jezusa
Często publicznie mówi pani o Bogu, o swoim nawróceniu. Jak jest pani odbierana w środowisku show-biznesu?
Prostym językiem opowiadam o Bogu. Nie znam jeszcze tych wszystkich słów, określeń, zwrotów, którymi posługują się osoby duchowne, osoby, które w swoim nawracaniu są znacznie dalej ode mnie. Po moim nawróceniu wielu znajomych i przyjaciół mnie opuściło. Wykruszyli się. Dziś już nie ma wokół mnie osób, które były ze mną. Same odeszły z mojego życia. Stałam się dla nich dewotką, czasem nawet wariatką. Spotykałam się z opiniami, że oszalałam. Moje nawrócenie zaczęło wiele osób drażnić.
Od kilku lat nie piję alkoholu. W świecie show-biznesu, w którym działam, napoje alkoholowe są na porządku dziennym. To nieodłączny element każdego wydarzenia. Jeśli tego nie kontrolujesz, możesz łatwo wpaść w nałóg. Postanowiłam zapisać się do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. I kiedy to uczyniłam, dla środowiska stałam się po prostu nudna.
Nie wszyscy rozumieją, że można się dobrze bawić, nie pijąc alkoholu. Teraz wokół mnie są osoby, które się za mnie modlą. Ja za nich także. Osoby, które wyznają podobne wartości do moich. Które nie śmieją się z mojej głębokiej wiary. Które chodzą ze mną na msze, jeżdżą do Częstochowy, Niepokalanowa. Nie oceniają, nie krytykują. Często podpowiadają, doradzają np. do kogo powinnam się pomodlić, jaką modlitwę odmówić itp. Bo wciąż jestem przecież dopiero na początku drogi.
Czy zdarzają się w pani życiu cuda?
Tak. Pewnego dnia będąc z koleżanką w kościele u dominikanów doświadczyłam czegoś tak niezwykłego, że chciałabym o tym opowiedzieć. Po raz pierwszy publicznie (bo wie o tym tylko dwóch moich znajomych księży i trzy osoby z mojego najbliższego otoczenia). Będąc pierwszy raz w życiu w lutym 2020 roku na adoracji przed Najświętszym Sakramentem zobaczyłam w Hostii twarz Jezusa.
To było tuż po tym, jak podczas wewnętrznej rozmowy z Bogiem ponownie włączył się w moim myśleniu racjonalizm. Powiedziałam Bogu: „Mam wierzyć, że Ty tam jesteś? W tym kawałku opłatka”? I nagle, kilka minut po tych wypowiedzianych w myślach słowach, ogarnęła mnie niesamowita błogość i ciepło na sercu. Poczułam też dreszcze, były to nawet takie skurcze w brzuchu. Koleżanka, która była ze mną podczas adoracji, dziwnie mi się przyglądała. W pewnym momencie zapytała mnie, czy wszystko w porządku i co się ze mną dzieje, bo strasznie wierciłam się na krześle. Odpowiedziałam jej: „Tam jest Jezus”.
Powiedziała: „No jest. Przecież po to tu przyszłyśmy”. „Ale On tam jest. Patrzy się teraz na nas!”– odpowiedziałam. Widziałam dosłownie twarz Jezusa Miłosiernego. Patrzył się na nas z taką miłością. Wybiegłam w szoku, ze łzami w oczach z kościoła i zadzwoniłam do zaprzyjaźnionego księdza z Białegostoku, pytając go, czy czasem nie mam jakiś „zwidów”. Czy nie zwariowałam. Myślałam, że coś się stało z moją głową. Ksiądz odpowiedział mi, że miałam przepiękną łaskę zobaczenia Jezusa i bym Go zapamiętała i przypominała sobie o tym zdarzeniu, gdy przyjdą ciężkie chwile. W trudnych momentach przypominam sobie to wydarzenie. Nie mówię o tym ludziom, bo ludzie nie wierzą w takie sytuacje. Dziś na każdej mszy świętej, gdy ksiądz podnosi opłatek do góry, przypominam sobie twarz Jezusa, którego zobaczyłam u dominikanów na pierwszej w życiu adoracji.
W pracy zawodowej często mówi pani o Bogu?
Wykorzystuję swoje wystąpienia motywacyjne do tego, by opowiadać o Bogu. Daję świadectwo o swoim nawróceniu. Ale też nikogo na siłę nie ewangelizuję. Nie naciskam. Dziś jestem w takim, a nie innym miejscu dzięki Bogu i Jego interwencji w moje życie.
Można być wierzącą modelką!
Dla wielu kobiet jest pani inspiracją. A od kogo pani czerpie inspirację?
Dla mnie inspiracją jest Maryja. Wcześniej nie modliłam się za Jej wstawiennictwem. Nie mogłam się do niej przekonać. Nie lubiłam modlitwy różańcowej. Uważałam ją za nudną. Znajomy ksiądz polecił mi, bym zaczęła odmawiać różaniec od jednej dziesiątki.
Kiedy nocne ataki szatana nie ustępowały, za namową księdza i przyjaciela Arkadiusza Łodziewskiego (autora Bożego Poradnika) pojechałam do karmelitów po szkaplerz. Nałożyłam go i stopniowo zaczynałam poznawać Maryję w trakcie mojego nawracania. Mówiłam Jej codziennie: „Mamo, daj mi się poznać”. Słuchałam kazań ks. Dominika Chmielewskiego o Maryi. Czytałam jego książki. Odmawiałam rekolekcje indywidualne połączone z modlitwą różańcową, którą ksiądz Dominik mi wysłał. Zakochałam się w Maryi. Dziś nie wyobrażam sobie rozpoczęcia dnia bez modlitwy różańcowej.
Bóg daje nam to, czego potrzebujemy w odpowiednim czasie. Pani też tak uważa?
Ważne, by Go prosić nie tylko o wielkie rzeczy, ale także o małe. Teraz proszę Boga o coś przez Maryję. Mówię: „Mamusiu, proszę, przemień mnie zewnętrznie i wewnętrznie”.
On nam daje o wiele więcej niż potrzebujemy. Dzięki Niemu codziennie poznaję cudownych ludzi. Nigdy nie byłam w takiej formie duchowej i fizycznej. Osoby zwracają mi uwagę, że z moich oczu bije blask. Mówią, że wyglądam inaczej, lepiej. To, co się dzieje w moim wnętrzu, emanuje na zewnątrz.
Upadki pokazały pani sens życia?
W upadkach kształtuje się nasza siła. Droga nawrócenia to nie tylko radość, ale także upadki. Ta droga nie jest usłana różami. Nawrócenie przynosi euforię i szczęście, ale przychodzą również etapy stagnacji. Nie należy się ich bać. Bo to element drogi nawrócenia. Są potrzebne, by prawdziwie zatęsknić za Bogiem.
Jakie wartości pani ceni?
Przede wszystkim szczerość. Otaczam się ludźmi, którzy nie udają kogoś, kim nie są. Cenię ludzi pokornych, codziennie modlę się o to, bym była pokorna. Cenię także skromność. Potrzebowałam czasu, by na nowo poukładać swoje życie i ustalić priorytety. Ważne, by być wiernym sobie. Potrzebna jest też odwaga, by wyrażać siebie, swoje myśli i być gotowym do głoszenia Słowa Bożego.
Spotyka się pani z negatywnymi komentarzami?
Dostaję sporo wiadomości od ludzi, którzy gratulują mi odwagi mówienia o Bogu. Co ciekawe, najwięcej na Instagramie, gdzie wydawać by się mogło, że to serwis mało pasujący do ludzi wierzących.
Poza tym zdaję sobie sprawę z tego, że nie pasuję do stereotypu pobożnej dziewczyny. Często spotykam się z negatywnymi komentarzami na temat moich zdjęć z sesji. Mimo że nie pozuję nago, nie rozbieram się, to czasami słyszę, że nie wypada mi się pokazywać w mini, skoro mówię o Bogu.
Pokazuję kobiece piękno, ale przy zachowaniu umiaru. Boli mnie czasami to, że ludzie przez pryzmat mojej figury i pracy modelki oceniają moją relację z Bogiem. Niestety, fałszywa skromność to plaga współczesności. W Kościele nie chodzi przecież o podpisywanie listy obecności. Religijność i pobożność to dla mnie żywa relacja z Bogiem. Ja z Nim rozmawiam kilka razy dziennie. Gdy mi źle, zasypiam przytulona do krzyżyka, który kupiłam sobie w Niepokalanowie kilka lat temu. Nie oceniajmy nikogo, bo każdy z nas ma własną drogę nawracania i relacji z Bogiem. To, co widzimy na Facebooku, to tylko mały skrawek naszego życia. Nie wiemy, jak to życie wygląda poza kanałami mediów społecznościowych.
Jest pani teraz szczęśliwą i spełnioną kobietą?
Jestem szczęśliwa. Mimo że jestem sama, nie czuję się samotna. Jest ze mną Bóg, Maryja, przyjaciele, na których mogę zawsze liczyć. Czuję codzienną obecność Boga. On mi pomaga w pracy. Modlę się przed każdym nowym projektem. Chcę, aby kolejne podejmowane przeze mnie działania były Boże i służyły dobru. Jest to dla mnie ogromnie ważne.