“Ten czas, ta możliwość bycia dobrym, ofiarnym, możliwość kochania, to wielka łaska” – mówi 95-letnia siostra Łucja, sanitariuszka w Powstaniu Warszawskim.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Kiedy w sierpniu 1944 roku zgłosiła się siostra jako ochotniczka do walki w Powstaniu Warszawskim, była młodziutką dziewczyną, nie miała nawet dwudziestu lat. Co siostrą kierowało? Dlaczego zdecydowała się siostra na taki krok?
S. Łucja Wojdyna CSL: Pragnęłam służyć Ojczyźnie, podobnie jak wielu moich rówieśników w tamtych niespokojnych czasach. Zgłosiłam się do AK, do zgrupowania Baszta na Mokotowie. Do dziś mam w pamięci słowa przysięgi, którą składałam wraz z innymi powstańcami w kaplicy sióstr elżbietanek przy ul. Goszczyńskiego w Warszawie. Przysięgaliśmy „być wierni Ojczyźnie, stać nieugięcie na straży jej honoru, o wyzwolenie z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary z własnego życia”.
Zostałam oddelegowana do służby w punkcie sanitarnym. Stacjonowaliśmy m.in. w „Alkazarze” w Alei Niepodległości. Tam została odprawiona msza święta, po której udzielono nam rozgrzeszenia ogólnego na wypadek śmierci. Jeden z zakonników, ojciec karmelita, podarował nam medaliki z wizerunkiem Matki Bożej. Z jednej strony cierpienie, trud, niepewność jutra, z drugiej świadomość Bożej obecności i opieki.
W nocy z 27 na 28 września 1944 roku omal nie straciła siostra życia. Co się wtedy wydarzyło?
Naszą komendantką była Jadwiga Lipińska, pseudonim „Pogoda”. Bardzo fajna dziewczyna. Pamiętam, szłyśmy ulicą, to były już ostatnie dni września. W pewnym momencie komendantka powiedziała: „Dobrze byłoby, gdyby kilka dziewczyn przedostało się kanałami do Śródmieścia i wsparło naszych”. Na liście z nazwiskami osób, które zostały wytypowane do tego zadania, widniało również moje nazwisko.
Do kanałów schodziliśmy nocą, o godzinie trzeciej. Schodziło się głęboko, nawet na dwa metry. Na początku woda sięgała nam do kostek, później do kolan i coraz wyżej. Niemcy zrobili barykady, użyli granatów i gazu. Wielu ludzi wtedy zginęło, wielu się utopiło… Ja również zaczęłam się topić. Przypomniałam sobie, że mam na szyi medalik karmelitański – ten, który otrzymałam od wspomnianego wcześniej zakonnika. Chwyciłam go w dłoń i zawołałam: „Jezu, Maryjo!”.
W tym samym momencie przestałam się topić. Z Bożą pomocą, bo po ludzku byłoby to niemożliwe, przeprawiłam się przez tę breję i dotarłam do miejsca, gdzie poziom wody był dużo niższy. Szukałam, wraz z innymi powstańcami, wyjścia z kanału. Ktoś powiedział, że wie, gdzie ono się znajduje, więc podążyliśmy za nim. Ja szłam na końcu, ostatkiem sił. Gdy zbliżaliśmy się do wyjścia, usłyszeliśmy huk. Okazało się, że Niemcy wycelowali granat w kanał, w którym się znajdowaliśmy. Wszyscy, którzy szli jako pierwsi, zginęli. Ja przeżyłam, bo byłam na końcu, ale i mnie przygniotły odłamki muru. Straciłam przytomność.
Jak w takim razie udało się siostrze stamtąd wydostać?
Gdy odzyskiwałam przytomność, nie mogłam się jeszcze poruszyć, ale usłyszałam głos. Był to głos lekarza, który udzielał mi pomocy. Powiedział do kogoś obok: „Ona jeszcze żyje”. Gdy się ocknęłam, zobaczyłam, że jestem cała we krwi, ubranie było brudne, zabłocone. Przy wyjściu z kanału, do którego dotarłam już nie o własnych siłach, a z pomocą kogoś z ekipy sanitarnej, stali Niemcy, którzy nas rewidowali. Pytali o broń, a następnie kierowali pod mur, do rozstrzelania.
Siostra również miała zostać rozstrzelana?
Tak. Niemcy rozstrzeliwali wszystkich, którzy wychodzili wtedy z tego kanału – w sumie pozbawili życia ponad sto osób. Najpierw ustawili pod murem mężczyzn – oni ginęli jako pierwsi. Wszędzie krew, rozpacz, jęk… Patrzyłam na śmierć tych ludzi, na ich cierpienie [siostra płacze]. Potem Niemcy stawiali pod murem kobiety, wśród nich znalazłam się również ja. Po ludzku trudno to wytłumaczyć, ale po tym cudownym ocaleniu w kanałach, czułam w duszy pokój. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi: „Nie bój się, nie lękaj. Nie zginiesz”.
I po raz kolejny w cudowny sposób uniknęła siostra śmierci.
To było niesamowite. Do Niemca, który miał nas rozstrzelać, podszedł drugi Niemiec i coś mu powiedział. Po chwili usłyszeliśmy: „Wy już nie będziecie rozstrzelani”.
W wyniku tamtych dramatycznych wydarzeń podupadła siostra na zdrowiu. Siostry organizm był na skraju wyczerpania.
To prawda. Pojawiły się poważne problemy ze wzrokiem – przestałam widzieć, straciłam też pamięć. Błagałam Matkę Bożą, abym odzyskała zdrowie. Maryja mnie wysłuchała. Po kilku tygodniach wszystko zaczęło wracać do normy.
Mam przed sobą czuły, poruszający wiersz, który napisała siostra z okazji uroczystości złożenia ślubów zakonnych. W wierszu zwraca się siostra do Maryi słowami: „Matko, u stóp Twych klęczy Twe dziecię, a usta me szepczą: «Zdrowaś, Maryjo». W podzięce, że od złego broniłaś w świecie, żeś Matką była, szczęściem i siłą”. Czy decyzja o wstąpieniu do zgromadzenia zakonnego, którą siostra podjęła, była podyktowana pragnieniem podziękowania Matce Bożej za kilkukrotne ocalenie życia?
Do Zgromadzenia Sióstr Loretanek wstąpiłam, bo pragnęłam służyć Bogu i ludziom, podobnie jak wcześniej zgłosiłam się do szeregów AK, do „Baszty”, by służyć Ojczyźnie. Bóg daje nam życie, byśmy służyli. Byśmy byli dla innych, nie dla siebie. Ta służba to wielka radość, ale i odpowiedzialność.
Jesteśmy odpowiedzialni za to, z czym idziemy do ludzi. Te trudne doświadczenia z czasów powstania jeszcze bardziej zbliżyły mnie do Maryi. Pamiętam, jak po tym wszystkim, co się wydarzyło, zapytałam: „Maryjo, jaką ofiarę mam złożyć w podzięce za te cuda? Jak wyrazić mam swoją wdzięczność?”. Poczułam wtedy, że Bóg zaprasza mnie do wstąpienia na drogę życia zakonnego. Niecałe dwa lata później, 13 maja 1946 roku, zostałam przyjęta do rodziny loretańskiej.
Ma siostra 95 lat. Jaka jest, według siostry, recepta na piękne życie?
Założyciel zgromadzenia, do którego należę, bł. ks. Ignacy Kłopotowski, mówił, że czas, który dostajemy tutaj, na ziemi, jest drogocenną perłą i że jeżeli dobrze nim gospodarujemy, zyskujemy Boga na wieki. Czy może być coś cenniejszego niż zyskać Boga na wieki? Ten czas, ta możliwość bycia dobrym, ofiarnym, możliwość kochania, perspektywa życia wiecznego to wielka łaska, z której my często nawet nie zdajemy sobie sprawy. Dlatego warto za wszystko Panu Bogu dziękować, modlić się – jak mówił ks. Kłopotowski – całym swoim życiem, przebywać w Bożej obecności. Troszczyć się o każdą chwilę z Jezusem i Jego Matką, która jest też naszą Matką.