Dałyśmy sobie wmawiać przez pokolenia, że jesteśmy rozchwiane emocjonalnie, że emocjonalność to słabość, że wręcz jesteśmy zniszczone przez nasze grzeszne emocje… To wielka krzywda i wielkie kłamstwo! – mówi s. Anna Maria Pudełko.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ilona Kisiel: Czy kobiety już na starcie swojego życia są obdarzone światem poplątanych emocji? Mają to w genach czy same te emocje prowokują i plączą?
S. Anna Maria Pudełko: Na pewno nasze przeżywanie emocjonalności z jednej strony zależy od uwarunkowań genetycznych, na przykład od naszego temperamentu. Jesteśmy osobami o różnej wrażliwości, inaczej reagujemy na bodźce. Nawet takie samo wydarzenie u jednej osoby może wzbudzić bardzo głębokie emocje, a druga osoba tylko wzruszy ramionami i powie: „A to nic takiego”. To już nam pokazuje, że jesteśmy inne. Ale też możemy sobie ten świat trochę plątać i komplikować. Myślę, że bardzo dużo zależy od tego, jaki wzorzec przeżywania emocji wyniosłyśmy z domu.
Najważniejszą relacją dla każdego dziecka, jeżeli chodzi o budowanie więzi, jest relacja z mamą. To jest taka pierwsza więź, jeszcze z łona mamy, gdzie dziecko wchodzi w komunikację, czuje emocje mamy i wręcz nimi nasiąka. Potem oddychamy klimatem relacji w domu rodzinnym. A tam mogłyśmy doświadczyć wszystkiego. Niektóre z nas na przykład miały permanentny nakaz: „Bądź grzeczna” lub zakaz: „Nie złość się!”, „Nie płacz”. Ciągle słyszały zarzuty: „Czemu jesteś taka poważna?”, „Czemu jesteś taka smutna?”, „Dlaczego wciąż biegasz?”, „Przestań już się śmiać!”.
To są przekazy, które na pewnym etapie życia uwarunkowują przeżywanie naszej emocjonalności. Co nie znaczy, że nie możemy własnego świata emocji odkrywać, poznawać. Możemy się ich na nowo uczyć, możemy je coraz lepiej wyrażać i komunikować.
Aneta Liberacka: Ja ukułam sobie taką własną teorię, że jak Pan Bóg stwarzał świat, to zaczął od rzeczy najprostszych: stworzył ziemię, niebo, potem stworzył rośliny, zwierzęta. Tak po kolei to stwarzał, aż w końcu stworzył mężczyznę, czyli coraz bardziej zaawansowaną „technologię”. Po tym wszystkim stworzył kobietę i na tym skończył. Dlaczego Pan Bóg się na tym zatrzymał? Albo stwierdził, że stworzył tak doskonałą, zaawansowaną „technologię”, że już nic lepszego nie stworzy, albo że… przesadził i nie będzie dalej w to szedł (śmiech).
Oczywiście to jest żart, natomiast wydaje mi się, że to skomplikowanie wynika z naszej wielowątkowości. Dlatego wydajemy się czasami takie niepozbierane, że w tej naszej głowie, w sercu przetwarza się milion różnych emocji, milion różnych rzeczy, że z zewnątrz nie wygląda to dobrze.
Podam taki przykład z życia. Kiedy z mężem myślimy o jakiejś rzeczy, szukamy jakiegoś rozwiązania, to moje myśli pójdą cztery razy dalej niż jego. On myśli prosto: coś będzie tak albo tak. A ja przemyślę siedemdziesiąt innych wątków wokół i prawdopodobnie czasami uda mi się ubrać w słowa, o co mi chodzi, a czasami zrobi się z tego taki wielki chaos, ponieważ wzięłam pod uwagę za dużo współczynników. Nastąpiło przetworzenie w głowie, ale żeby je przedstawić do zrozumienia komuś, potrzebny byłby bardzo skomplikowany algorytm (śmiech).
Wydaje mi się, że to wynika z tego, że my jesteśmy emocjonalne, wrażliwe i mamy taką podzielność uwagi w sobie, że każdą rzecz rozkładamy na ileś czynników, myślimy w różnych kierunkach. Czasami uda nam się to zebrać w jakąś całość i wychodzi z tego jakiś wniosek, a czasami na zewnątrz to wygląda jak jeden wielki chaos.
S. Anna Maria: Może za często patrzymy na naszą emocjonalność jako na ciężar, na przeszkodę, wadę, skomplikowanie… Czyli określamy ją w sposób wyłącznie negatywny.
Dałyśmy sobie wmawiać przez pokolenia, że jesteśmy rozchwiane emocjonalnie, że emocjonalność to słabość, że wręcz jesteśmy zniszczone przez nasze grzeszne emocje… To wielka krzywda i wielkie kłamstwo! Emocje, podobnie jak nasz intelekt i decyzyjność, są stworzone przez Boga, są Jego darem dla nas, a jednocześnie wyzwaniem, by się w nich rozwijać. Wszystkie emocje są dobre, potrzebne, ważne, bo niosą niezbędne komunikaty o tym, jak coś przeżywamy, jak wydarzenia wewnętrzne czy zewnętrzne w nas rezonują. Niektóre z nich są trudniejsze do przyjmowania i wyrażania: gniew, lęk, smutek, zazdrość, wstyd, odraza, odrzucenie…
Katechizm Kościoła katolickiego przypomina nam, że: „Uczucia są naturalnymi składnikami psychiki ludzkiej, stanowią obszar przejściowy i zapewniają więź między życiem zmysłowym a życiem ducha” (KKK 1764). Są więc pomostem między naszą instynktownością a duchowością. To jest bardzo pozytywna, ewangeliczna wizja emocji i uczuć. Oczywiście, jak wszystkie aspekty naszego człowieczeństwa, także emocje podlegają prawu rozwoju, od tych najprostszych odczuwanych przez niemowlę: przyjemność – przykrość, radość – smutek, do tych najgłębszych, dojrzałych uczuć: wzruszenie, empatia, współczucie, pragnienie dobra, miłość Boga, miłość bliźniego. Pomiędzy nimi jest czas na uczenie się rozpoznawania, przyjmowania i wyrażania całego wachlarza naszej emocjonalności.
I ta prawda powinna dać nam poczucie ulgi, ponieważ kobieta już tak ma, że przeżywa przynajmniej sześć do ośmiu emocji naraz. I jak tu się w nich rozeznać?! To jest nasza uroda, a nie wada. Mężczyzna reaguje o wiele prościej, bo przeżywa jedną lub dwie emocje równocześnie. Na zewnątrz jest bardziej przejrzysty, co nie znaczy, że lepszy czy gorszy… Po prostu jest inny!
Chyba piękno życia polega na tym, żeby przyjąć, że to jest bogactwo, że to jest zasób, że to jest możliwość, że to wcale nie musi się w nas kłócić czy nie musi nas paraliżować. Spróbujmy mieć taką pozytywną ciekawość siebie, chęć poznawania własnych emocji. One są przecież naszym sposobem przeżywania, wyrażania siebie, ale też budowania przez nas relacji. Nie zbudujemy relacji, kiedy będziemy sobie opowiadać o faktach, suchych wydarzeniach, komunikując jedynie informacje. Jednak kiedy zaczniemy się dzielić przeżyciami i emocjami, poczujemy się sobie bliższe. To jest właśnie takie piękne.
Aneta: To jest idealny sposób na budowanie relacji w małżeństwie. Takie połączenie dwóch sposobów przeżywania emocji, pod warunkiem że pozwolimy sobie samym, a także pozwolimy sobie wzajemnie na przeżywanie różnych emocji. Jeśli mamy wzajemne zrozumienie, to się uzupełniamy.
Mąż na pewno tych wszystkich wątków nie przeżywa tak jak żona. A to, co przeżywa, robi na swój sposób. Ale za to potrafi wyciągnąć jakąś ważną myśl i przerobić ją na konkret. On nigdy nie wpadłby na te wszystkie możliwości, które przeżywa żona, więc może skorzystać z tego, do czego żona doszła drogą swoich emocji. Z połączenia konkretnego myślenia męskiego i wielowątkowego, wieloemocjonalnego myślenia kobiecego może się stworzyć wspólne konstruktywne działanie.
Bardzo często kobiety wyznają taką filozofię życia: „No cóż, taką mnie, Panie Boże, stworzyłeś, to taką mnie masz”. Czy Pan Bóg rzeczywiście jest aż tak bardzo zamieszany w to, co my sobie potrafimy skomplikować?
Aneta: Powiedziałyśmy to troszkę na początku, że Pan Bóg nas wyposażył właśnie do tego, żebyśmy miały umiejętność szerokiego rozumienia drugiego człowieka, żeby on nie czuł się samotny. Jako kobiety zostałyśmy stworzone do towarzyszenia, do bycia „dla”. I w związku z tym zostałyśmy uposażone przez Pana Boga w te wszystkie przymioty, które pozwalają nam drugiego człowieka wysłuchać, zrozumieć, dać mu ciepło, obdarzyć go wszystkimi cechami, które same otrzymałyśmy. To jest właśnie całe piękno stworzenia kobiety i tak Pan Bóg jest w to zamieszany.
Oczywiście, niezależnie od tej dobrej strony zamysłu Bożego, my doskonale potrafimy dolać oliwy do ognia, który i tak już płonie solidnym płomieniem. To znaczy potrafimy same sobie to wszystko jeszcze bardziej skomplikować.
Ja też mam taką tendencję, że potrafię sobie wymyślać, co by się mogło stać, gdyby… i zaczynam się zamartwiać. Te wymyślone rzeczy oczywiście nigdy się nie dzieją, ja to już wiem, ale i tak moja wyobraźnia działa. I to akurat nie ma nic wspólnego z Panem Bogiem. O ile te przymioty stworzył w nas Pan Bóg i chce, żebyśmy je pozytywnie wykorzystywały, o tyle nasze błądzenie po emocjonalnych manowcach jest tylko i wyłącznie naszą twórczością. W takich sytuacjach najlepiej jest jak najszybciej zawrócić do punktu wyjścia i przyjrzeć się sobie.
S. Anna Maria: Tak, zgadzam się z Anetą. Im bardziej myślimy o naszych emocjach, tym bardziej się zaplątujemy i to urasta do sytuacji niebotycznych rozmiarów. Lubię powtarzać, że każda kobieta ma w głowie swoją własną wytwórnię Hollywood. Potrafimy sobie tworzyć nieziemskie filmy, a potem jeszcze same wierzymy, że to jest rzeczywistość (śmiech).
Rzeczywistość wirtualna to nie wymysł mężczyzn. Ona istniała, odkąd na świecie pojawiła się pierwsza kobieta. Mężczyzna potem to tylko ubrał w projekt, ale rzeczywistość wirtualną to my mamy w głowie od początku świata.
Chciałabym Was na chwilę zatrzymać przy tym niezwykle ważnym aspekcie, o którym powiedziała Aneta, że kiedy się zagalopujemy, to powinnyśmy zawrócić do punktu wyjścia i przyjrzeć się sobie.
S. Anna Maria: To niezwykle ważna sprawa. Kiedy zaczynamy nazywać nasze emocje, a dodatkowo kiedy mówimy o tym na głos, to nasz świat jakoś pięknie zaczyna się upraszczać. Te napompowane balony nagle zaczynają się kurczyć. Kobieta to taki fenomen, że aby siebie zrozumieć, potrzebuje siebie usłyszeć. Może dlatego lubimy siedzieć przy kawce, herbatce i sobie po prostu opowiadać, dzielić się tym, co w nas, bo wtedy nasza wielowątkowość, wieloemocjonalność zaczyna się upraszczać, schodzić do realnych wymiarów i zaczynamy wszystko ogarniać, rozumieć, przyjmować. Możemy rozwiązywać te problemy czy zadania, które są przed nami.
Nie tylko ważne jest więc, aby myśleć, ale też, aby wypowiadać i usłyszeć samą siebie we własnych przeżyciach. A to stwierdzenie: „Jaką mnie stworzyłeś, taką mnie masz” może być z jednej strony wygodnictwem, a z drugiej strony znakiem jakiegoś zagubienia. Może lepiej zacząć myśleć: „Panie Boże, taką mnie stworzyłeś i taką zaprosiłeś mnie do harmonii, więc będę tę harmonię w sobie odkrywać, bo na pewno poplątanie nie jest moją drogą”.
Aneta: W tym, co powiedziałaś, Aniu, żeby siebie usłyszeć, na pewno pomocna jest rola mężczyzn. Jeśli mamy kontakt z mężczyzną dobrym, współczującym, to on potrafi pomóc. Jeśli z nim o tym porozmawiamy, to on potrafi odrzucić te rzeczy, które są nieistotne, i rzeczywiście dojść do sedna. Myślę, że najpierw powiedzenie tego przed sobą, a potem powiedzenie drugiej osobie, przyjaciółce czy mężowi, powoduje, że same sobie to precyzujemy w głowie.
S. Anna Maria: Czy też powiedzenie o tym Panu Bogu, bo Jemu też możemy o naszych uczuciach opowiadać.
Aneta: Ciekawa jestem, co sądzi Pan Bóg, kiedy tak patrzy na nas, gdy walczymy z gonitwą myśli w naszej głowie…
S. Anna Maria: Sądzę, że nam bardzo kibicuje, bo On już widzi rozwiązanie. My go nie widzimy, więc nam kibicuje: „Dziecko drogie, już prawie jesteś. Jeszcze trochę… i wylądujesz” (śmiech).
Czy emocje można rozpatrywać w kategoriach: dobre – złe? Czy w ogóle są złe emocje?
S. Anna Maria: W języku potocznym bardzo często mówimy: „emocje pozytywne”, „emocje negatywne”, „emocje dobre”, „emocje złe”. Może dlatego nie lubimy niektórych emocji, bo je nazywamy „złymi”. Nie ma złych emocji. Tutaj nam bardzo pomaga nauczanie Kościoła, bo Katechizm Kościoła katolickiego mówi nam, że emocje są moralnie obojętne: „Uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli” (KKK 1767). Czyli uczucia, emocje nie są złe, nie są grzeszne… żadne… My nie grzeszymy emocjami. Grzeszne stają się czyny wykonywane pod wpływem tych uczuć. Zwróćcie uwagę, że nawet jak mówimy akt pokutny: „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu… że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”, to tam nie ma nic o uczuciach. Nie ma: „zgrzeszyłem uczuciami czy emocjami”. Czyli emocje i uczucia nie są materią grzechu i nie muszą być materią spowiedzi.
Czyli to, że na przykład czuję ogromną złość, nie jest grzechem…
S. Anna Maria: Absolutnie nie jest grzechem.
Nie jest to grzechem, nawet kiedy ja to czuję, potrafię nazwać i jestem świadoma, że jestem zła?
S. Anna Maria: Tak. Mogę czuć złość, mogę czuć bardzo głęboki gniew, irytację, mogę czuć nienawiść, mogę czuć jakąś pożądliwość. Samo odczuwanie tego nie jest grzechem. Co ja z tym zrobię potem: czy to wykorzystam jako siłę do konkretnych wyborów, czy właśnie wykorzystam to do tego, żeby skrzywdzić siebie czy kogoś, więc konsekwencja pójścia za emocją może stać się grzechem. Ale emocje, kiedy się w nas pojawiają, są poza kontrolą rozumu, czyli są poza oceną moralną.
Szczególnie my kobiety wierzące, czując niektóre emocje, myślimy: „Ale mnie nie wolno tego czuć, bo ja jestem katoliczką. Jak ja mogę kogoś nienawidzić?!”. Jeżeli ktoś ci wyrządził taką krzywdę, że do tej pory sobie z tym nie poradziłaś, możesz odczuwać nienawiść do tej osoby, co nie znaczy, że masz z nienawiścią ją traktować. Tę emocję powinnaś zanosić do Pana Boga, o tej emocji powinnaś rozmawiać, tej emocji możesz słuchać, żeby zrozumieć, jaką stratę poniosłaś i co powinnaś wybaczyć, jeśli chcesz przejść przez proces przebaczenia i pojednania.
Emocje są bardzo ważnymi informacjami o tym, co przeżywamy i co nas dotyka. Czyli wszystkie są dobre, wszystkie są potrzebne. Niektóre są trudne. Na przykład lęk, złość, wstyd, zazdrość, niepewność, wątpliwość. To są emocje, z którymi trudno nam się zmierzyć, które trudno nam przeżywać, ale one wszystkie niosą bardzo ważne przesłania dla nas o tym, co się dzieje w naszym wnętrzu.
Aneta: To jest ważne, żeby emocje nami nie rządziły, aby one nie determinowały naszych działań. Pamiętam taką scenę z życia ks. Jerzego Popiełuszki. Gdy był na procesie w sprawie Grzegorza Przemyka i wyszedł z sali, to powiedział, że ucieka przed nienawiścią. To uczucie nienawiści w nim zaczynało funkcjonować. Ale żeby nie dać się porwać tej nienawiści, żeby w jakiś sposób nie zareagować, wolał wyjść. Ta dojrzałość, o której mówiłyśmy wcześniej, polega chyba na tym, żeby emocje przeżywać i dać im zafunkcjonować, ponieważ one nas pewnie oczyszczą. Natomiast nie możemy dać się im owładnąć, żeby nie zaczęły nami rządzić i przekładały się na jakieś destrukcyjne działania. Najlepiej byłoby je przepracować.
Rozmowa jest fragmentem książki “Wielki Foch”, Edycja św. Pawła
Czytaj także:
Zazdrość, wstyd, poczucie winy. Trudne emocje w niepłodności
Czytaj także:
Jesteś mamą i nie odstępuje cię poczucie winy? Oto 7 sposobów, jak się go pozbyć