separateurCreated with Sketch.

Tych historii o św. Franciszku raczej nie znasz. Żywa katecheza o Bogu, który kocha do szaleństwa

SEN INNOCENTEGO III
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Jego nawrócenie nie dokonało się podczas modlitwy, za życia rozdawał własne relikwie, miewał prorocze sny o romansach i kurach oraz jadał paszteciki z homarów. Znasz takiego Franciszka z Asyżu?

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Od czego zaczęło się nowe życie Franciszka?

W powszechnej świadomości droga powołania św. Franciszka zaczęła się od polecenia „Franciszku, idź odbuduj mój dom, który, jak widzisz, cały idzie w ruinę”, które skierował do niego Chrystus z krzyża-ikony w kościele San Damiano. Tymczasem sam Franciszek w innym wydarzeniu upatrywał momentu przełomowego w swoim życiu.


PEACEFUL WOMAN
Czytaj także:
14 bardzo życiowych rad zainspirowanych św. Franciszkiem z Asyżu

Jeszcze zanim Chrystus przemówił do niego z krzyża w San Damiano, usłyszał w swoim sercu następujące słowa: „Jeśli chcesz Mnie poznać, bierz to, co gorzkie za słodkie. Dokonaj odwrócenia porządku, a zacznie ci smakować to, o czym mówię”. Co to miało oznaczać w praktyce?

Przekonał się już niebawem, objeżdżając konno okolice Asyżu. Naprzeciw wyszedł mu trędowaty proszący o jałmużnę. To było dla Franciszka coś najgorszego. Trędowatych brzydził się „najbardziej spontanicznie” (jak odnotowuje jego pierwszy biograf, brat Tomasz z Celano). I wtedy Franciszek zrozumiał, co musi zrobić.

Zsiadł z konia, ucałował trędowatego i wręczył mu jałmużnę. Tego chorego nigdy już nie spotkał, ale kilka dni później udał się do siedzib trędowatych i rozdawał im jałmużnę, całując ich przy tym w ręce i usta (!), co w tamtych czasach oznaczało uznanie kogoś za równego sobie.

Właśnie to wydarzenie wspomina Franciszek w swoim Testamencie jako początek nowej drogi swojego życia, zaznaczając jednak, że to Pan wprowadził go między trędowatych, a nie że poszedł tam z własnej woli czy o własnych siłach. Natomiast o głosie usłyszanym w San Damiano sam nie mówi nic.

 

Sen papieża i dwa sny Franciszka

Każdy chyba, kto choć trochę interesował się świętym Franciszkiem, słyszał o śnie, jaki miał o nim papież Innocenty III. W śnie tym papież widział jak jego katedra, czyli bazylika na Lateranie, chwieje się i rozsypuje w gruzy. Wtem wbiega do niej mały człowiek w biednym zakonnym odzieniu i siłą swoich ramion podtrzymuje chylące się ku upadkowi mury, ratując świątynię od zawalenia.

Sen ten Innocenty miał mieć na jakiś czas przed tym, jak Franciszek pojawił się przed nim po raz pierwszy, by prosić go o potwierdzenie swojego sposobu życia. Jednak papież nie od razu sobie o nim przypomniał. Najpierw Franciszek opowiedział mu swój sen. Jaki?

Śniła mu się piękna, ale uboga kobieta mieszkająca na pustyni. Raz odwiedził ją wspaniały, bogaty król. Odwiedził ją na tyle skutecznie, że urodziła kilku zgrabnych chłopców (takie sny miał święty!), których następnie porządnie wychowała. Kiedy podrośli i martwili się swoją biedą, mama kazała im iść na dwór króla, powiedzieć kim są i poprosić o to, czego potrzebują i co im się należy.

Młodzieńcy poszli i ku swojemu zdumieniu zostali z radością przyjęci przez króla, który rozpoznał w nich swoje podobieństwo i z radością uczynił swoimi dziedzicami. Dla Franciszka, papieża i jego dworu było jasne, że: pustynia to świat, biedna kobieta to Franciszek, król to Syn Boży, a synowie to pierwsi (i wszyscy następni) Bracia Mniejsi.

Nieoczywiste mogło być w tamtych czasach, kiedy wielu buntowało się przeciw Kościołowi i wręcz odrzucało jego strukturę, że Franciszek idzie wraz z braćmi szukać potwierdzenia swojego „pochodzenia” właśnie na dworze papieskim.



Czytaj także:
Kiedy św. Franciszek spotkał się z egipskim sułtanem

Drugi sen Franciszka był równie uroczy, ale dotyczył sprawy dla niego trudnej. Papieża Innocentego poszedł prosić nie o zatwierdzenie zakonu (choć tamto spotkanie uznaje się formalnie za moment powstania Braci Mniejszych), a jedynie o potwierdzenie, że jego pomysł na życie jest zgodny z wiarą i nauką Kościoła.

Dopiero masowy napływ braci „zmusił” świętego do nadania temu, co sam uparcie nazywał nie „zakonem” a „braterstwem”, bardziej formalnych ram. To zaś wymagało wejścia w kościelne struktury, czyli właśnie przyjęcia formy zakonu i poddania się pod bezpośredni „nadzór” Kościoła.

Franciszka przekonał do tego ostatecznie sen o małej czarnej kurze, która bez większych sukcesów próbowała wziąć pod skrzydła swoje liczne, co i raz rozpierzchające się i bijące miedzy sobą kurczęta. W mig pojął, że kwoka to on, a kurczęta to bracia, których Pan tak hojnie mu przymnaża, i (co najważniejsze) że sam ich „nie ogarnie”.

Na prośbę Franciszka opiekunem zakonu z ramienia hierarchii kościelnej został wówczas życzliwy mu kardynał Hugolin. Potem to on (już jako papież Grzegorz IX) ogłosi Franciszka świętym.

 

Rozdawanie własnych relikwii.

Trudno szukać świętego, który bardziej kojarzyłby się z pokorą, ubóstwem i skromnością niż święty Franciszek. Tymczasem to właśnie jemu (jak niewielu chyba innym świętym) zdarzyło się już za życia rozdawać swoje własne relikwie (i to z ciała!).

Otrzymał je jeden z braci, którego bardzo dręczyły różne pokusy. Brat ten wbił sobie do głowy, że jego problemy na pewno ustąpiłyby, gdyby miał przy sobie relikwie swojego duchowego ojca. Udał się więc do miejsca pobytu świętego i zaczął nagabywać jednego z braci towarzyszących na co dzień Franciszkowi, by uzyskał dla niego choć kawałeczek paznokcia świętego ojca.

Ten zaczął mu tłumaczyć, że Franciszek (świadom już swojej sławy świętego, która wcale go nie cieszyła) skrupulatnie pilnuje, by bracia wyrzucali jego paznokcie po ich obcięciu. Tymczasem właśnie w tej chwili Franciszek przywołał tegoż brata i zagadnął go o manicure. Brat skwapliwie dokonał kosmetycznego zabiegu i uznawszy ten „zbieg okoliczności” za milczące przyzwolenie Franciszka, obdarował kuszonego nieszczęśnika „znaczniejszymi kawałkami” (jak notuje nieoceniony Tomasz z Celano).

Epizod ten – dość uroczy – jest jednym z wielu, które pokazują, że Franciszek doskonale umiał rozpoznać, kiedy należy być surowym i stanowczym, a kiedy należy „odpuścić” dla dobra bliźniego.

 

Wyszukane menu Franciszka

Podobnie było pewnego razu, gdy jakiś spóźnialski brat, który przybył w porze udawania się wszystkich na spoczynek, nie wytrzymał i poskarżył się, że „umiera z głodu”. Franciszek usłyszawszy to, wstał, kazał zastawić stół i zjadł posiłek wraz z nim. Nie tylko po to, by tamtemu kiszki nie grały marsza, ale też po to, by nie było mu głupio, że jest słaby i domaga się jedzenia, podczas gdy inni poszczą. Warta uwagi delikatność.

Post, surowość i poprzestawanie na tym, co konieczne były u Franciszka normą. Ale od normy tej zdarzały się wyjątki. Pod koniec życia święty cierpiał na oczy i podczas pobytu w Rieti korzystał z usług okulisty. Chcąc mu się odwdzięczyć, zażądał, by bracia przygotowali dla siebie i gościa uroczystą, wystawną kolację. Ci zaczęli mu tłumaczyć, że nawet o normalnej kolacji nie może być mowy, jako że dysponują jedynie czerstwym chlebem i odrobiną wina. Posłusznie jednak przygotowali ubożuchny stół, na który wyciągnęli niemal spod ziemi jeszcze nieco jarzyn.

Kiedy już mieli do niego siadać, do drzwi niespodziewanie zapukała kobieta z koszem pełnym świeżego pieczywa, ryb, winogron, miodu oraz… pasztecików nadziewanych mięsem homara. To się nazywa „kolacja na koszt firmy”!

A tak na serio – ileż mieści się w tej prostej opowiastce: i prosta (ale jak ważna!) ludzka wdzięczność, i zaufanie do Boga, i moc posłuszeństwa, i zdumienie sposobami działania Pana Boga wreszcie.

To, co podziwia we Franciszku Kościół (i co pokochały w nim tysiące ludzi na całym świecie w ciągu wieków), to chyba właśnie to, że całe jego życie (nawet takie najprostsze, śmieszne wręcz zdarzenia) było żywą katechezą o Bogu, który do szaleństwa kocha człowieka w jego biedzie – wcieloną raz jeszcze Ewangelią.

PS

Tych i wielu innych ciekawych rzeczy o Franciszku (jak choćby tego, że naprawdę nazywał się Jan Chrzciciel; że kiedy był czymś poruszony, mówił po francusku; że za największą radość uważał być nazwanym „nieuczonym prostakiem”; że obawiał się, iż nauka teologii może szkodzić pobożności) dowiedzieć się można czytając dwa niedługie jego Żywoty, spisane przez brata Tomasza z Celano (znał Franciszka osobiście) oraz jego własne pisma. Polecam!


CARLO ACUTIS, CIAŁO
Czytaj także:
W Asyżu wystawiono ciało Carla Acutisa. Wygląda, jakby spał! [zdjęcia i wideo]

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.