separateurCreated with Sketch.

Najpierw cię chwalą, a potem sms-em zrywają znajomość. Ks. Kawecki o pracy z młodymi

PRZEMYSŁAW KAWECKI
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

„Tak szybko, jak ktoś postawi nas na piedestale, tak samo szybko nas z niego strąci” – mówi ks. Przemek KAWA Kawecki.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Katarzyna Szkarpetowska: Uważa Ksiądz, że jest dla innych inspiracją?

Ks. Przemek KAWA Kawecki: Mam wrażenie – chociaż trudno mówić o sobie w tych kategoriach – że ludzie, którzy zdecydowali się na relację ze mną, rozumianą chociażby jako udział w rekolekcjach, które prowadzę, słuchanie kazań, które głoszę, śledzenie na YT mojego kanału Mazurskie tajemnice, wielokrotnie mogą się czymś zainspirować. Pomyśleć o tym, że swoje życie można ciekawie, twórczo przeżywać.


PRZEMYSŁAW KAWECKI
Czytaj także:
Ciężko być freakiem w Kościele? Odpowiada ks. Przemek KAWA Kawecki

Kiedyś, gdy byłem jeszcze na początku drogi zakonnej i zajmowałem się różnymi rzeczami: od studiowania socjologii, przez prowadzenie rekolekcji, po redagowanie gazety, a także innymi projektami, jedna ze studentek podczas pracy nad wspólnym projektem powiedziała: „Wiesz, Przemek, ty to masz fascynujące życie. Z tobą chce się przebywać. Ciągle robisz coś fajnego, nowego, ciekawego”.

Wtedy do mnie dotarło, że robiąc w moim odczuciu zwykłe, proste rzeczy, będąc sobą, nie udając kogoś, kim się nie jest, można zapalić innych, być dla nich inspiracją.

A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to dodam tylko, że tak szybko, jak ktoś postawi nas na piedestale, tak samo szybko nas z niego strąci. Akurat ta sama dziewczyna kilka lat później, gdy już ukończyła studia i chciała ze mną współpracować, stwierdziła, że jestem nieprofesjonalny i nie szanuję jej czasu.

Co się stało, że zmieniła o Księdzu zdanie?

Była młodą architektką, miała mi coś zaprojektować. Przysłała jeden projekt, potem drugi, zaznaczając, że musi szybko dostać odpowiedź, bo jest profesjonalistką i jej czas to pieniądz. Zauważam, że takie podejście jest charakterystyczne dla osób zaczynających drogę zawodową. Zimny profesjonalizm często nieuwzględniający faktu, że po drugiej stronie jest człowiek, który może mieć nie jedną, ale kilka spraw na głowie.

W efekcie ten profesjonalizm, pęd do perfekcji, doprowadza do tego, że wstajemy rano i już mamy poczucie, że jesteśmy z czymś spóźnieni.

Pamiętam, że miałem wtedy mnóstwo różnych spraw i odpisałem, że jak tylko znajdę wolną chwilę, zapoznam się z tym, co mi przesłała. Nie miałem ani grama złej woli, po prostu byłem w czasowym potrzasku. Pani architekt napisała mi w odpowiedzi SMS-a, w którym stwierdziła, że nie pozwoli się tak traktować i zerwała ze mną znajomość.

Ta sama osoba, która cztery czy pięć lat wcześniej była zafascynowana moim życiem, które uważała za przykład tego, jak świetnie można funkcjonować, zaliczyła mnie do grona ludzi, z którymi traci się czas [śmiech]. Wtedy zrozumiałem, że jeśli nie pasujesz komuś do jego wyobrażeń i oczekiwań, do jego układanki, to z niej wypadasz i nie masz na to większego wpływu.

To ciekawe, że kiedy ta osoba była nastolatką, ja i moi współbracia byliśmy praktycznie na każde jej zawołanie. Trzeba było pogadać – byliśmy. Chciała się wyspowiadać, przyjechać na rekolekcje – byliśmy. Nie wnikaliśmy w godziny pracy. Po prostu byliśmy dla niej. Minęło kilka lat, a ona potraktowała mnie bardzo surowo. W zupełnie inny sposób niż ten, w jaki ja traktowałem ją jako młodą osobę.

Jak Ksiądz się wtedy poczuł?

Wydaje mi się, że w całej tej sytuacji poczułem się trochę jak rodzic, który w pewnym momencie spotyka się z niewdzięcznością lub niezrozumieniem ze strony dziecka. W ogóle mam taką obserwację, że jako wychowawca, duszpasterz młodych, podlegam tym samym procesom i ocenom, jakim podlegają ich rodzice.

A kim Ksiądz chce dla tych młodych być? Kimś na wzór rodzica właśnie?

Nie mam takich aspiracji. Jako księża nie jesteśmy od tego, żeby zastępować młodym ludziom rodziców. Jesteśmy od tego, żeby pomóc im uregulować ich relacje z rodzicami – nawet jeśli są one w opłakanym stanie albo ich rodzice nie żyją. A to jest zasadnicza różnica. Staram się więc nie wchodzić w klimat rodzicielski. Staram się raczej być przyjacielem, chociaż… przyjaciel to też nie do końca odpowiednie słowo.


KSIĄDZ PODCZAS MODLITWY
Czytaj także:
Ks. Przemek KAWA Kawecki: Oto dlaczego bronię celibatu

Pasterzem?

Tym, który towarzyszy w drodze przez życie – to chyba najbliższa memu sercu definicja.

Dla tych młodych często jest Ksiądz jak starszy brat, do którego mogą przyjść, pogadać.

Zapewne tak, ale tutaj też trzeba być ostrożnym. Kiedy byłem w seminarium, jako klerycy wyjeżdżaliśmy z dzieciakami z domu dziecka na święta. Te dzieci mówiły czasami: „Nigdy nie miałem brata i ty jesteś dla mnie jak brat”.

Jedna z dziewczyn zapytała mnie kiedyś na takim wyjeździe: „Czy mogę mówić do ciebie: tatusiu?”. „Tatusiu to nie”. „A czy mogę mówić: braciszku?”. „Braciszku – tak”. Młodemu chłopakowi, który dopiero zaczyna być zakonnikiem, który jest wychowawcą, to wręcz imponuje.

Wtedy nawet mi się to podobało, ale doświadczenie nauczyło mnie, że trzeba bardzo uważać, bo powiedzenie komuś, że może być twoim bratem czy siostrą, stwierdzenie: „Możesz tak do mnie mówić”, powoduje, że oczekiwania młodych ludzi są potem dokładnie takie same jak wobec brata czy siostry. Jeżeli zatem próbujesz wejść w rolę ojca, to później jesteś traktowany jak ojciec.

A jeżeli z ojcem było niefajnie, jeśli były problemy, to dostaniesz od młodych baty za ojca, którego nawet nie poznałeś.

Niestety, ale tak to działa. To są takie mechanizmy, o czym mówią też terapeuci. Wyobraźmy sobie na przykład młodego księdza, świeżo po święceniach, który zaczyna katechizować w liceum. Tam poznaje uczennicę lub ucznia, który wychowuje się bez rodziców, bo ci wyjechali z kraju za chlebem. Oczywiście w mieście jest babcia, która ma być moralnym i wychowawczym zapleczem, ale finalnie wygląda to tak, że dzieciaki chodzą samopas.

Kapłan zauważa, że chłopak czy dziewczyna nie daje sobie rady na lekcjach. Postanawia poznać bliżej jej/jego sytuację domową. Dowiaduje się, że mieszka on/-a sam/-a, że często nic nie gotuje. Zaprasza więc na przykład taką dziewczynę, bez żadnego podtekstu, na obiad – raz, drugi. Ale dla ludzi z boku, dla jej kolegów i koleżanek z klasy, w końcu dla niej samej cała ta sytuacja staje się w pewnym momencie zagadką. „Co ten ksiądz ode mnie chce?”, zaczyna się zastanawiać.

Z boku to może wyglądać dwuznacznie.

Znalazłem się w sytuacji, kiedy przyjaciele takiej nastolatki zapytali mnie, o co chodzi kapłanowi, który nawiązał z ich znajomą podobną relację. „Czy ten ksiądz ją podrywa? Czy ma jakieś niecne intencje?”, pytali. Wysłuchałem, porozmawiałem z tym kapłanem i okazało się, że chłopak robił to ze szlachetnych pobudek, nie chodziło o nic zdrożnego.

Gdyby pracował w fundacji, dostałby najprawdopodobniej nagrodę roku za to, że tak przejął się losem podopiecznych. Ale wszedł w rolę, i trzeba to sobie jasno powiedzieć, w którą wejść nie powinien.

A gdyby inicjatywa wyszła od młodego człowieka?

To już jest inna sytuacja. Bo gdyby taki chłopak czy dziewczyna podeszli i powiedzieli: „Księże, starzy wyjechali, ciągle siedzę sam/-a w chacie. Może byśmy wyskoczyli gdzieś na obiad, pogadali”, czyli to, o czym mówisz – inicjatywa po drugiej stronie – to wtedy kapłan może na taką propozycję przystać, ale może też odmówić. Natomiast kiedy sam wychodzi z inicjatywą, to często ten komunikat przez drugą stronę i otoczenie może zostać niewłaściwie odebrany.

Czy jest coś, czego Ksiądz obawia się, towarzysząc młodym ludziom?

Nie chciałbym ich zranić, skrzywdzić. Młodzi ludzie często myślą „na skróty”, dlatego w takim duchowym towarzyszeniu należy być bardzo subtelnym. Trzeba dbać o to, aby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby zostać opacznie zrozumiane.

Kiedyś głosiłem konferencję, która – taki przyświecał mi cel – miała zmotywować młodych ludzi do tego, by żyli w zgodzie z sobą: z własnymi przekonaniami, talentami, z własnym sumieniem. I jedna z dziewczyn, która była na tym wykładzie, zrezygnowała ze szkoły muzycznej tuż przed jej ukończeniem, oznajmiając wszem wobec, że zmotywowała ją do tego moja konferencja.

Trzeba sobie wyobrazić, co pomyślała na mój temat jej matka, jej znajomi oraz nauczyciele tej szkoły. Wnioski były pewnie mniej więcej takie: przyszedł szaman, nagadał głupot i dziewczyna, która ma talent, rzuciła szkołę na ostatniej prostej. Akurat ta dziewczyna do dziś utrzymuje, że to była najlepsza decyzja w jej życiu, ale ja sam mam ciągle wątpliwości.

Skoro już rozmawiamy o młodym człowieku, to pozwoli Ksiądz, że zapytam, co jest przyczyną tego, że duszpasterstwo jest na tak marnym poziomie?

Z bólem przyznaję, że nierzadko to, co można dziś usłyszeć na kazaniu, nie powala. Ludzie, którzy od poniedziałku do piątku , a czasami i sześć dni w tygodniu ciężko pracują, idą w niedzielę na mszę, żeby usłyszeć Dobrą Nowinę, posłuchać kazania, które ich zainspiruje, podniesie na duchu, a na miejscu spotyka ich często jedno wielkie rozczarowanie – bywa, że księża są nieprzygotowani, czytają nie swoje teksty z kartki, ludzie czują, że w tym, co ksiądz do nich mówi, nie ma prawdy.

Jestem przekonany, że lepiej byłoby, gdyby ksiądz powiedział trzy zdania od serca, niż przeczytał dziesięć zdań z kartki. Żeby podzielił się z ludźmi prawdą, którą przeżywa, swoim doświadczeniem. Jeśli jest zmęczony, niewyspany, niech powie: „Nie wyspałem się, jestem zmęczony.

Nie wiem, o czym wam dzisiaj powiedzieć, ale wierzę, że jeżeli wspólnie się pomodlimy, to Pan da nam łaskę, abyśmy ten dzień dobrze przeżyli”. I to wystarczy. Prawda zawsze dotyka.

Fragment książki „Nigdy się nie poddawaj. Ks. Przemek Kawecki w rozmowie z Katarzyną Szkarpetowską”, wyd. Salwator.


KSIĄDZ NA WOODSTOCKU
Czytaj także:
Ksiądz pierwszy raz pojechał na Woodstock. “Nie jestem w stanie opowiedzieć tego słowami”

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More