Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Gdyby nie ta rewolucja, którą tak naprawdę przeprowadził w moim życiu Pan Bóg, nie ja – ja jedynie poszedłem za Jego wolą – mogłoby mnie nie być. Żyłem w piekle – mówi Aletei Grzegorz Kłeczek, były rockandrollowiec, który po nawróceniu postanowił śpiewać na chwałę Boga.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: W wieku dwudziestu ośmiu lat przyjąłeś chrzest, przystąpiłeś do I Komunii Świętej i bierzmowania. To wszystko, że tak powiem, w pakiecie. Dlaczego tak późno?
Grzegorz Kłeczek: W mojej rodzinie, którą zresztą bardzo kocham, o wierze się nie rozmawiało. Ojciec należał do partii. Dziadek, tata mojej mamy, również był partyjny. Ja i mój starszy brat nie byliśmy ochrzczeni. Gdy brat dorósł, postanowił zawrzeć sakramentalny związek małżeński, jednak w tym celu musiał nadrobić sakramentalne zaległości.
Ksiądz, który przygotowywał go do ślubu, również naszym rodzicom zaproponował ślub kościelny. Powiedział: „Słuchajcie, jesteście fajną, zgodną parą. Może warto to uregulować przed Panem Bogiem?”. I oni, po ponad trzydziestu latach wspólnego życia, wzięli ślub kościelny. Po tym wszystkim mama zapytała mnie, czy chciałbym przyjąć chrzest. Powiedziałem, że tak, tym bardziej, że wtedy już byłem jedyną osobą w rodzinie, która nie miała sakramentów.
Grzegorz Kłeczek: Odbiłem na duchowe manowce
Czym było dla ciebie to doświadczenie? Czy poczułeś wtedy, że oto powiał wiatr, który rozgonił ciemne, skłębione zasłony?
Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Chodziłem do kościoła jeszcze przez dwa miesiące. Pamiętam, że kilka razy poszedłem nawet do spowiedzi, a potem życie wciągnęło mnie w swoje tryby. W kościele pojawiałem się dość sporadycznie, przy okazji ślubów bądź pogrzebów. Można powiedzieć, że dołączyłem do wspólnoty Kościoła i zaraz po tym, jak przyjąłem sakramenty, poszedłem w swoją stronę.
To po co było to wszystko?
W sercu pragnąłem zmiany, ale nie byłem na nią gotowy. Odbiłem na duchowe manowce.
Na jak długo?
Na prawie dwadzieścia lat. W tym czasie prowadziłem dość rozrywkowy tryb życia. Grałem rock’n’rolla, piłem alkohol, brałem narkotyki. Żyłem w nieczystości, tej cielesnej i duchowej, ważne były dla mnie dobra materialne. Znałem wartość mamony, ale nie znałem wartości wybaczenia. W zespole zaczęły pojawiać się konflikty. W pewnym momencie nasze drogi rozeszły się. Po drodze było jeszcze kilka ostrych zakrętów. Poczułem się zmęczony życiem. Pojawiła się nerwica, depresja, w końcu myśli samobójcze… Zorientowałem się, że stoję nad przepaścią.
Grzegorz Kłeczek. Usłyszałem: Czy chciałbyś uznać Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela?
Od czego rozpoczął się proces twojego nawrócenia?
Od tęsknoty za utraconą wolnością. Zapragnąłem być uczciwym, szczęśliwym człowiekiem. Zacząłem interesować się rozwojem osobistym, duchowością. Poczułem potrzebę wybaczenia – sobie, Panu Bogu, ludziom. To wszystko przyprowadziło mnie pod krzyż Chrystusa.
Któregoś razu znajoma zapytała mnie: „Grzegorz, czy wierzysz, że Jezus Chrystus jest twoim Panem i Zbawicielem?”. Nastąpiła niezręczna cisza. Po chwili powiedziała: „Gdyby był, tobyś wiedział”. Wróciłem do domu, a to pytanie nie dawało mi spokoju.
Wkrótce obejrzałem reportaż, w którym jakiś kapłan opowiadał, że chorował na depresję i Pan Bóg go z tej depresji uzdrowił. Te słowa dały mi nadzieję. Jako że nie znałem swojego Kościoła, udałem się do najbliższej wspólnoty chrześcijańskiej, która posługiwała modlitwą wstawienniczą. Ludzie ze wspólnoty zapytali mnie, o co mają się pomodlić. Powiedziałem, że mam dwie intencje. Pierwsza dotyczyła oczywiście mojego uzdrowienia, druga – kolegi, który był politykiem i popadł w tarapaty. Odpowiedzieli: „Polityką się nie zajmujemy, ale w intencji twojego uzdrowienia możemy się pomodlić”. I znów padło pytanie: “Czy chciałbyś uznać Jezusa za swojego Pana i Zbawiciela?”. Tym razem nie miałem już wątpliwości. Odpowiedziałem, że tak. Po wszystkim uścisnęliśmy się i pożegnaliśmy.
Gdy stamtąd wychodziłem, poczułem, że coś się we mnie dokonało. To był, mam wrażenie, początek mojej drogi z Panem Bogiem.
Czy trudno było pójść do spowiedzi po dwudziestu latach?
Tak, to było dla mnie duchowe wyzwanie. Natomiast po spowiedzi odczułem ogromną ulgę i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Spowiedź to oczyszczający sakrament, który niesie wolność. Spotkanie z miłosiernym, przebaczającym Bogiem. Zobaczyłem, że przebaczenie i proszenie o wybaczenie powoduje, iż Duch Święty może rozwinąć w naszym życiu skrzydła.
Saint Josepf Band
Jak trafiłeś do zespołu Saint Josepf Band?
Pewnego razu poszedłem do kościoła, by poprosić przed Najświętszym Sakramentem o powiew świeżości w życiu zawodowym, chodziło m.in. o muzykę. Powiedziałem: „Panie Boże, w imię Jezusa Chrystusa, zmień tę sytuację, natychmiast!”. Na odpowiedź długo nie czekałem. Po wyjściu z kościoła udałem się do sklepu, a stamtąd do banku, w którym pracował Paweł. Nie znałem go nawet z widzenia, ale on kojarzył mnie z branży muzycznej. Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. W pewnym momencie Paweł mówi: „Wiesz, założyłem z chłopakami zespół muzyczny. Naszym patronem jest św. Józef, stąd nazwa Kapela św. Józefa. Mamy też Wspólnotę św. Józefa, może chciałbyś do nas wpaść, spędzić z nami jakoś fajnie czas”. I tak to się potoczyło… Co ciekawe, w miejscu, w którym rozmawialiśmy, za plecami Pawła, znajdowała się fototapeta przedstawiająca kościół – dokładnie ten sam, w którym chwilę wcześniej modliłem się przed Najświętszym Sakramentem. Można powiedzieć: zawołał biedak i Pan go wysłuchał (śmiech).
Obecnie z Kapelą św. Józefa koncertuję od czasu do czasu – gdy zachodzi taka potrzeba. Najwięcej czasu poświęcam teraz na nauczanie dzieci, młodzieży i dorosłych gry na gitarze, ewangelizuję, pracuję też nad autorską płytą pt. Na skrzydłach wiary i rozumu.
Rockandrollowe życie zamieniłeś na pracę w winnicy Pańskiej. Koncertujesz, komponujesz własne utwory, ewangelizujesz w zakładach karnych. Warto było dokonać tak wielkiej rewolucji w życiu?
Gdyby nie ta rewolucja, którą tak naprawdę przeprowadził w moim życiu Pan Bóg, nie ja – ja jedynie poszedłem za Jego wolą – mogłoby mnie nie być. Żyłem w piekle i On mnie z niego wyciągnął.
Czytaj także:
Muniek Staszczyk: Od Boga dostałem więcej profitów niż od całego tego rockowego hedonizmu
Czytaj także:
Kiedyś nagrywał płyty rockowe, dziś jest mnichem. Zmienił repertuar?