Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– Mamy w sobie siłę, by zmierzyć się z tym kryzysem. Ale potrzebuję kogoś bliskiego, kochającego. I tylko tak jestem w stanie znieść tę trudną sytuację. Bez tego, w samotności, idzie zwariować – mówi ks. Krzysztof Sendecki, dyrektor Domu Opiekuńczo-Hospicyjnego Caritas im. Czesława Domina w Darłowie.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Monika Burczaniuk: Koronawirus zmienił nasz świat. Czy ten czas może nam coś dać?
Ks. Krzysztof Sendecki: To jest bardzo indywidualna sprawa, czego chcę doświadczyć. Nasuwa się pytanie: czy ja w ogóle czegoś chcę doświadczyć? Oczywiście, nie jest łatwo, to zupełnie nowa rzeczywistość, ale dam się poprowadzić. Dziękuję za ten czas, jestem otwarty na różne działania. Wtedy zrozumiem, czego chcę.
Ktoś poprawi formę fizyczną, ktoś się wyśpi, ktoś przeczyta zaległe książki, ktoś obejrzy filmy. Ktoś w końcu spotka się ze swoimi dziećmi, zrobi rzeczy, na której do tej pory nie miał czasu. Mamy tyle możliwości! Ktoś w końcu się zanurzy w tematy religijne. Czego ty chcesz? Bo jeśli ktoś sobie powtarza: „ja nie chcę tego czasu” no to faktycznie będzie się czuł źle. Cały czas będzie wojował, walczył, dojdzie do frustracji i będzie oskarżał wszystkich dookoła. Będzie szukał winnego tej sytuacji, tego, że jest pandemia. Frustracja najczęściej przenosi się na innych, na bliskich, w końcu na siebie. To może doprowadzić do tragedii. Dlatego naprawdę trzeba zadać sobie pytanie: czego ja chcę?
Nie jesteśmy tak stworzeni, by żyć samemu
Chyba w dużej mierze wynika to ze strachu. Przed śmiercią, cierpieniem.
Są w życiu sytuacje, na które nie mamy wpływu, są od nas niezależne. Ta choroba pokazała nam miejsce w naszym życiowym szeregu. Pokazała, kim ja jestem, a z drugiej strony paradoksalnie pokazała nam, jak mocno jesteśmy ze sobą połączeni na całym świecie.
Nawet gdybyśmy chcieli być niezależni od siebie – nie możemy. Dzielimy się nawet chorobami. Takie rzeczy się dzieją, niezależnie od nas. I chcąc nie chcąc, musimy się z tym zmierzyć. Często tak, jak z chorobą nowotworową. Wydaje mi się, że dotyczy to wszystkich dookoła, tylko nie mnie – dopóki się to nie zdarzy. A jak już się zdarzy, to jest taka euforia „będzie dobrze”, potem frustracja, poddanie się albo prośba o pomoc – niech mnie ktoś poprowadzi, niech mi ktoś pomoże.
Mam wrażenie, że ta sytuacja – walki z niewidzialnym wrogiem, przypomina rzeczywistość, z którą mierzy się ksiądz na co dzień w hospicjum.
To się nazywa sytuacja kryzysowa. Jednak chcę powiedzieć, że my jako ludzie potrafimy sobie radzić z takimi kryzysami. Mamy to zapisane w genach, od samego początku. Każdy z nas był zamknięty przez 9 miesięcy w brzuchu mamy. Od dziecka byliśmy zamknięci w jakichś strukturach.
Tylko musimy sobie uświadomić, że mamy w sobie siłę, by zmierzyć się z tym kryzysem. Choroba spada jak grom z jasnego nieba i okazuje się, że wracamy do swoich pierwotnych potrzeb, pragnień. Potrzebuję kogoś bliskiego, kochającego. I tylko tak jestem w stanie znieść tę trudną sytuację. Bez tego, w samotności, idzie zwariować.
Nie jesteśmy tak stworzeni, by żyć samemu. I tak jest teraz, jak ktoś jest obok, to przestaję się bać. Mamy tego przykład także w obrazach biblijnych. Jezus Chrystus był sam, ale nie był samotny. Był cały czas w relacji do Boga Ojca. W Piśmie Świętym widzimy, że Apostołowie w sytuacjach kryzysowych biegli do Mistrza. W Starym Testamencie naród wybrany szedł we wspólnocie, oni nigdy nie byli sami, wyrzucenie ze wspólnoty wiązało się ze śmiercią. Dlatego ten moment, w którym się znaleźliśmy stwarza okazję do odkrycia w sobie potencjału – ludzkiego, ale także duchowego.
Nagle wszystko przestało mieć znaczenie
To może być też moment spotkania z prawdą, czasem bolesną, dotyczącą na przykład naszych relacji.
Momenty kryzysowe weryfikują nasze postawy, badają, ile mamy cierpliwości, empatii, ile razy potrafimy powiedzieć dziękuję czy przepraszam, ile jesteśmy w stanie znieść. To jest taka droga krzyżowa. Jak na przykład historia chłopaka, którego żona pół roku po ślubie dowiedziała się, że jej mąż ma raka i że prawdopodobnie z tego nie wyjdzie. I go zostawiła. Dlaczego to zrobiła? Nie wiem, ale na pewno nie wytrzymała tej próby. Czy będzie tego żałować? Nie wiem, może kiedyś. Natomiast takie sytuacje na pewno weryfikują i postawy, i ludzi, określają, kto jest kim i ile w swoim życiu wartości, determinacji i wytrwałości wypracował na przyszłość. I teraz, w tej biedzie, może z tego skorzystać.
A ksiądz się boi?
Lęk przed niepewnością gdzieś w nas jest, dlatego ja osobiście staram się nie wybiegać w przyszłość. Jak to będzie za 3 dni? Czy pamięta pani rozmowy sprzed miesiąca? Na temat polityki, gospodarki, nawet życia prywatnego?
Nagle wszystko przestało mieć znaczenie. Dlatego nie chcę się zajmować tym, co będzie. Jak myślę i nie znam przyszłości to zaczynam się bać. A jak jestem tu i teraz to mam w sobie pokój. Na tę chwilę. A co będzie dalej? Wierzę Miłosiernemu Bogu, który ma wszystko w rękach. Jestem tego pewien na 100 procent, więc jeśli On ma to w rękach to staram się Mu wierzyć i lęk jest mniejszy.
Pan Bóg jest ponad tym wszystkim
Dla hospicjum to też nie jest łatwy czas. Co się zmieniło?
Przede wszystkim została zachwiana pewna filozofia, musieliśmy zamknąć się na zewnątrz. Przyjmujemy pacjentów, ale procedura przyjęcia jest trochę inna. Nie wiemy, w jakim środowisku przebywał pacjent, a z drugiej strony nie możemy go zostawić w domu. Mimo że trwa pandemia, musimy leczyć inne choroby, np. nowotwory.
Na porodówkach rodzą się dzieci. Mimo COVID-19. W związku z tym my też przyjmujemy pacjentów i traktujemy ich tak, jakby byli zakażeni po to, żeby nie przenosić wirusa dalej. Po drugie musimy odciąć się od rodzin. Do tej pory czuwały bezustannie przy chorych, a teraz nie wiemy, kto skąd przychodzi. Nie wiemy, czy nie jest chory. Dziś chorzy zostali sami, my staliśmy się dla nich najbliższą rodziną. Wiele się uczymy w tej sytuacji, nowych postaw i zachowań. Na przykład jeśli ktoś z rodziny chce być jednak ze swoim chorym, to może, ale nie ma możliwości wyjścia. Mieszka w hospicjum i nie wychodzi na zewnątrz do czasu śmierci lub do wypisu pacjenta. Ostatnio zamieszkała z nami mama takiego młodego chłopaka. I faktycznie jest z nami 24 godziny na dobę. Nie będziemy mieć też normalnych świąt, z rodzinami, nie odbył się szereg akcji – Pola Nadziei, zbiórki.
Mimo wszystko, Pan Jezus chyba zmartwychwstanie?
Jeżeli COVID-19 miałby zatrzymać Pana Jezusa w grobie, chociaż już widziałem takie memy (śmiech), to ponad 2000 lat naszej wiary byłoby farsą. Podobnie nie wyszedłby z okopów, z tsunami i trzęsienia ziemi. Pan Bóg jest ponad tym wszystkim. I to jest wpisane w dzieło stworzenia.
Pan Jezus wychodząc z grobu, podważył prawa natury. Tylko pytanie: czy my się wtedy skupimy na efekcie zatrzymania choroby czy na istocie tych świąt, czyli Zmartwychwstaniu? Dlaczego nie wszyscy po weselu w Kanie Galilejskiej uwierzyli, że Jezus jest Bogiem? Bo było fajnie. Jezus chce nam pokazać przez swoje Zmartwychwstanie, że jest Mesjaszem. I żaden COVID nie jest w stanie Go zatrzymać, to On może zatrzymać COVID. On i tak zmartwychwstanie. Zawsze zmartwychwstaje. Już raz zmartwychwstał. Teraz na nas kolej. I teraz sobie o tym przypominamy.
Czytaj także:
Boisz się, jak będzie wyglądało twoje życie po koronawirusie? Posłuchaj rad tego zakonnika
Czytaj także:
Ma 104 lata, przeżył hiszpankę, II wojnę światową, a teraz wygrał z koronawirusem