Jego rodzice pochodzą z Mali, ale on urodził się w barwnej i wielokulturowej Barcelonie. Większość swojego nastoletniego życia poświęcił na walkę. Niekoniecznie tylko o sukces w seniorskim futbolu, ale też o odzyskanie pewności siebie.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jakie ciężary podnosisz? – zagadnęła jednego z najciekawszych obecnie skrzydłowych angielskiej Premier League Adamę Traore dziennikarka, robiąc z nim tzw. setkę po jednym z meczy. „Ja? Nie podnoszę żadnych ciężarów, naprawdę. Moja sylwetka to po prostu dobre geny” – odpowiedział hiszpański piłkarz z rozbrajającą szczerością.
Znakomicie zbudowany Traore wyróżnia się na tle innych piłkarzy. Adam faktycznie straszy potężnym bicepsem, a przy tym jest wyjątkowo szybki i świetnie drybluje. Dlatego w obecnym sezonie stał się prawdziwym odkryciem na angielskich boiskach. Nie jest jednak prawdą, że Traore nie musiał dźwigać ciężarów. Musiał to robić: przez lata nieustannie udowadniał, że zasługuje na więcej.
Niższa klasa
Park de l’Espanya Industrial to jedno z najbardziej uroczych miejsc w Barcelonie, stolicy Katalonii. Miejscowi a także turyści zatrzymują się tam, by odetchnąć choćby na chwilę. Po środku parku znajduje się jezioro. Można usiąść na jednej z ławek, i wpatrywać się w leniwe podrygi jego niemal nieruchomej tafli lub zamknąć oczy, by słuchać szumu drzew i radosnych krzyków dzieci. Można tam jednak również nakarmić nie tylko spragnione odpoczynku ciało, ale też dostarczyć strawy skołatanej miejskim hukiem duszy. W parku bowiem ustawiono kilka rzeźb sztuki współczesnej, jak chociażby Wenus Pereseja.
Zapewne wiele lat temu zaglądał do tego miejsca także mały Adama Diarra Traore, syn malijskich imigrantów, którzy jeszcze w latach 80. osiedlili się w stolicy Katalonii. Park de l’Espana składa nie tylko obietnicę przyjemnego relaksu, ale stanowi także pomnik wielkiego gospodarczego tryumfu Barcelony. To tam mieści się budynek starej fabryki włókienniczej, która sporo wniosła w dorobek finansowy regionu. Gdy państwo Traore dotarli do bogatej Katalonii, tymczasowe osiedla robotnicze, zwane Pueblo Nevo, odeszły w niepamięć. Baba i jego żona Fatoumata to jedna z pierwszych fal wielkich emigracji przełomu XX i XXI wieku, która stała się motorem ewolucji demograficznej regionu. Zamieszkali tam, gdzie skupiali się imigranci z Afryki, czyli na przedmieściach L’Hospitalet de Llobregat.
Adama urodził się 25 stycznia 1996 roku. Jako potomka przybyszów z Afryki, urodzonego w nowym kraju, mądrzy ludzie zaklasyfikowali go do „drugiego pokolenia imigrantów”, czyli tych, których tożsamość jest międzykulturowa, graniczna. I tych, których trudno opisać. Wiadomo jednak z pewnością, że potomkowie imigrantów nieustannie poszukują tożsamości, własnych korzeni. W Katalonii tożsamość pogranicza jest tym ciekawszym zjawiskiem, bo konfrontuje się z barwną, dwujęzyczną i niejednolitą kulturowo ludnością Hiszpanii. Język kastylijski miesza się tam z katalońskim, podobnie jak poczucie lokalnej tożsamości: silniejsze u „rodowitych” Katalończyków, słabsze u przybyszy z innych regionów Hiszpanii. Adama jednak poszukiwał swojej tożsamości w innych obszarach. Podobnie jak jego ojciec Baba, od dziecka kochał sport. A kto kocha sport w Katalonii, ten staje się wręcz wyznawcą legendarnej FC Barcelony.
Fan fanowi nie jest jednak równy, a pochodzący z niższej klasy średniej Traore miał w życiu znacznie trudniej niż dorastający w dostatku późniejszy gwiazdor Barcy Gerard Pique. Rodzice Adamy nie mieli pieniędzy ani na drogie zabawki, ani inne rzeczy, które uchodzą powszechnie za dobra luksusowe. To dlatego Adama niestrudzenie kopał w piłkę, oddając się tym samym jednej z najbardziej ekonomicznych, ale i najbardziej emocjonujących pasji, jakie zna świat.
Baba Traore szybko zauważył, że zarówno Adama, jak i starszy z synów Moja mają wielki talent. Zarobki nie powalały mu jednak wysłać ich do słynnej barcelońskiej szkółki piłkarskiej La Masia i bracia trafili do lokalnego klubu Centre D’Esports L’Hospitalet. To tam Adama zaczął wreszcie bardziej profesjonalne treningi. Miłość do futbolu, a być może także poszukiwanie nowej, hiszpańskiej tożsamości, sprawiły, że mały Traore robił zaskakujące postępy. Zaskakujące do tego stopnia, że niebawem przed drzwiami jego domu stanęli trenerzy trampkarzy FC Barcelony. „Panie Baba, wiedzieliśmy Pana syna w akcji. Co pan na to, by dzieciak zdobywał szlify w największym klubie świata” – zagadnęli z niemal impertynenckim poczuciem uzasadnionej pewnie wyższości. „Mój syn? Oczywiście!” – wykrzyknął, nie zważając na żadne nietakty Baba. Nic dziwnego: doskonale wiedział, o czym marzył mały Adama. I o czym marzył on sam.
Opanować bolid
W Barcelonie talent Traore po prostu eksplodował. Dzieciak szybko przeskakiwał kolejne szczeble wiekowe w szkółce. Miał 17 lat, gdy trafił do drugiej drużyny Dumy Katalonii, czyli bezpośredniego zaplecza pierwszego zespołu. Zespołu, o grze w którym marzy niemal każdy chłopak na świecie. Zakładanie granatowo-bordowego trykotu, pozwoliło też Traore poczuć się bardziej pewnie w kraju, który przecież niekoniecznie musiał stać się jego miejscem na ziemi. A jednak: zamiast trafić do drużyny narodowej Mali, Adama zdecydował się założyć koszulkę młodzieżowej drużyny Hiszpanii.
Nie oszukujmy się jednak: to, o czym naprawdę marzył Adama wydarzyło się 23 października 2013 roku. To wtedy, na słynnym Camp Nou Traore wszedł na kilka minut na boisko, zmieniając słynnego już wówczas Neymara. Później strzelił jeszcze pierwszego gola w meczu z Pucharu Króla z Huescą. Hiszpańska „Marca” jego imponującą akcję indywidualną, zakończoną bramką, skwitowała zdaniem, które fanom Barcy mówi wszystko: „to był gol w stylu Messiego”.
Radość Adamy nie trwała jednak długo. Szkoleniowca Tito Vilanovę zastąpił Luis Enrique, który nie podzielał zachwytu nad grą Adamy. Zgadzał się z nim opiekun drugiej drużyny Barcy, Jordi Vinyals. Dostrzegł on w Traore potencjał, ale twierdził, że chłopak nie w pełni panuje nad swoimi umiejętnościami i nie potrafi poskromić swojej naturalnej żywiołowości. „Czasami stara się wygrać wojnę w pojedynkę. Przypomina bolid Formuły 1 prowadzony przez dziecko. Maszyna dominuje nad nim, nie daje się poskromić” – komentował Vinyals w rozmowie z hiszpańskim dziennikiem „El Mundo”.
Trenerzy Hiszpańskiego giganta zablokowali więc karierę Traore, a on powąchawszy już zapach murawy wielkiego Camp Nou, nie zamierzał biegać pod boiskach drugiej ligi hiszpańskiej. W 2015 roku dzieciak w bolidzie nacisnął na hamulec. Maszyna wyhamowała na rozdrożu. Po chwili znów głęboko wcisnął gaz i ruszył drogą, na początku której stał drogowskaz z napisem „Premier League”. I w ten sposób chłopak rodem z Mali, który pokochał Hiszpanię, wyruszył na podbój najbardziej komercyjnej ligi świata.
Dzieciak w Premier League
Bolid zaparkował na Villa Park, stadionie angielskiej Aston Vili w Birmingham, klubu z Premiership (druga liga angielska). – Ówczesny szkoleniowiec Tim Sherwood pokazał mi kilka skrótów z meczów Traore i powiedział: możemy go mieć za parę milionów – wspomina brytyjski obrońca, Micah Richards, który przywitał Adamę w nowym klubie jako kapitan.
Jakie mankamenty dostrzegał u młodziana jego starszy kolega? – Potrafił kopnąć piłkę, ale jego dośrodkowania nie były celne – uśmiecha się Richards. Wiadomo było jednak, że nastolatkowi wolno popełniać błędy, a starsi koledzy są właśnie po to, żeby czegoś go nauczyć.
Traore robił na treningach postępy, ale łapał też kontuzje. Grał niewiele i to sprawiło, że Aston Villa chętnie oddała go do Middlesborough. Awans Adamy do Premier League był możliwy przede wszystkim dzięki hiszpańskiemu szkoleniowcowi Boro, Aitorowi Karance, który świetnie znał styl gry Traore. Rodak rodakiem, ale Karanka nie zapewnił sukcesów klubowi i spuścił go do Premiership. Tam zespół objął Tony Pulis, za sprawą którego kariera malijskiego skrzydłowego miała wreszcie rozkwitnąć. Do tego stopnia, że kibice jego pierwszego klubu w Anglii – Aston Villi – niemal skarżyli się włodarzom, iż ci wypuścili z rąk taki skarb.
Hiszpańska pewność siebie
Zrobić z Traore wielkiego grajka? Wcale nie było to takie proste. Pulis musiał wykonać ogromną pracę, żeby odbudować go mentalnie. Malijczyk z ubogiej rodziny imigrantów, który poświęcił wiele, by stać się gwiazdą futbolu, bezładnie pałęta się po niższej lidzie w Anglii… To nie mogło budować w tak ambitnym piłkarzu jak Traore pewności siebie. Szczególnie, że jego stopy kilkakrotnie stawały wcześniej na stadionie potężnej Barcelony.
– Zapraszałem go regularnie do swojego gabinetu i dużo z nim rozmawiałem – wspomina Pulis. Efekty? Porażające. Bo Traore był inny niż wszyscy. Żadnej blazy, żadnego zniechęcenia. To przecież chłopak, który wyrwał się z ubogich przedmieści wielkie miasta, dzieciak, toczący boje z własną tożsamością, poszukujący korzeni, znajdujący się na pograniczu. Czy miałoby mu brakować woli walki?
Pulis widział w nim iskrę. – Rozmawiałem z wieloma piłkarzami w życiu, do wielu próbowałem trafić. Często widziałem ich mgliste, nieobecne spojrzenie. Ale Adama był inny. On chciał być lepszy – wspomina angielski szkoleniowiec.
Pulis wspierał Traore, jak tylko mógł. Wiedział, że chłopak potrzebuje przede wszystkim zaufania. Kiedy Adama grał po drugiej stronie boiska, Tony wołał go do siebie, motywował, tłumaczył co ma robić, poklepywał, wspierał. Efekty takiego podejścia okazały się znakomite: 22 występy, pięć goli i osiem asyst. I wreszcie do drzwi prezesów Middlesborough zapukali szefowie Wolverhampton, jednego z najbardziej perspektywicznych klubów Premier League z aspiracjami. Chłopak, którego jeszcze kilka lat temu wypychano ze szkółki FC Barcelony, trafił teraz do jednej z największych lig na świecie. Kosztował 18 milionów euro.
Jak biegać, to inteligentnie
Traore nie przestaje jednak pracować nad sobą. Portugalski szkoleniowiec Wolverhampton, Nuno Espirito Santo, nie jest wcale zaskoczony postępem, jaki zrobił. W obecnym sezonie to jeden z najważniejszych piłkarzy Wilków, które usilnie starają się wedrzeć na ligową pozycję premiowaną awansem do Ligi Mistrzów. Koledzy o Adamie mówią w superlatywach: że koleżeński, że spokojny, kulturalny i zawsze chętny do pomocy. Często zostaje po treningach, by poćwiczyć nieco dłużej. Czy brak mu jeszcze pewności siebie czy może jest świadom swoich słabości? Trudno powiedzieć. Pewne jest jedno: dzieciak zapragnął nauczyć się kierować bolidem. I wychodzi mu to całkiem dobrze.
Jego niesamowitą szybkość pomaga poskromić mu słynny sprinter, Darren Campbell. Doradził Traore, by nie wykorzystywał całej swojej prędkości: powinien trochę zwolnić, pozwolić nadążyć kolegom z zespołu i dać sobie czas na podjęcie decyzji. Przy pełnej prędkości jest to właściwie niemożliwe. Traore zapanował nad bolidem. I to dało jego grze dodatkową jakość.
Świetnie zbudowany, imponujący techniką piłkarz wreszcie nabrał pewności siebie. Na boisku jest jak taran, ale też potrafi być subtelny i technicznie wysmakowany. Niepewny siebie Malijczyk wreszcie okazał się ostoją dla innych. – To bardzo pewny piłkarz – mówi Matt Doherty, kolega z Wolverhampton.
No cóż, te cztery słowa dowodzą wielkiej metamorfozy, jaką przeszedł Traore. A tożsamość? Ma hiszpański paszport, ale dotąd nie zagrał jeszcze w seniorskiej reprezentacji. Występy zakończył w drużynie do lat 19. Czy Hiszpania upomni się o tego niesamowitego skrzydłowego? I – to chyba ważniejsze pytanie – czy on sam będzie chciał jeszcze założyć reprezentacyjny trykot?
Czytaj także:
Kuba Błaszczykowski włącza się do walki z koronawirusem
Czytaj także:
Wojtek Szczęsny: “Martwię się o moją rodzinę i modlę się o ich zdrowie, ale jestem szczęśliwy, że jestem teraz we Włoszech”