12 marca to dzień urodzin ks. prof. Józefa Tischnera. Z tej okazji z Kazimierzem Tischnerem, bratem ks. profesora, prezesem Stowarzyszenia „Drogami Tischnera”, rozmawia Małgorzata Bilska.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Małgorzata Bilska: W jaki sposób obchodziło się Wielki Post i Wielkanoc u Tischnerów w Łopusznej?
Kazimierz Tischner: Mogę mówić tylko o tym, co utkwiło mi w pamięci – z perspektywy małego chłopca, którym wtedy byłem. W Wielkanoc przyjeżdżali z Krakowa moi starsi bracia, czyli Józiu, i Marian z żoną. Znów byliśmy w domu wszyscy razem. W tym momencie słowo „rodzina” nabierało dla mnie dużej wartości. Spotkanie było niesamowite. Chodziłem do podstawówki, zapamiętałem tamto przeżycie miłości. W skupieniu idziemy do kościoła. Widzimy grób Pana Jezusa. Modlimy się. Wspólnie to przeżywamy, w głębokim Duchu.
Mały Kaziu wiedział, czym jest zmartwychwstanie?
Pamiętam to tak. Idziemy z rodzicami do Grobu Pańskiego. Po modlitwie rodzice mi tłumaczą, że tutaj leży Pan Jezus, który był wcześniej ukrzyżowany. Jak przyjdziemy ponownie – mówią rodzice – to zobaczymy grób pusty. On zmartwychwstanie. I zaczynają mi tłumaczyć, że każdy z nas – także ja, jako mały chłopiec, niesie swój krzyż. Idziesz do szkoły, na zabawę, ale jakiś krzyż niesiesz. Rodzice też niosą. A od tego, jak ten krzyż niesiesz, zależy, czy będzie cię czekać zmartwychwstanie. Jeżeli będziesz dobry, to na pewno zmartwychwstaniesz. Jeśli zły, może być z tym różnie. Na końcu mówili – popatrz jak to jest. Ktoś umarł i z martwych wstaje. To przezwyciężenie śmierci. Jak ty idziesz spać, zasypiasz, a rano się budzisz – też z martwych wstajesz. Jeśli jednego dnia byłeś niedobry, następnego – staraj się być dobrym człowiekiem. Zło zamieniaj na dobro. Bo to jest w życiu najważniejsze. Rodzice mi to wpajali.
Niedawno, dla Przewodnika Katolickiego, rozmawiałam o duchowości ludowej z abp. Grzegorzem Rysiem. Wiele osób patrzy na nią pobłażliwie, bo zabobonna, mało refleksyjna… Ksiądz arcybiskup bardzo ją ceni i podkreśla, że cechuje ją konkret. Profesor zapytany o cierpienie robi wykład o źródle dobra i zła, a góral mówi konkretnie. Cierpienie to człowiek na krzyżu. Ks. prof. Tischner łączył świat profesorów i górali – a wyniósł to z domu. Czy coś nam z tego dziś aby nie ucieka?
W pełni się zgadzam z tym, co mówi abp Ryś. Podobnie, prosto, mówił mój brat. Rzecz polega na tym, żeby czynić dobro – wtedy każdy zmartwychwstanie. Tego bardzo dobrze się słucha w kościele, bo takie słowa „przechodzą” do człowieka. We mnie przeszło to, co przekazali mi rodzice. Ja to pamiętam. I ja też starałem się przekazać to dzieciom, one – swoim dzieciom. Wszystko zależy od sposobu przekazu. Popatrzmy – dlaczego na kazaniach u abp. Rysia kościół jest pełen ludzi, a gdzie indziej kościoły są puste? Księża muszą tak przekazywać wiarę parafianom, aby oni ją przyjęli i przekazywali ją dalej innym… Jeżeli na przykład słowa Wielka Noc zamienimy na „polityka”, wtedy zmartwychwstanie Jezusa zaczyna nam uciekać. Bo ludzie myślą nie o tym, że to jest wielkie święto, zwycięstwo życia nad śmiercią, ale o ziemskiej polityce.
Dlatego Aleteia (8 edycji językowych) jest portalem, na którym programowo nie ma polityki. Co jeszcze jest ważne w przekazie wiary?
Przykład życia. Mnie nie wolno zrobić czegoś takiego, że nie idę do kościoła – wnuki mnie obserwują. Na Podhalu jest tradycja, że w Wielkanoc wszyscy ubierają stroje regionalne, góralskie. Moi wnukowie też je mają. Idą do kościoła z dzwoneczkami. Po powrocie córka robi uroczyste śniadanie. I oni wtedy wiedzą, że to jest wielkie święto. A kiedy w kościele słyszą głębokie słowa na temat tego, co to jest cierpienie, co to jest zmartwychwstanie… Mają przykłady bł. ks. Popiełuszki czy naszego świętego papieża… Wiedzą o cierpieniu w chorobie mojego brata… Oni trzej nieśli swoje krzyże w pewnym sensie za innych. Zło zwyciężali dobrem i doszli do osiągnięcia tego etapu. Zmartwychwstania.
W święta idziemy do kościoła, a tam gospodarzem jest ksiądz. Więc ważne jest, jak on nas w tym momencie poprowadzi. Czy jego przekaz będzie się wiązał z Ewangelią, Dobrą Nowiną.
Na okres Wielkiego Postu robimy ascetyczne postanowienia. Teraz wyrzeczenia przyszły nieproszone, wraz… z koronawirusem. Jak można zamienić to w coś dobrego?
Powiem to, co mówił mój brat. Trzeba dawać nadzieję i miłość. A nie rzeczy odwrotne – panikę, strach itd. Nadzieja jest zawsze największym zwycięstwem. Chrześcijanie przy ukrzyżowaniu dostali nadzieję, że Pan Jezus zmartwychwstał. I to jest w tej chwili najważniejsze – dawać nadzieję jeden drugiemu. Nie stwarzać paniki, bo na każdego przyjdzie koniec. A jak żyłeś, to tak potem zmartwychwstaniesz. Jedyny przekaz to: nadzieja, miłość, wiara.
Na czym to polega w konkretach?
Jak ktoś słucha ciągle informacji z mediów, jest przesiąknięty strachem. Skąd wiemy o epidemii? Z przekazu medialnego. Nadziei płynie stąd może 10-15 proc. Słyszymy, że tyle i tyle osób zmarło we Włoszech. Tylko czy wirus był przyczyną ich śmierci, czy chorowali na coś innego i wirus spowodował powikłania? Niech odejdzie strach, trzeba dać ludziom wielką nadzieję. Bo wiele osób dzisiaj umiera; na zawał, na nowotwory. Koronawirus szybko się rozpowszechnia, dlatego o nich zapominamy. Ale nadzieja, dobre słowo, optymizm, powodują, że człowiek zdrowieje. Widziałem moc ludzi, którzy umierali. Oni czekali na księdza nie po to, żeby dał im ostatnie namaszczenie. Odwrotnie. Żeby dał nadzieję – możesz z tego wyjść! A jeżeli nie wyjdziesz, to czeka cię na drugim świecie spotkanie z Bogiem. Jeśli ludziom w panice dajemy nadzieję, dobre słowo, to w pewnym sensie ich uzdrawiamy. Warto sobie zadać konkretne pytanie: Coś zrobił dzisiaj, żeby przekazać im nadzieję?
Żeby ją przekazać, trzeba ją najpierw samemu mieć.
No dobrze. Rozmawiam teraz z panią – możemy ją wspólnie znaleźć. Jeżeli wejdziemy na tory strachu, złości i zła, to sami siebie pogrążymy. Jak damy przykład: ktoś chorował, ale „wstał z łóżka” – jest fajnie. Dam przykład mojego brata. Ciężko chorował. Przychodzili do niego ludzie zdrowi. Mieli go pocieszać, a to on pocieszał ich. Nie lubił, jak utyskiwali – ojejku, ty bidoku. Łapał energię, nawet na krótko. Nawet gdy już nie mógł mówić, pokazywał kciuk do góry, że jest super. Dawał nadzieję. To było piękne.
Chyba taki był…
Dla Józia to były rzeczy podstawowe: nadzieja, wolność, miłość.
Może postanówmy więc teraz, że w poście poszukamy nadziei?
Nie dawajmy sobie zadań. Przykro by nam było, gdyby coś nie wyszło. Potem będziemy mieć wyrzuty sumienia. Zwykły przykład – nie będę jadł słodkiego. Mogę ograniczyć, ale się męczę. Herbata bez cukru? Albo wnuk przychodzi, ma imieniny. Częstuje mnie czekoladką… Jak nie wezmę, zrobię mu przykrość. Starajmy się iść tą drogą, a nie umartwiajmy się na siłę.
A gdyby ktoś częstował paniką?
To się odwrócę. Pójdę w drugą stronę. Józiu sam mówił: Jeżeli wejdziesz w g… , poczekaj. Wyschnie i samo odpadnie. Ty idź dalej i szukoj nadziei. No i tyle!
Czytaj także:
Co jest główną siłą Kościoła? I dlaczego ludzie odchodzą od wiary? Ks. Tischner odpowiada
Czytaj także:
Prof. Stawrowski: Poznałem ks. Tischnera w bacówce, przy pajdzie chleba