Po siedmiu latach Aleksander Żabczyński wracał z wojennej zawieruchy, a na peronie czekała na niego jego żona. Kiedy pociąg po wielu godzinach dotarł na miejsce, szukała męża wzrokiem, nie mogąc go znaleźć. – „Stoję na peronie – wspominała – i pytam przygodnych ludzi, gdzie jest kapitan Żabczyński. Tam stoi – odpowiedział ktoś. Siwy. Wyjechał czarny, a wrócił siwiusieńki. Dlatego w pierwszej chwili nie poznałam męża i byłam zszokowana”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Aktor “misja specjalna”
Chyba niewielu z nas wie, że w akcie urodzenia znanego aktora widnieją dwa imiona: Aleksander Bożydar Żabczyński. Z pokolenia na pokolenie, aby tradycji stało się zadość, w rodzinie Żabczyńskich nadawane imię nie było przypadkowe, tylko zawsze ze szczególnym przesłaniem, jeśli dotyczyło pierworodnego syna. Artysta otrzymał więc pierwsze imię po ojcu, ale drugie miało być świadectwem tego, że chłopczyk był długo oczekiwanym dzieckiem.
Dla rodziców, dziadków i 10-letniej, starszej siostry Zosi, chłopczyk był Bożym darem, co znalazło swój wyraz w dosłownym imieniu. Urodził się 1900 roku w Warszawie, w domu rodzinnym przy znanej przedwojennej ulicy Hożej. Rok później odbył się chrzest chłopca. Przyszłość Aleksandra Bożydara dla rodziny wydawała się oczywista, miał zostać wojskowym, ponieważ ród Żabczyńskich szczycił się żołnierskimi tradycjami: ojciec był pułkownikiem, a dziadek generałem. Ale stało się inaczej. Dla młodego, pełnego weny twórczej mężczyzny, światem, który go pociągał, był film i teatr.
Przystojny, miły, z charyzmą
Jak zgodnie podkreślali wszyscy, nawet ci najbardziej krytyczni, Aleksander Żabczyński był przystojny, miły i obdarzony charyzmą. Dlatego reżyserzy „Złotego wieku”, przedwojennego filmu polskiego, powierzali aktorowi głównie role amantów. Nie zawsze było to mile widziane przez środowisko filmowe, ale publiczność z utęsknieniem oczekiwała wciąż na nowe filmy z udziałem Żabczyńskiego.
Trudno w to dzisiaj uwierzyć, ale właśnie z myślą o młodym amancie tworzono specjalnie scenariusze filmowe i piosenki, które z czasem stały się wielkimi przebojami. A niektóre z nich pamiętamy w nowych aranżacjach do dzisiaj: „Powróćmy jak za dawnych lat”, skomponowana przez Henryka Warsa i rewelacyjnie zaśpiewana piosenka przez Aleksandra Żabczyńskiego w duecie z Tolą Mankiewiczówną, z filmu „Manewry miłosne, czyli córka pułku” (1935 r.). A także „Nie kochać w taką noc” z komedii „Ada, to nie wypada” (1936r.), czy też „Jak drogie są wspomnienia” z filmu „Jadzia” (1936r.), „Na moje wady nie ma rady” z obrazu „Pani minister tańczy” (1937), czy słynny utwór „Już nie zapomnisz mnie” ze znakomitego filmu „Zapomniana melodia” (1938r.) Aktor zaśpiewał także polską wersję piosenki do filmu „Królewna śnieżka” (1938 r.) zatytułowaną „Piosenkę znam tylko jedną”.
Żołnierz o duszy artysty
Być może mając na uwadze wojnę polsko-bolszewicką w 1920 roku, Aleksander Bożydar wstąpił do Szkoły Podchorążych w Poznaniu, którą ukończył z wyróżnieniem. Marzenie ojca i dziadka spełniło się, ale przyszły amant filmowy do końca miał dwie drogi: wojskową i filmową. W czasie II wojny światowej okazało się, że jest to żołnierz o duszy artysty: aktor wyróżniał się męstwem i heroizmem. Aleksander studiował jeszcze prawo na Uniwersytecie Warszawskim, ale zrezygnował i w 1922 r. wybrał szkołę aktorską, słynną „Redutę” prowadzoną m.in. przez Juliusza Osterwę.
„Nauczono nas tam pracy, ale głównie zrozumieliśmy, że kto się zaprzęgnie w rydwan przemożnej pani sztuki, ten musi się jej oddać całkowicie” – wspominał Żabczyński. Tutaj aktor poznał swoją przyszłą żonę Marię Zielenkiewicz, również studentkę szkoły Juliusza Osterwy. Maria tak wspominała ich wspólne zauroczenie: „Po raz pierwszy zobaczyliśmy się w Reducie na schodach. Było to uczucie od pierwszego wejrzenia. Stanęłam jak wryta. Miałam wtedy 18 lat”. Zakochani wzięli ślub w warszawskim kościele Wszystkich Świętych przy placu Grzybowskim. Zaprosili swoją rodzinę, przyjaciół, a także wykładowców i studentów “Reduty”. Na uroczystości przyszły też „panie w czerni”, które demonstracyjnie chciały opłakiwać stratę ulubionego amanta.
To prawda, że aktorowi towarzyszył zawsze tłum wielbicielek, ale on do końca był wierny swojej ukochanej żonie. Pani Maria po latach tak wspominała: „Zdarzało się, że kiedy powracaliśmy z mężem do domu w kamienicy, na schodach i przed drzwiami leżały kwiaty. Miało to swoje uroki, aczkolwiek było to czasami kłopotliwe. Sława miała swoją cenę, ale my i tak byliśmy szczęśliwi do końca swoich dni wspólnego życia”.
W sierpniu 1939 roku Żabczyński w oficerskim uniformie spotkał się z przyjaciółmi w jednej z restauracji na warszawskiej starówce, aby się „odmeldować”. I wszystkim na pożegnanie zasalutował! Nikt się nie spodziewał, że na tak długo.
Wojenna zawierucha
Aktor 25 sierpnia zgłosił się do punktu mobilizacyjnego w Warszawie i powierzono mu zadania w 11. Dywizjonie Zmotoryzowanym Artylerii Przeciwlotniczej. Wojenne drogi kapitana Żabczyńskiego prowadziły przez prawie całą Europę, aż po Bliski Wschód. Był również w obozie. Uczestniczył w bitwie pod Monte Cassino, gdzie został ranny. Po zakończonej wojnie próbował ściągnąć do siebie żonę na Zachód Europy, ale się nie udało. Aktor zdecydował się więc na powrót do Polski.
Po siedmiu latach Aleksander Żabczyński wracał z wojennej zawieruchy, a na peronie czekała na niego jego żona. Kiedy pociąg po wielu godzinach dotarł na miejsce, szukała męża wzrokiem, nie mogąc go znaleźć. „Stoję na peronie – wspominała – i pytam przygodnych ludzi, gdzie jest kapitan Żabczyński. Tam stoi – odpowiedział ktoś. Siwy. Wyjechał czarny, a wrócił siwiusieńki. Dlatego w pierwszej chwili nie poznałam męża i byłam zszokowana. Ale w jednym momencie, kiedy schroniłam się w jego ramionach, zapomniałam o tym, że czekałam na Aleksandra siedem lat”.
Chociaż dla 47-letniego wówczas aktora nie znalazła się już żadna rola filmowa, Żabczyński grał okazjonalnie w teatrach, a także współpracował z Polskim Radiem. Przyjaciele wspominali, że małżonkowie „klepali biedę”, ale zawsze podkreślali, że mają siebie nawzajem, po wojennej rozłące. Aktor był inwigilowany przez służby bezpieczeństwa i pisano na niego donosy, chyba bardziej z zazdrości niż konkretnych powodów. Artysta i żołnierz zmarł nagle w wieku 58 lat na zawał serca. Do dzisiaj mówi się o Aleksandrze Żabczyńskim jako pierwszym polskim amancie filmowym.
Czytaj także:
Chciał przybliżyć skrawek nieba. Taki był Mieczysław Fogg
Czytaj także:
Jadwiga Smosarska – przedwojenna królowa polskiej sceny, która odrzuciła Hollywood