A co najważniejsze, kiedy ostatnio mu/jej o tym mówiłeś? Smutny, a jednocześnie poruszający do głębi film „Historia małżeńska” przekazuje prostą, ale mądrą lekcję dla par.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nicole i Charlie, bohaterowie „Historii małżeńskiej” w reżyserii Noaha Baumbacha (dostępny na platformie Netflix) to z pozoru para idealna. Łączy ich przede wszystkim wspólna pasja do sztuki – on jest świetnie zapowiadającym się młodym reżyserem sztuk teatralnych, ona – utalentowaną aktorką, która wprawdzie ma za sobą filmowe ekscesy, ale obecnie błyszczy w przedstawieniach męża. Są ze sobą od lat, zdają się rozumieć bez słów. Wychowują synka, 8-letniego Henry’ego, dla którego wydają się być świetnymi, wspierającymi rodzicami.
„Historia małżeńska” – film o rozpadzie rodziny
W poczuciu, że to świetnie funkcjonujące małżeństwo, utwierdza jedna z początkowych scen „Historii małżeńskiej”, w której bohaterowie opowiadają o sobie wzajemnie – o tym, co w sobie doceniającą, ale i o cechach, które ich irytują. Opowiadają szczerze, bez ogródek, ale i z poczuciem humoru, wyrozumiałością. Ot tak, jakby powiedziało o sobie małżeństwo, które przeżyło razem kilkadziesiąt lat i zna się od podszewki.
Obraz idealnego małżeństwa wraz z kolejnymi minutami filmu rozsypuje się na kawałki. Okazuje się, że prócz wspólnej pracy i dziecka między Nicole i Charliem niewiele zostało. Jasne, nadal nieźle funkcjonują, ale to jak w niejednej parze, gdzie niekiedy bardziej niż przysięga małżeńska łączą kredyty, zobowiązania i obowiązki względem dzieci. Za tą fasadą pozornego rodzinnego szczęścia kryją się wzajemne pretensje, żale i niespełnione pragnienia.
Oczywiście, między parą dochodzi do sprzeczek, zwłaszcza kiedy Nicole podejrzewa Charliego o zdradę, ale punktem zwrotnym filmu jest moment, kiedy kobieta wręcza zaskoczonemu mężowi papiery rozwodowe i informuje, że wyjeżdża z synem do Los Angeles. To, jak nietrudno się domyślić, przysparza parze licznych problemów, choćby związanych z tym, jak podzielić się opieką nad synem pomimo dzielącej ich od teraz odległości (on zostaje w Nowym Jorku).
Jak się rozstać?
Początkowo Charlie i Nicole chcą się rozstać humanitarnie, bez angażowania prawników, wyciągania rodzinnych brudów spod dywanu i wykłócania się o każdą godzinę z dzieckiem czy każdego dolara. Szybko jednak okazuje się, że nie jest to takie łatwe, jak mogło wydawać się na początku.
Z bohaterów wylewają się wzajemne pretensje. Górę biorą emocje i… niespełnione ambicje. Dla Charliego zdaje się, nie ma nic ważniejszego niż reżyserowanie sztuk (zresztą cieszących się coraz większym uznaniem widzów i krytyków). Nicole z kolei zdaje się być rozgoryczona tym, że jej kariera jako aktorki po urodzeniu dziecka stanęła w miejscu. Prócz sztuk Charliego nigdzie nie grywa. Jest świetną, zaangażowaną mamą (gołym okiem widać, jaki ma wspaniały kontakt z synem), ale potrzebuje realizować się poza rolą mamy.
Pomiędzy parę wkraczają adwokaci. Z początku tylko po to, aby było łatwiej to wszystko dogadać, podzielić, ustalić porządek. Szybko jednak pojawia się coraz ostrzejsza walka, w której bronią stają się manipulacje faktami, naginanie rzeczywistości i wzajemne oskarżenia. Punktem kulminacyjnym filmu była dla mnie scena awantury między bohaterami. Skrywane latami żale w końcu wychodzą z pełną mocą. Czara goryczy przelewa się. Płyną łzy, a w ścianie zostaje dziura po uderzeniu pięścią.
„Historia małżeńska”, czyli kiedy ostatnio doceniłeś drugą połówkę?
Nicole i Charlie rozstają się (to nie spoiler, w zapowiedziach „Historii małżeńskiej” pojawia się informacja, że opowiada o rozpadzie związku). Trwający ponad dwie godziny film, podczas którego można poczuć się przygnębionym, wręcz przyciśniętymi do ziemi, niesie ze sobą jednak bardzo ważne, choć banalnie proste przesłanie. Czasem to, co z pozoru proste jest najtrudniejsze do wprowadzenia w życie, dlatego warto zobaczyć „Historię małżeńską” i wziąć ją sobie mocno do serca.
Napisałam, że film otwiera scena, w której bohaterowie opowiadają wzajemnie o swoich zaletach, o tym, za co się doceniają i kochają. Okazuje się, że było to zadanie, jakie dostali w ramach terapii małżeńskiej (kiedy jeszcze zdawało się, że ich związek można uratować). Mieli napisać list do małżonka, w którym wyliczą to wszystko, co w nim dobre. Napisać, a następnie – podczas spotkania z terapeutą – odczytać na głos.
Nicole i Charlie wypisali długaśne listy tego, za co się cenią. Nie było to dla nich chyba wielkim problemem, skoro byli ze sobą od lat i świetnie się rozumieli. Okazało się, że najtrudniejsze było dla nich… odczytanie tych listów. Powiedzenie żonie/mężowi na głos, w oczy, tego, co się w niej/nim docenia. „Historia małżeńska” mocno mną poruszyła i zainspirowała do zrobienia rachunku sumienia, kiedy ostatnio chwaliłam męża. Niby oczywiste, a jednak… A ty kiedy ostatnio chwaliłaś/eś drugą połówkę za zwykłe, codzienne sprawy?
*„Historia małżeńska”, Noah Baumbach, Netflix
Czytaj także:
Jak przez codzienne problemy nie doprowadzić do rozwodu?
Czytaj także:
Czy powinniśmy się rozwieść, bo już nie czujemy się kochani?
Czytaj także:
Ratowanie małżeństwa ze względu na dzieci. Czy warto dać sobie szansę?