Doktor John Bruchalski jest jednym z bardziej znanych ginekologów pro-life w Stanach Zjednoczonych. W jego klinice kobiety mogą uzyskać kompleksową pomoc dla siebie i swoich nienarodzonych dzieci. Ale nie zawsze tak było. Jego droga do miejsca, w którym jest teraz momentami wydaje się wręcz nieprawdopodobna.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wychował się w katolickiej rodzinie z polskimi korzeniami. Udało mu się dostać na medycynę i z ciekawością chłonął wszystkie nowe pomysły, z którymi spotykał się na uniwersytecie. Po niedługim czasie uznał, że Kościół musi mylić się w kwestii seksualności i prawdopodobnie w przyszłości zmieni swoje nauczanie w tej sprawie. Sądził wtedy, że nieograniczony dostęp do aborcji i jak najszersza dystrybucja antykoncepcji są najważniejszymi wyznacznikami kobiecej wolności.
Nie widział tam radości
Po studiach postanowił zostać ginekologiem i wiedział, że chce wykonywać swoją pracę jak najlepiej. Umiał prowadzić zagrożone ciąże, tak aby bezpiecznie rodziły się z nich wyczekiwane dzieci. Odbierał skomplikowane porody tak, aby i mama, i maleństwo były całe i zdrowe. Umiał też wykonywać aborcje – także na późnych etapach ciąży. Nie mógł jednak dojrzeć dobrych rezultatów tego ostatniego.
„Nie widziałem w mojej przychodni szczęścia czy radości. Gdzie było więcej aborcji, antykoncepcji, tam było też więcej zniszczonych relacji, więcej zakażeń, więcej destrukcji, więcej rozbicia” – opowiadał kilka lat temu w rozmowie z portalem LifeSiteNews.
Głos z Guadelupe
Zaczynał mieć wątpliwości. Kiedy jednak próbował o nich rozmawiać ze swoimi starszymi kolegami i przełożonymi, ich receptą na rozwiązanie problemów było więcej edukacji, więcej antykoncepcji i więcej aborcji. Twierdzili, że w ten sposób wyeliminuje się problem niechcianych dzieci i dzięki temu ludzie będą szczęśliwsi.
Jego rodzice w dzieciństwie próbowali przekazać mu szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. Pewnego razu przyjaciel zapytał go, czy nie towarzyszyłby mu w wycieczce do Meksyku, której część miała stanowić pielgrzymka do sanktuarium w Guadalupe.
Tam wydarzyło się coś dziwnego. Wydawało mu się, że usłyszał głos pytający „dlaczego mnie ranisz?”. Nie chciał jednak słyszeć nic więcej i uznał, że musiało mu się coś przesłyszeć z gorąca.
Ważna wiadomość
Po powrocie do kliniki nadal wykonywał aborcje. W trakcie jednej z nich urodziło się żywe dziecko ważące nieco ponad pół kilograma. Zgodnie z prawem obowiązującym w jego stanie musiał umieścić je na oddziale neonatologicznym. Kiedy zadzwonił po pracującą tam koleżankę, ona z oburzeniem powiedziała mu, że traktuje to maleństwo jak jakiś rodzaj nowotworu. Mocno zdenerwowana dodała, że lekarz musi postrzegać i kobietę, i jej dziecko jako swoich pacjentów. Niedawno wróciła z Medjugorie i odchodząc rzuciła mu, że też powinien tam się wybrać.
Krótko później mama poprosiła go, aby właśnie w to miejsce z nią pojechał. Zgodził się tylko po to, żeby sprawić jej przyjemność. Przyjechała tam też młoda kobieta z Belgii, która modliła się w intencji ochrony życia. Podeszła do Johna, powiedziała, że ma dla niego ważną wiadomość i opowiedziała mu jego własne życie. Był zszokowany. Jak wspomina w swoim świadectwie „w tym momencie łuski opadły mu z oczu”.
„Czy to poważne nawrócenie?”
Powiedział swojemu przełożonemu w szpitalu, że nie będzie już dłużej wykonywać aborcji, przepisywać antykoncepcji i wykonywać zabiegów sztucznego zapłodnienia. Ten przewrócił oczami. „Mam nadzieję, że to nie było jakieś poważne nawrócenie – westchnął. – Po prostu zachowaj to dla siebie” – dodał.
John jednak nie zachował tego dla siebie. W piwnicy swojego domu założył z żoną Rodzinne Centrum Tepeyac, które szybko rozwinęło się w placówkę położniczo-ginekologiczną i zmieniło swoją siedzibę. Przyłączali się kolejni lekarze, którym zależało zawsze na obojgu pacjentach – kobiece i jej nienarodzonym dziecku.
Nienawidzimy choroby, kochamy pacjentów
Pomagają wszystkim. Także tym niepodzielającym ich wartości i tym, których nie stać na opłacenie kosztów opieki medycznej
„Nasze podejście jest takie: nienawidzimy choroby, ale kochamy pacjentów, szczególnie tych najsłabszych z naszych braci i sióstr – mówi. – Wierzymy, że zdrowie opiera się na relacjach społecznych oraz, że jeśli wystarczająco mocno kochamy, możemy stworzyć taką atmosferę miłości, że usunięcie dziecka będzie nie do pomyślenia” – dodaje.
Czytaj także:
Niewierzący profesor Harvardu modlił się, aby Bóg objawił mu swoje imię
Czytaj także:
„Nieplanowane”: ważna lekcja dla działaczy pro-life