Po rekolekcjach w ciszy, na które pojechała do salwatorianów, zostawiła pracę w korporacji, by zająć się przywództwem służebnym. Dziś propaguje je zarówno wśród osób świeckich, jak i duchownych. Nam opowiada m.in. o tym, jak przywództwo służebne zmieniło jej życie i czego w swojej pracy uczy się od Jezusa.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Katarzyna Szkarpetowska: Jesteś prekursorką przywództwa służebnego w Polsce. Jak to się stało, że zaczęłaś je propagować?
Małgorzata Jakubicz: To był czytelny znak ze strony Jezusa. Pojechałam do Krakowa na rekolekcje w ciszy, które prowadzili księża salwatorianie. Wybrałam się na nie w momencie, kiedy zastanawiałam się, czy dalej rozwijać się w korporacji, czy też założyć własną firmę. Myśl o „pójściu na swoje” towarzyszyła mi już od jakiegoś czasu, jednak trudno mi było zdecydować się na tak odważny krok. Korporacja dawała poczucie stabilizacji, przynależności do grupy (wspólne cele, lunche, imprezy firmowe), przelewała na moje konto comiesięczną pensję. Własna firma była niewiadomą, zaś w korporacji wszystko było „wiadome”. Ostatecznie, w podjęciu decyzji pomogła transformacja w firmie i możliwość otrzymania odprawy.
Wcześniej przeczytałam książkę pt. „Droga” autorstwa Laurie B. Jones, którą kupiłam za pięć złotych w antykwariacie. Książka ta, w której znalazłam wiele przykładów odnoszących się do misji Jezusa i innych postaci biblijnych, pomogła mi zdefiniować, co jest moją misją.
Słowem-kluczem, które w trakcie lektury i po niej mocno we mnie pracowało, było tytułowe słowo Droga. Stwierdziłam, że ono trafnie oddaje sens tego, czym chciałabym się zajmować. Już wtedy byłam przywódcą służebnym na wzór Jezusa, odnosiłam duże sukcesy zarówno w rozwoju biznesu, jak i ludzi, ale przede wszystkim czułam, że w końcu odnalazłam model przywództwa spójny ze mną i myślałam o tym, aby wspierać innych liderów. Dlatego zostałam też coachem. Na rekolekcjach, w których uczestniczyłam, każda konferencja była o drodze. – To już wiem, Panie Jezu, co mam robić, do czego mnie zapraszasz – pomyślałam (uśmiech).
Wkrótce pojawiła się propozycja od księdza-opiekuna jednej z grup Pieszej Pielgrzymki Warszawskiej na Jasną Górę, żebym poprowadziła szkolenie dla liderów tejże grupy. Zgodziłam się, poprowadziłam cykl spotkań – warsztatów, a także dołączyłam do pielgrzymów i spędziłam z nimi jeden dzień w drodze. To było ważne dla mnie doświadczenie. Wiem, że dla tych ludzi również. Gdy zapytałam ich, czy mają wyznaczonych na swoje miejsce następców, którzy w razie potrzeby przejmą obowiązki, które teraz oni pełnią – w przywództwie służebnym jest to dość istotne – odpowiedzieli, że nie. Byłam wdzięczna Jezusowi, że szkolenie miało charakter nie tylko teoretyczny, ale i praktyczny, bo – jak się okazało – jedna z liderek nie mogła pójść na pielgrzymkę, gdyż dostała awans w pracy, druga również była niedyspozycyjna.
Z czym osoby duchowne, z którymi pracujesz jako przywódca służebny i coach, mają najwięcej trudności? Z jakimi pytaniami mierzą się podczas warsztatów, które prowadzisz?
Okazuje się, że dużym wyzwaniem dla osób duchownych jest umiejętność zarządzania sobą w czasie. W ich przypadku trudno mówić o koncepcji work-life balance. Jak to powiedział na szkoleniu, które prowadziłam, jeden z kapłanów: my, księża, śpimy, mieszkamy w pracy (śmiech).
Tej pracy jest dużo: sprawowanie sakramentów, katecheza w szkole, czasami w kilku szkołach, dyżury w kancelarii, różne inicjatywy w parafii itd. Był u mnie na szkoleniu ksiądz z Czech, który powiedział, że u niego ofiarę na tacę zbierają dzieci, bo on jest jeden na dwie parafie i nie daje rady sprostać powierzonym mu obowiązkom. Księża często nie potrafią też zdefiniować, jaka jest rola lidera, gdyż nie ma w seminarium przedmiotu, który uczyłby tego, jak przewodzić innym.
Jakie cechy ma lider na wzór Jezusa?
Po pierwsze: ma zdrowe ego. Jeżeli jestem liderem na wzór Jezusa, to nie będzie dla mnie najważniejsze moje „ja” – mój sukces, moje dokonania, nawet kwestia mojego wynagrodzenia. Najważniejszy będzie drugi człowiek. Kolejna cecha to wychodzenie z roli eksperta. Lider na wzór Jezusa daje ludziom przestrzeń do tego, żeby sami podejmowali decyzje, a niekiedy też popełniali błędy. Taki lider przede wszystkim słucha i pyta, jest empatyczny. Ma jasno określoną wizję, ale daje innym swobodę w znajdowaniu dróg dotarcia do niej. To wymaga dużej odwagi i ryzyka z jego strony, ale też sprawia, że ludzie uczą się, więc jest szansa, że następnym razem, przy kolejnym podejściu, wykonają swoje zadanie o wiele lepiej.
Jezus dawał apostołom wskazówki, np. żeby chodzili po dwóch, nie pobierali opłat za głoszone nauki, ale nie sterował nimi, nie nakazywał: macie odwiedzić tyle domów, powiedzieć ludziom to i to. Pozostawiał uczniom wolność, co też było wyrazem Jego zaufania do nich, każdy z apostołów inaczej kontynuował Jego dzieło.
I trzecia cecha: chęć rozwoju innych. Lider na wzór Jezusa chce rozwijać innych. Robi to m.in. poprzez tzw. informację zwrotną, czyli informuje na bieżąco, co dana osoba zrobiła dobrze, a co mogłaby zrobić jeszcze lepiej. Chęć rozwoju innych będzie wynikała z tego, że liderowi zależy przede wszystkim na drugim człowieku. Jezus poświęcił trzy lata na to, aby rozwijać swoich następców.
Nie można być też przywódcą służebnym, liderem na wzór Jezusa, nie mając dobrze rozwiniętej inteligencji emocjonalnej i duchowej. Literatura i wszystkie badania, które traktują o przywództwie przyszłości, mówią, że pierwiastek duchowy, tak niedoceniany dziś w przywództwie, wkrótce będzie kluczowy. Bo o ile maszyny będą mogły zastąpić człowieka na bardzo różnych polach – na przykład zastąpić intelekt, analizując dane, wyciągając wnioski i podejmując możliwie najlepszą dla biznesu decyzję – o tyle jest małe prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek opanują kwestię duchowości czy emocji. Dlatego przywództwo służebne zaczyna się od siebie.
Trudno jest zainspirować drugiego człowieka do refleksji nad własną duchowością, nad jej pogłębianiem?
To zależy od gotowości danej osoby. Dla jednych pytanie o duchowość może być trudne, inni z kolei powiedzą: czekałam/-em na nie. Z doświadczenia wiem, że warto je zadawać, bo nawet jeżeli dana osoba nie ma gotowości teraz, to pytanie o duchowość stanie się takim ziarenkiem zasianym w jej sercu, które będzie rosło, dojrzewało i „zaprocentuje” w przyszłości. Jest takie narzędzie rozwojowe, z którego często korzystam w swojej pracy. W wersji oryginalnej polega ono na zadaniu trzech pytań: Co mówi ci twój umysł – intelekt?, Co mówi ci twoje serce – emocje?, Co mówi ci twój instynkt? Ja to ćwiczenie zmodyfikowałam, gdyż zawsze zadaję jeszcze czwarte, w moim odczuciu, najważniejsze pytanie: co mówi ci twoja dusza?
W jaki sposób ludzie mierzą się z tym pytaniem?
Różnie. Najczęściej są zaskoczeni. Przyznają, że nigdy wcześniej nie zastanawiali się nad tym. Próba zmierzenia się, skonfrontowania z pytaniem o duszę, o duchowość jest często pierwszym krokiem na drodze do poznania siebie.
*Małgorzata Jakubicz – lider z piętnastoletnim doświadczeniem pracy w biznesie, coach, propagatorka przywództwa służebnego. Prowadzi warsztaty dla osób świeckich i duchownych. Twórczyni i właścicielka firmy YourWay. Mama ośmioletniej Magdy i dziesięcioletniego Mateusza.
Czytaj także:
Kard. Wyszyński: można pełnić ważne funkcje i dążyć do świętości
Czytaj także:
Dom i praca – jak osiągnąć równowagę i pogodzić te dwa światy? [wywiad]