W ostatnie dni przed Bożym Narodzeniem wskazówki zegara nagle zaczynają wędrować do tyłu, mimo iż nam się wydaje, że czas tak bardzo przyspieszył. I oddalibyśmy wiele, by mieć jeszcze z tydzień. Na pokończenie zaczętych projektów w pracy, zakupy i sprzątanie. I może mamy poczucie, że czas przyspiesza, właśnie dlatego, że sięgamy do przeszłości zapisanej głęboko w naszych sercach. Do osobistej historii wesołych, a czasami znacznie mniej, świąt.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Może po to z głośników przez cały grudzień płyną piosenki z dzwoneczkami, by owa „magia świąt” działała znieczulająco. Bo mimo że okazja przecież radosna – jasny punkt w wędrówce przez jesienno-zimowe mroki – to jednak całe to czekanie podszyte jest czymś, co bywa twórcze tylko w pewnej dawce: napięciem. Powyżej tej bezpiecznej, dopingującej dawki działa ono już niszcząco. I im bliżej świąt, tym bardziej to napięcie może stawać się dla wielu ludzi nie do wytrzymania.
Świąteczne napięcie
Ogromne znaczenie ma to, co się w nas odpala w tym czasie, który dotyka najgłębszych wspomnień. Kiedy jako dzieci i czekaliśmy, i uczestniczyliśmy w czekaniu naszych rodziców. I widzieliśmy nie tylko słoneczne momenty, w klimacie anielskich włosów, kolęd i radosnych niespodzianek. Może byliśmy też świadkami ich lęku, złości na siebie (i wszystko dokoła), bezsilności, cierpienia i rozpaczy. Kiedyś jedna z uczestniczek moich warsztatów powiedziała coś przejmującego: że można mieć taki plan, by zabrać z własnego domu rodzinnego wszystko, co najlepsze i zrobić odwrotnie wszystko, co się rodzicom nie udało. A tam, gdzie jest słowo „wszystko”, często dotykamy czegoś nierealnego.
I może to przedświąteczne napięcie jest o tym też. O zawieszeniu między świętami sprzed dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu i więcej lat, i tym, jak bardzo chcielibyśmy przeżyć coś idealnego. Wspomnienia mamy tak różne, jak różni jesteśmy. Ciepłe jak ciasto prosto z pieca i wiejące smutkiem, jak dramat sprzątania domu od sufitu do dołu.
Terror kuchenny w myśl zasady uginającego się stołu. Awantura, że choinka nie taka, jak trzeba albo że zgubione lampki. To, że nie było prezentów, bo nie było pieniędzy. Albo nie było ich, bo rodzice zapomnieli, bo rzadko byli przytomni. Albo nie zdążyli, bo nie mieli czasu. A może prezenty były w postaci niezliczonych par skarpet, osobistej bielizny albo mydła – wykwitających rumieńcem wstydu na nastoletniej twarzy. Może też była jakaś ciocia czy babcia, która zawsze z prezentu była niezadowolona.
A może jak ktoś upominki szykował, to się wściekał. Albo groził, że ich nie będzie i święta zostaną odwołane. I te pakunki emocji – bardziej niż świąteczne paczki – zabieramy ze sobą na dalsze życie. I wszystkie kolejne święta. Pudełka lęku, rozczarowania, bólu, odrzucenia, wstydu, braku. I czekając na święta, próbujemy zapobiec, by coś się z nich znowu nie wysypało.
Duchy przeszłości
Te duchy przeszłości tańczą z presją tego, co jest teraz. Nie wiadomo, skąd wzięło się przekonanie, że do świąt to trzeba zdążyć ZE WSZYSTKIM. I być gotowym na Boże Narodzenie – to znaczy SIĘ WYROBIĆ. Z porządkami na strychu i kupowaniem prezentów. Z projektem w pracy i lepieniem pierogów.
Dlatego warto wziąć kilka oddechów, zatrzymać się i zapytać siebie: jakie byłyby moje wymarzone święta – nie te, w których przez wszystkie przypadki odmieniam słowo „trzeba”, tylko takie, gdzie jest moje najserdeczniejsze „chcę” albo „pragnę”? Czego ja potrzebuję, żeby je przeżyć jako ubogacający czas?
I można pytać siebie dalej: co spędza mi sen z powiek? I czy ta rzecz ma związek z tym, co jest dla mnie w życiu najważniejsze? Może warto zastąpić lęk przed tym, jak wypadniemy, czy nikt nie będzie głodny (i stąd tak wiele jedzenia) albo się nie obrazi – stworzeniem warunków do autentycznego kontaktu, który zaspokaja głód serca?
Pomaga mi myśl, że Boże Narodzenie wydarzyło się w bardzo improwizowanych okolicznościach. W stajni. Nikt nie mył okien, z prezentami też mogło być słabo, na stół Miriam nie zdążyła nic wymyślić, zajęta porodem. Zamiast tego jednak zdarzyło się spotkanie. Niezwykłe. A potem jeszcze więcej spotkań. Które zmieniły bieg historii.
Czytaj także:
Pizza w kształcie karpia. Nie zabijajmy się o to, co nieistotne
Czytaj także:
Jak młode małżeństwo ocaliło wigilijne przepisy?