To nie tylko znana piosenka, której refren często się nuci, zwłaszcza w świąteczny czas, ale też niezwykła historia, która poruszyła wielu artystów, zwłaszcza muzyków i zwyczajnie ludzi dobrej woli.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pierwsza wersja piosenki „We are the World, we are the Children” powstała w 1985 roku i została zaśpiewana przez kilkudziesięciu muzyków w czasie koncertu LIVE AID, zorganizowanego prze Boba Geldofa w różnych częściach świata. Dochód z koncertu został przeznaczony na rzecz pomocy humanitarnej dla Etiopii.
W koncercie na Wembley Stadium London i JFK Stadium Filadelfia wystąpili m.in. Bob Dylan, późniejszy laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Bee Bee King, Joan Baez, Sting, Eric Clapton, Phil Colins, Paul McCartney i team pod nazwą USA For Africa Finale. Geldof był tak mocno zaangażowany, że nawet osobiście wybrał się do Afryki z pomocą humanitarną dla Etiopii.
„We are the world 25 for Haiti”
25 lat później po zniszczeniach jakiego dokonało tsunami na Haiti, powstał rameke utworu zatytułowany „We are the world 25 for Haiti”. Dochód z koncertu, a także z płyty został przeznaczony ofiarom tej tragedii. Zaangażowało się wielu znanych i lubianych artystów m.in. Carlos Santana, Janet Jackson, Michael Jackson, Enrique Iglesias, Snoop Doog, Josh Groban, Justin Biber, Jonas Brothers i wielu, wielu innych muzyków. Wszystkie ich honoraria, tantiemy zostały przeznaczone na pomoc. Do dzisiaj Josh Groban działa na rzecz Południowej Afryki, a Nelson Mandela mianował muzyka Ambasadorem Fundacji: Mandela 46664. Groban zorganizował też w 2011 roku koncert w Metropolitan Opera w Nowym Jorku niezwykły koncert, z którego całkowity dochód został przeznaczony na pomoc Haiti. “Niech dobro rodzi dobro i wędruje w świat” – powiedział muzyk.
Córka Tamar ze Sri Lanki
Żywioł tsunami i jego spustoszenia dotknęły 6 lat wcześniej, w 2004 roku, kilkanaście państw leżących przy Oceanie Indyjskim, m.in. na wybrzeżu Indonezji, Indii, Tajlandii i Sri Lanki. Stało się to 26 grudnia. Trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim spowodowały wielkie zniszczenia tsunami, w którym zginęło ok. ćwierć miliona ludzi! Cały świat był poruszony niewyobrażalną tragedią. Wiele instytucji i organizacji humanitarnych ruszyło „do akcji” na ratunek i pomoc dla udręczonych cierpieniem ludzi. W Polsce m.in. Caritas i Polska Akcja Humanitarna.
Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy czytałam każdego dnia i zbierałam od znajomych aktualne wiadomości o ciężkiej sytuacji powodzian. Zastanawiałam się, jak tu pomóc osobiście. Nawet miałam plany, aby wybrać się z jedną z organizacji humanitarnych na miejsce tragedii. Po przemyśleniu całej sytuacji, dowiedziałam się, że Caritas Polska, aby pomóc ofiarom tragedii na Sri Lance, zwłaszcza dzieciom, organizuje Adopcję Serca, czyli adopcję dziecka na odległość.
Zastanawiałam się czy podjąć się takiej adopcji, ponieważ zakładałam, że to decyzja na zawsze, a nie tylko czasowo, choćby na czas kataklizmu. Myślałam też, czy podołam finansowo, kiedy wystarcza przysłowiowo pieniędzy „od pierwszego do pierwszego”. Podjęłam jednak decyzję na TAK i w emocjach wypełniłam formularz adopcyjny. Wysłałam do Caritasu i czekałam z niecierpliwością, myśląc, że zapewne po kilku dniach otrzymam odpowiedź. Wyobrażałam sobie adopcyjne dziecko, że może będzie to mały chłopiec, dwuletni, w ostateczności 5- letni.
Po tygodniu oczekiwania otrzymałam konkretną wiadomość z Caritasu, że zostałam mamą dziewczynki o imieniu Tamar, której rodzice zginęli podczas tsunami. I tak się zaczęła moja historia z Tamar, jej krajem, dawniej Cejlonem (moi dziadkowie uwielbiali pić słynne herbaty z Cejlonu!). Przez Caritas moja córka przysłała mi swoje zdjęcie: dziecięca ufna twarz, z dziewczęcą fryzurą: dwoma kucykami z wstążkami. Piękne, wielkie, ale smutne, bursztynowe oczy z delikatnym uśmiechem. Otrzymywałam od Tamar rysunki, laurki i pocztówki zrobione dziecięca ręką.
Podwyżka? Nic nie wiem!
Trzy miesiące później mój szef zaprosił mnie na „dyrektorski dywanik”. Larry, dyrektor instytucji kultury, miał też swoja wielka pasję: muzykę. Rozmawialiśmy więc o zbliżających się koncertach przez nas przygotowanych i projektach kulturalnych, które chciał mi powierzyć. W czasie rozmowy szef wesoło zagaił: “Iwonko, czy cieszysz się z „zastrzyku finansowego”? Mam nadzieję, że poprawi to twój domowy budżet?”. Chodziło o to, że dostałam od stycznia podwyżkę pensji. Bardzo się zdziwiłam, że mam „jakąś” podwyżkę. Zakłopotana i zmieszana powiedziałam szczerze, że nic nie wiedziałam o tym i, że w tym czasie akurat rzadko zaglądałam na swoje konto bankowe i nie analizowałam każdej kwoty.
Rzeczywiście, były dodatkowe kwoty, ale pomyślałam, że to jakieś noworoczne i jednorazowe dodatki. Więc szef wyjaśnił mi, że trzy miesiące wcześniej, czyli w styczniu, podwyższył mi wynagrodzenie. Po raz kolejny bardzo się zdziwiłam, bo była to suma pieniędzy dokładnie taka sama, jaką ja od stycznia zaczęłam wysyłać na Adopcję serca, czyli moją adoptowaną córkę. Naprawdę byłam tym wzruszona. Opowiedziałam szefowi całą historię o adopcji dziecka, o obawach, czy podołam finansowo, dodając, że o mojej decyzji przecież nie wiedział nikt, tym bardziej szef. Na to Larry odpowiedział: “Ale Bóg wiedział, jakie masz zamiary! I uniósł w górę swoją dłoń. “To On we dnie i w nocy czuwa, zna nasze serca i przenika nasze plany i zamiary. Dobro zawsze powraca” – spuentował mój szef Larry.
A ja już w klimacie świątecznym słucham „We are the world, we are the children”, bo wszyscy potrzebujemy najważniejszego – miłości, która góry przenosi.
Czytaj także:
Trzy lata temu miał pod opieką 35 dzieci. Teraz ma 62
Czytaj także:
Rodzice Marysi: Adopcja to nie “osiągnięcie”. To miłość [reportaż]
Czytaj także:
Jak zostałem adopcyjnym tatą nastolatka z Madagaskaru – opowieść świeckiego misjonarza