Okres Bożego Narodzenia to dla wielu z nas jedno z najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa. Nic dziwnego więc, że sporo uwagi przykładamy do tego, aby i dla naszych dzieci był to czas wyjątkowy. Ale czy to oznacza, że Boże Narodzenie musi być infantylną szopką dla najmłodszych?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
To nie jest kolejny tekst o tym, że sprowadziliśmy święta do prezentów i grubego krasnala z reklamy coca-coli. Ani o tym, że zamiast „Last Christmas” powinniśmy śpiewać „Dzisiaj w Betlejem”. To tekst o tym, że sprowadzając święta do „miłego” czasu wypełnionego pieczeniem pierniczków i robieniem lampioniku na roraty – infantylizujemy Boże Narodzenie. A to utrudnia nam, dorosłym, dojrzałe przeżycie tego czasu. Czasu nawrócenia.
Jeśli masz czas na pieczołowite wybieranie i pakowanie prezentów dla dzieci, „bo dzieciaki muszą mieć piękne święta!”, potem nagrywasz 10 filmików z dziećmi rozpakowującymi prezenty i wrzucasz je na Instagram, ale przez cały Adwent nie masz czasu na spowiedź i rekolekcje… to „wiedz, że coś się dzieje”.
Roraty dla dorosłych
Weźmy wspomniane już roraty. Zauważyliście, że dziś sprowadziliśmy je do „mszy dla dzieci”? Zachęcamy dzieci do udziału w roratach – i słusznie. Ale czy nie dzieje się to kosztem dorosłych? Dziś – nawet w Warszawie – nie jest łatwo znaleźć roraty „dla dorosłych”, czyli po prostu mszę z homilią, która nie będzie przypominała „teleturnieju” dla dzieci.
Mówiąc inaczej: czy możliwa jest taka formuła rorat, która trafi zarówno do małych serduszek, jak i do dorosłych serc? Tu docieramy do sedna problemu – czy ten okres jest „dla dzieci”, a rodzice mają im jedynie towarzyszyć? Te pytania pozostają otwarte zarówno dla kapłanów, jak i dla nas.
Kevin i mandarynki, czyli święta idealne
Kolejny temat do przemyślenia: z czym kojarzą nam się święta Bożego Narodzenia? Założę się, że większość z nas wskazałaby na: sprzątanie domu, Kevina, mandarynki, karpia, choinkę i prezenty. Co więcej, na pytanie: czym są święta, wielu odpowiada, że „magicznym (!) czasem spotkań z rodziną”. Jeśli powyższe odpowiedzi wydały ci się sensowne, to znów – „wiedz, że coś się dzieje”.
O tym, jak poważny to problem w Polsce, najlepiej świadczą badania. Weźmy choćby raport CBOS o Bożym Narodzeniu z 2017 roku. Dowiemy się z niego, że zaledwie dla 27% badanych Boże Narodzenie to przede wszystkim święto religijne. Dla zdecydowanej większości – 53% – to przede wszystkim święto rodzinne. Te proporcje zmieniły się o 5 punktów procentowych w porównaniu z takim samym badaniem sprzed 10 lat. Więc jeśli takie tempo się utrzyma, to za 50 lat Boże Narodzenie będzie świętem religijnym dla… 2% Polaków.
Święta na serio
To oczywiście problem dużo bardziej złożony i infantylizacja świąt nie jest jego główną przyczyną. Ale skoro Boże Narodzenie już teraz „na serio” traktuje zaledwie jedna czwarta z nas, to może warto podejść do tego czasu naprawdę poważnie? Również po to, by dać świadectwo bliskim – w tym dzieciom. By one – gdy już dorosną – wiedziały, że chodzi o przyjście Jezusa, a nie tylko o pierniczkowo-prezentowe szaleństwo.
Czytaj także:
Adwent: po co czekać na coś, co już się wydarzyło?
Czytaj także:
Ks. Pawlukiewicz: W Adwencie czekamy na Jezusa. A dziecko na to: przecież On jest obecny!