Lęk przed brakiem zabezpieczenia finansowego na starość to dla wielu kobiet ważna bariera przy podejmowaniu decyzji o kolejnym dziecku – nawet tych w rzadkich w Polsce sytuacjach, kiedy mąż zarabia wystarczająco dużo, żeby utrzymać rodzinę. Dlatego minimalne emerytury dla matek, które wychowały czworo lub więcej dzieci, to dobre rozwiązanie. Jednak nie uciekniemy przed radykalnymi zmianami.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Skąd się bierze dobrobyt państwa i narodu? Przydają się bogactwa naturalne, rozwinięty przemysł, przyjazne prawo, mądra polityka; ale nie można zapomnieć o jeszcze jednym „drobiazgu” – potrzebni są obywatele. Jeśli w naszym kraju nie będą się rodziły dzieci, to nawet z najlepszą gospodarką, najwygodniejszymi autostradami i najprzyjemniejszym klimatem wyginiemy w ciągu kilku pokoleń.
W ostatnich kilkudziesięciu latach zrobiliśmy spore postępy w kierunku tego wyginięcia – w 1980 r. urodziło się w Polsce prawie 700 tys. dzieci, a w ostatnich latach rodzi się ich nieco ponad 400 tys. rocznie. To znaczy, że pokolenie z lat dwutysięcznych jest niemal dwa razy mniejsze niż pokolenie ich rodziców. To katastrofa! Takich spustoszeń w liczebności społeczeństwa nie dokonały nawet wojny i epidemie.
Świadczenie uzupełniające
Od marca 2019 r. matki, które wychowały co najmniej czworo dzieci a nie wypracowały najniższej emerytury, mają prawo do rodzicielskiego świadczenia uzupełniającego, nazywanego potocznie emeryturą dla matek 4+. Otrzymuje je w tym momencie ponad 47 tys. kobiet i niemal 100 mężczyzn (mają do niego prawo także ojcowie 4+, którzy samotnie wychowali dzieci). Większość beneficjentów (30 tys. osób) pobiera to świadczenie jako uzupełniające. To znaczy, że pracowali oni zawodowo, ale zbyt krótko, żeby otrzymać pełną minimalną stawkę. Mówimy o kwocie 1100 zł brutto, czyli 934,60 zł netto.
Czy matczyna emerytura to dobry pomysł? Rząd przedstawiał to rozwiązanie (ustawa została przyjęta przez Sejm na wniosek Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej) jako sposób na docenienie matek wielodzietnych. Takie docenienie było niewątpliwie potrzebne i należy na nie spojrzeć jako na oddanie tym kobietom elementarnej sprawiedliwości – a nie na przykład jako na jałmużnę. Trochę brakuje mi jednak podkreślenia prodemograficznego aspektu tego instrumentu. Matczyną emeryturę należałoby także potraktować jako coś w rodzaju alternatywnej ścieżki do uzyskania emerytury. Jeśli ktoś chce i może urodzić i wychować dużo dzieci, powinien mieć możliwość poświęcenia się wyłącznie temu.
Czytaj także:
Macierzyństwo i praca – nie takie łatwe połączenie
Lęki „dużej” matki
Wśród moich znajomych jest wiele małżeństw z sześciorgiem, ośmiorgiem albo jeszcze większą liczbą dzieci. Rodzice to na ogół ludzie po studiach i co najmniej jedno z nich zarabia sporo powyżej średniej krajowej. W rozmowach o radościach i trudnościach macierzyństwa z tymi koleżankami, które nie pracują zarobkowo, bardzo często pojawia się wątek braku przyszłej emerytury. Oczywiście jako trudność.
Jeśli nawet mąż dobrze zarabia i jego dochody wystarczają na przeżycie, to jednak zawsze gdzieś w odmętach żoninego umysłu czai się pytanie: „Co ze mną będzie, kiedy się zestarzeję?”. Dla wielu kobiet w Polsce wizja niższej emerytury jest też skutecznym straszakiem przy podejmowaniu decyzji, czy urodzić kolejne dziecko, czy może lepiej wrócić do pracy.
Urlopy, choroby, nianie
Powiedzmy to sobie jasno – wychowywanie sporej gromadki dzieci bardzo trudno połączyć z pracą zawodową, przynajmniej póki dzieci są małe. Przy dwojgu dzieci jest możliwe do ogarnięcia, zwłaszcza kiedy między dziećmi jest spora różnica wieku; ale już przy trojgu zaczyna się prawdziwa ekwilibrystyka. Nawet kiedy dzieci pójdą już do przedszkola i szkoły, placówki edukacyjne mają więcej wolnego w roku niż rodzice urlopu. Małe dzieci często chorują. Jeśli np. jest ich czworo, a każde choruje przez tydzień w miesiącu (co wcale nie jest jakimś szokującym wynikiem dla przedszkolaka), to matka wypada z pracy na co najmniej tydzień lub dwa. Kto zechce takiego pracownika? Oczywiście można zarabiać pracując inaczej niż poza domem, osiem godzin dziennie i pięć dni w tygodniu (sama tak pracuję), ale nie każdy ma taką możliwość.
Wszystkie znane mi rodziny wielodzietne, w których oboje rodzice pracują zarobkowo, mają więc dziadków zatrudnionych na pełen etat albo nianie i osoby pomagające w pracach domowych. Na to pierwsze nie każdy może lub chce sobie pozwolić, a to ostatnie jest bardzo kosztowne.
Głodni staruszkowie
Jeśli dzietność w Polsce nie podskoczy radykalnie i trwale, to system ubezpieczeń społecznych nie ma szans się utrzymać. O tym, jakie skutki będzie miało pojawienie się w społeczeństwie wielkiej grupy głodnych, obdartych i bezdomnych staruszków, możemy tylko spekulować. Jeszcze bardziej pesymistyczna wersja jest taka, że Polski i innych krajów europejskich w ogóle nie będzie, bo swoje kolonie założą u nas Sudańczycy i Nigeryjczycy, którzy z dzietnością nie mają problemów.
Ostrożnie też należy podchodzić do wszelkich sytuacji, kiedy państwo płaci rodzicom za wychowywanie dzieci. Bo ten, kto płaci, ma prawo wymagać. Na razie żaden urzędnik nie próbuje ingerować w to, co mówię moim swoim dzieciom, ani sprawdzać efektów moich zabiegów wychowawczych; ale nie można wykluczyć, że sytuacja kiedyś się zmieni.
Zaróbcie sobie sami
Najlepiej byłoby pozwolić ludziom na to, żeby sami zarabiali na swoje rodziny – także na te duże, jeżeli chcą je mieć. Trzeba uwolnić gospodarkę, obniżyć podatki, radykalnie zreformować ZUS. Dobrym rozwiązaniem jest realne uzależnienie danin wobec państwa od liczby dzieci – im więcej dzieci, tym mniejsze obciążenia.
Na obecne mechanizmy prodemograficzne (także na 500+) patrzę jako na dobre rozwiązania przejściowe i element zarządzania kryzysowego. Trzeba jednak poważnie zacząć myśleć o przyszłości.
Czytaj także:
Emerytura dla matek rodzin wielodzietnych? Jest projekt
Czytaj także:
“Na emeryturze bym się zanudziła!” – mawiała 92-letnia chirurg