Martin Sheen, a właściwie Ramon Gerard Estevez, przyjął swoje artystyczne nazwisko ku czci abp. Fultona J. Sheena. Jak mówi: „Kiedy mnie ktoś pyta, jak daję sobie radę z codziennymi problemami, które przynosi życie, odpowiadam wprost: Nie rozstaję się z różańcem”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Podobno ulubionym powiedzeniem Martina Sheena, słynnego hollywoodzkiego aktora, jest złota sentencja, by „nie czekać na Boga, gdy bliźni potrzebuje pomocy!”. I słusznie – chciałoby się powiedzieć, w myśl tego, by „zrobić wszystko, co do ciebie należy, a resztę zostawić Bogu”. Aktor dodaje też, by „nie chwalić się tym, co dobrego robisz dla innych i mieć to w ukryciu”.
Droga życia jest zbyt trudna, aby wędrować samemu
Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam film „Droga Życia”. Z niedowierzaniem patrzyłam na Martina Sheena, którego zapamiętałam z filmu „Czas Apokalipsy”. W tym samym czasie zadzwonił do mnie znajomy, który zawsze określał siebie jako „osobę poszukującą”, mówiąc: “Wiesz dzwonię do ciebie, bo właśnie obejrzałem film, który bardzo mnie poruszył: opowiada o drodze do Santiago de Compostela, w którym gra, wyobraź sobie, Martin Sheen!”.
Tak, trudno było to sobie wyobrazić, ale rzeczywiście aktor w poruszający sposób stworzył postać Toma, amerykańskiego lekarza, który musi się zmierzyć z nagłą utratą syna Daniela, który zginął w Pirenejach, wędrując najstarszym szlakiem Świętego Jakuba, Camino de Santiago. Lekarz rzuca wszystko i przyjeżdża do Europy po prochy syna i po jego rzeczy: plecak, dzienniczek i kijki. Zderzenie z całą sytuacją po przybyciu na miejsce jest tak głębokie, że jesteśmy świadkami swoistej metanoi Toma.
Bierze plecak swojego syna na ramiona i postanawia bez specjalnych przygotowań przebyć drogę zamierzoną przez Daniela. Dołączają do niego później Joost, Sarah i Jack. Każdy z nich jest, można by powiedzieć, na życiowym zakręcie. Ale ważne jest to, że Tom w tej drodze nie jest sam.
Ciekawostką jest to, że Daniela gra syn aktora i reżyser filmu, czyli Emilio Estevez. Ważny w wyborze tematu był też fakt, że kilka lat wcześniej syn reżysera Taylor razem z swoim dziadkiem, czyli Martinem Sheenem, przebyli pieszo, we dwójkę, wybrany przez siebie odcinek na szlaku wiodącym do Santiago de Compostela. Droga ta okazała się znacząca dla Taylora na całe życie, ponieważ w czasie pielgrzymki poznał swoją przyszłą żonę.
Apokalipsa i przemiana
Aktor przez wiele lat borykał się z chorobą alkoholową, która zniszczyła jego życie małżeńskie i rodzinne. “Dzieci też na tym ucierpiały” – wspominał aktor. Ani sława, ani pieniądze nie były w stanie zapewnić artyście szczęścia.
Swoistą przemianę życia Martin Sheen przeżył na planie legendarnego filmu Francisa Forda Coppoli „Czas Apokalipsy”. Dosłownie zostało to ukazane w znanej scenie, gdy główny bohater Willard grany przez Sheena, przeżywa załamanie nerwowe.
Aktor tak wspominał tą scenę: “Kręciliśmy w czasie, gdy ja sam ostro piłem. Tego dnia miałem akurat 36. urodziny i od rana wlewałem w siebie alkohol. Mój bohater Willard, którego gram, jest trzeci raz w Wietnamie, i też jest, tak jak ja, alkoholikiem po rozwodzie. Miałem zagrać osamotnienie i nienawiść do samego siebie. Stałem ledwo na nogach. Zacząłem się kręcić wokół własnej osi i w pewnym momencie uderzyłem w lustro. Reżyser Francis Ford Coppola próbował mnie powstrzymać, ale kamera wszystko zarejestrowała. Jednak to nie mój bohater uderzył w to lustro. To byłem ja, walczący ze swoimi demonami. Myślałem, że ta scena nie wejdzie do filmu. Zobaczyłem ją dopiero podczas premiery” – opowiadał aktor w wywiadzie dla „The Guardian”.
W stronę wiary
Martin Sheen dostał zawału serca. To właśnie po tym zdarzeniu postanowił skończyć z piciem i skierować swoje życie w stronę wiary. “Moja rodzina, rodzice byli katolikami, więc po wielu latach powracałem do korzeni” – zwierzała się aktor.
Sheen osobiście przynosił ubogim rodzinom jedzenie, zwłaszcza w Święto Dziękczynienia. Odwiedzał też systematycznie chorych w szpitalach, a nawet pełnił dyżur przy zmywaniu naczyń w hospicjum. W wielu wypowiedziach ubolewał nad „hulaszczym” stylem życia swojego syna Charliego Sheena, również aktora, który wsławił się rolą w filmie „Pluton”. „Nie tracę nadziei, że kiedyś syn odnajdzie drogę do Boga”, powiedział.
Za swoją działalność charytatywną i życiową postawę Martin Sheen otrzymał “Laetare Medal” na Uniwersytecie Notre Dame. To wyróżnienie słynna katolicka uczelnia przyznaje od roku 1883 roku. Jest to nagroda dla katolików, których „geniusz uszlachetnia sztukę i naukę, wyraża ideały Kościoła i wzbogaca dziedzictwo ludzkości”. Rektor uczelni podczas uroczystości podkreślił, że Martin Sheen swoją aktorską sławę wykorzystał, aby pomagać i być przykładem dla innych. Dzięki zaangażowaniu aktora społeczeństwo mogło zwrócić uwagę na wiele problemów, m.in. na temat potrzebujących wsparcia i pomocy imigrantów czy osób bezdomnych, którzy znikąd nie mają pomocy,
Warto dodać, że Martin Sheen, a właściwie Ramon Gerard Estevez, przyjął swoje artystyczne nazwisko ku czci abp. Fultona J. Sheena. Jak mówi: „Kiedy mnie ktoś pyta, jak daję sobie radę z codziennymi problemami, które przynosi życie, odpowiadam wprost: Nie rozstaję się z różańcem”.
Czytaj także:
Dlaczego Keira Knightley odmawia pewnych ról?
Czytaj także:
Jak Krystian Wieczorek szykuje się na spotkanie z Bogiem?
Czytaj także:
Paweł Domagała: Wierność jest najważniejszym atrybutem męskości