separateurCreated with Sketch.

Siostry sakramentki z warszawskiej Starówki – zginęły podczas adoracji

BENEDYKTYNKI SAKRAMENTKI, POWSTANIE WARSZAWSKIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Pierwszy wali się dach. Grzebiąc modlące się siostry, księży oraz zgromadzonych wiernych, którzy w klasztorze szukali bezpiecznego schronienia. Uratują się tylko te siostry, które modliły się w kamiennej piwniczce oraz pod chórem. Pozostałe odeszły. Dla nich adoracja wcale się nie skończyła. Weszła jedynie w najpiękniejszy wymiar. Najpiękniejszy czas.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Gdy czytam źródła, zapiski, artykuły dotyczące tych kobiet, mimowolnie zaczynają drżeć mi ręce. I co? Mam teraz ja, siedząc wygodnie w fotelu, napisać o nich krótki tekst? Podczas gdy one nadludzkim wysiłkiem utrzymywały linię oporu powstania, finalnie oddając zupełnie świadomie i dobrowolnie swoje życie? Mam o nich po prostu pisać? Tylko tyle? Po chwili wątpliwości przychodzi refleksja. Tak. Na dziś tak. Chociaż tyle… Posłuchajcie więc o bohaterskich siostrach sakramentkach z warszawskiej Starówki.

Tej samej warszawskiej Starówki, nad którą Niemcy pastwili się bez cna litości. Wybijając jedną kamienicę po drugiej. Likwidując kolejne punkty oporu. Z każdym dniem zbliżając się do kolejnego celu. A miał być nim ten właśnie klasztor. Piękny. Dostojny. Stojący tu już od prawie 250 lat. Przy ulicy Nowe Miasto. Tuż nad wiślaną Skarpą. Tutaj, gdzie każdego dnia siostry odbywały adorację Najświętszego Sakramentu. Dokładnie tak, jak wymarzyła sobie Katarzyna de Bar – adorację, która ma zadośćuczynić wszelkim bluźnierstwom oraz profanacjom.

Byle nie musieć przerywać

Do czasu wybuchu II wojny światowej siostry wiodły tam skromne, pełne sumiennej pracowitości życie. Haftowały, prowadziły kuchnię, tłumaczyły teksty. Wieść głosi, że wypiekały nawet komunikanty. Byle jakoś utrzymać klasztor. Byle wieczysta adoracja nie musiała zostać przerwana. Byle tylko jej nie przerywać…

Wojna zmieniła wszystko. Warunki do przetrwania stały się jeszcze trudniejsze. Dobroduszne siostry chwytały się coraz to nowych sposobów, byle tylko zarobić na utrzymanie chleba. I znów – byle tylko nie przerywać adoracji.

Założyły nawet tuczarnię świń, z której połowę dochodu musiały oddawać okupującym miasto Niemcom. Opracowały nowy sposób parzenia herbaty: z suchej marchwi, do której akurat miały dostęp. Taki też trunek rozdawali najbiedniejszym. A tym, którzy mieli jeszcze trudniejszą sytuację i trafili do niemieckich obozów zagłady, wysyłały paczki. Choć przecież same nie miały za wiele do jedzenia.

Chleb po ciemku

Wybuch powstania warszawskiego, którego 75. rocznicę obchodzimy, tchnął w siostry, jak i pewnie w większość warszawskich serc, nieco otuchy. Zaraz jednak przyszły kolejne ciosy. Do bram klasztoru co i rusz pukali kolejni mieszkańcy pozbawieni domów nad głową. To właśnie dla nich siostra przełożona po raz pierwszy od ponad 250 lat, jak pisze Alina Petrowa-Wasilewicz w swoim artykule o „Duchowa reduta powstania”, otworzyła klauzulę. Żeby tylko móc pomieścić więcej potrzebujących.

Siostry nie tylko dawały bezradnym warszawiakom nocleg. Ale również jedzenie. Przyszedł nawet taki moment, że siostry musiały gotować trzy posiłki dziennie. Tylu było do nakarmienia. Przez pierwsze dni powstania wypiekały także chleb (pod osłoną nocy, aby tylko nie dać się zlokalizować patrolującym warszawskie niebo Niemcom).

Najpiękniejsze szaty

Z czasem siostry zaczęły jednak szykować się na najgorsze. Wiedziały, że zbliża się moment rozstrzygający. Niemcy szybko zorientowali się, gdzie udają się bezbronni warszawiacy. Chwila oddania życia za innych zdawała się zbliżać z każdym dniem. Z każdą godziną.

Do siostry przełożonej co i rusz przybywały kolejne siostry z prośbą o udzielenie pozwolenia na złożenie ofiary z życia. To były prawdopodobnie najtrudniejsze decyzje w jej życiu. Nie każda otrzymywała pozwolenie. Część z tych, którym odmówiono, po wojnie odbuduje zniszczony klasztor.

W czwartek 31 sierpnia 1944 roku niektóre siostry zakładają najprzedniejsze habity. Zdziwionym współsiostrom odpowiadają z naturalnym wyrazem twarzy, że „przecież na spotkanie z Oblubieńcem trzeba się ubrać jak najpiękniej”. Po Godzinie Miłosierdzia siostry ponownie gromadzą się na adoracji. Tak jak zawsze. Tej, która trwała nieustająco. Dla nich adoracja ta przemieni się za chwilę w spotkanie z Oblubieńcem twarzą w twarz.

Adoracja trwa dalej

Niemieckie aeroplany krążą coraz bliżej klasztornej wieży. Nadal jednak nie zrzucają bomb. W czasie komplety siostry modlą się nadal. „Pod cieniem skrzydeł Twoich osłoń nas”. Są gotowe.

Warkot bombowców jakby cichnie. Wśród modlących się słychać szemranie. Ktoś głośniej wzdycha. Przychodzi chwilowe poczucie ulgi. Siostry jednak chcą modlić się dalej. Otaczając wieńcem Tabernakulum, rozpoczynają adorację wynagradzającą.

Chwilę potem następuje zmasowany atak. Pierwszy wali się dach. Grzebiąc modlące się siostry, księży oraz zgromadzonych wiernych, którzy w klasztorze szukali bezpiecznego schronienia. Uratują się tylko te siostry, które modliły się w kamiennej piwniczce oraz pod chórem. Pozostałe odeszły. Dla nich adoracja wcale się nie skończyła. Weszła jedynie w najpiękniejszy wymiar. Najpiękniejszy czas.

PS. Mniszki klauzurowe, kontemplacyjne już od prawie wieku utrzymują się ze wspomnianego tekście wypiekania komunikantów i opłatków. Większość czasu spędzając na wieczystej adoracji. Także dziś, w czasach tak wielu bluźnierstw i profanacji, ich misja jest nie mniej ważna od tej sprzed 75 lat.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.