Swoją pokorą przezwyciężył zawiść i chciwość. A zarazem męską dumę. Mężczyźni oddawali coraz więcej. Aż wreszcie zdecydowali wesprzeć ojca Klemensa całą wartością dzisiejszej wygranej.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Nie jest wymysłem bajkopisarza ani żadną fantasmagorią. Jej głównym bohaterem jest pewien ojciec. Redemptorysta. Z pochodzenia Czech, wysłany przez przełożonych do osiemnastowiecznego Wiednia. Po drodze na Pomorze, troszkę z przypadku, zawitał do Warszawy. Miał tu spędził ledwie dzień, może dwa. Nie mógł się spodziewać, że skończy się na 21… latach.
Nazywał się Jaś. Z domu Dvorak. Na święceniach przybrał imię Klemens. I jako taki przedstawiał się warszawiakom. A przedstawił się im w sposób godny odnotowania. I uwiecznienia. Stąd zresztą także ten tekst.
Biskup poznański, do którego wtenczas należała jurysdykcja nad stolicą zmniejszającego się coraz bardziej wskutek rozbiorów państwa, zdecydował się powierzyć Klemensowi opiekę nad kościołem św. Benona. Wkrótce potem, gdy pobyt zakonnika w Polsce przedłużał się, poproszono go, by wraz z redemptorystami zaopiekował się także domem sierot oraz znajdującą się obok szkołą dla rodzin rzemieślniczych. Zakonnik miał się nie martwić o pieniądze. W końcu na specjalnej osobistej audiencji u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego uzyskał słowne gwarancje pomocy pieniężnej. Już wtedy najprawdopodobniej doskonale wiedział, że zostanie w Warszawie troszkę dłużej.
Z czasem jednak zaczęły pojawiać się problemy. Środków na utrzymanie tak kościoła, jak i sierocińca z internatem oraz szkoły zwyczajnie nie starczało. Nie było już do kogo zwracać się po środki. Sytuacja polityczno-społeczna i tak była napięta do granic możliwości. Wtedy odważny zakonnik zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce. I zaczął działać.
Jałmużna za pobicie
Nie miał odwagi wysyłać po jałmużnę któregokolwiek ze swoich współpracowników. Sam chciał zająć się tym najmniej przyjemnym z obowiązków. Zaczął więc krążyć po Warszawie i z pełną pokorą prosić przechodniów o jałmużnę. Nie dla siebie. Dla dzieci z sierocińca i uczniów z internatu. Nie wahał się zaglądać nawet do miejsc, gdzie nikt nie miał prawa spodziewać się kwestującego zakonnika. Chociażby do kasyna.
Dziś możemy już tylko wyobrażać sobie tę scenę. Atmosfera głośnego rozgardiaszu. Kasyno wypełnione grającymi ze sobą mężczyznami. Nastrój podniecenia podsyca dodatkowo sączący się obficie zza baru alkohol. Donoszony do kolejnych stolików przez rozbawione kelnerki. I on. Ubogi, nieco jakby przestraszony. Zażenowany sytuacją. Pokorny ojciec redemptorysta.
Świadkowie twierdzą, że podszedł do jednego ze stolików, gdzie akurat odbywała się gra w karty. W pierwszej chwili nikt nie zwrócił na niego uwagi. Dopiero gdy odważył się nieco podnieść głos, aby przebić się przez głośną atmosferę, zobaczyli go. Stał wyprostowany. Z oczami wbitymi w graczy. Bez cienia żalu, zawiści, upomnienia. Z maksymalną pokorą. I cichością swej prośby. Pokornie skłoniwszy się, zapytał o jałmużnę.
Wtedy jeden z graczy, powodowany zawiścią i agresją, odwróciwszy się w stronę Klemensa, zamachnął się i uderzył go w twarz. Zakonnika odrzuciło. Ale nie zamierzał oddawać. Ani nawet wychodzić. Powiedział tylko:
– To dla mnie… – by po chwili ciszy dokończyć – … a co dla moich sierot?
Himalaje pokory
Tego było za wiele. Siedzący przy stoliku mężczyźni, nie patrząc nawet jeden na drugiego, zaczęli wyciągać swoje portfele. Nie wiedzieć czemu ten nieznany im zupełnie zakonnik uderzył akurat w tę strunę, której nie potrafili obronić. Swoją pokorą przezwyciężył ich zawiść i chciwość. A zarazem ich męską dumę. Mężczyźni oddawali coraz więcej. Aż wreszcie zdecydowali wesprzeć ojca Klemensa całą wartością wygranej.
Pewnie nikt z nich nie wiedział jeszcze, że właśnie dzieje się coś znacznie cenniejszego. Wręcz bezcennego. Zaś pokorny zakonnik poszedł dalej. Kontynuować prowadzone przez siebie dzieło. Z czasem liczba służących, którymi się opiekował, urosła do 11 tysięcy. To był jego dar dla tych ludzi. Dar z siebie. A świadectwem przyjęcia tamtego uderzenia w kasynie obdarzył jeszcze bardziej. Dziś także ciebie, czytającego ten tekst.
Czytaj także:
Pokora to jeden z siedmiu sekretów miłości. Wiesz dlaczego?
Czytaj także:
Kilka rad kard. Krajewskiego, jak być gotowym na śmierć
Czytaj także:
Marcin Miller z BOYS: Drogą do sukcesu jest pokora [wywiad]