Oglądamy seriale i kibicujemy ich bohaterom, jednak ta miłość często bywa poszarpana, niewierna, impulsywna – a przede wszystkim: zupełnie odbiegająca od miłości z Bożego scenariusza.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Wszystko jest dla ludzi?
Lubimy seriale. Są łatwym sposobem na odreagowanie dnia, bierny odpoczynek i rozrywkę. Czy to źle? Sądzę, że nie jest to jakiś szczególny powód do dumy, ale jednocześnie, jeśli tylko potrafimy zachować umiar co do czasu spędzanego przed telewizorem, to czemu nie. „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść” (1 Kor 6, 12).
Z pewnością nie jest dobrze, jeśli znaleźliśmy danego dnia czas na serial, a ucierpiały na tym nasze relacje: z najbliższymi, kiedy zabrakło rozmowy przy wspólnej kolacji na rzecz telewizji, a także nasza więź z Bogiem, bo może do późna oglądaliśmy seriale, a nie wystarczyło nam sił i czasu na modlitwę.
Małżeństwa w serialach
Po kilku ładnych latach przerwy w oglądaniu jednego z najpopularniejszych polskich seriali miałam okazję obejrzeć go znowu. Z lekkim przerażeniem zaczęło do mnie docierać, ile „starych” par pozostało w serialu, a ile relacji się rozpadło. Wynik był dość szokujący, bo naliczyłam tylko dwa małżeństwa, które przetrwały próbę czasu, i kilkanaście (nie tylko małżeństw) już nieistniejących.
Zaczęłam się tym nowym relacjom przyglądać trochę sceptycznie. Pokażcie mi takie pary, które po kilku odcinkach nie lądują w łóżku. Tak, różne są historie i różnie wygląda droga tych „miłości”, ale zasadniczo – scena łóżkowa jest ukazana jako punkt kulminacyjny w relacji dwojga osób. Śluby, owszem, ale powiedziałabym raczej – bywają. Stąd miłość jawi się tu jako pewna maskarada, gra, a ta z czasem rozpada się w pył, z którego potem lepi się kolejne wątki.
Nałóg niejedno ma imię
Słyszałam kiedyś rozmowę młodych kobiet w autobusie. Zacięcie dyskutowały o jakimś trójkącie z serialu. „Nie, on powinien być z tą. Przecież już się całowali i iskrzyło”. „Ja bym wolała tę drugą, pamiętasz, co się działo, wtedy na Mazurach. Takich rzeczy się nie zapomina”.
Podobne argumenty wciąż padały, a ja zastanawiałam się nad tym, że tak łatwo nas omotać tymi scenariuszami. Do tego stopnia, że zaczynamy przeżywać daną historię, czekamy na kolejne odcinki i ciekawość nas po prostu zżera: co dalej? Cóż, o to chyba producentom chodzi. Potem rodzą się prawdziwi fani, tworzą się różne grupy serialowe, na których można wymieniać swoje spostrzeżenia i dzielić się emocjami po danym odcinku, ba – niektórzy nawet zakładają profile serialowych par. I tak czasami nieświadomie wkręcamy się w ten odgrywany sztucznie świat, któremu do prawdy bywa daleko.
Złapać dystans
Wiem, to są seriale. A one muszą takie być: emocjonujące, trzymające w napięciu i ukazujące różne perypetie i różne osobowości. Żeby nie było „flaków z olejem” – muszą być zdrady, rozwody, rozstania i powroty. Gdyby mieli puścić w telewizji serial ukazujący miłość dwojga osób według Pana Boga, cóż – to pewnie byłaby klapa. A gdyby zrobić tylko jakiś wątek pary, która dba o czystość przedmałżeńską – daję rękę, że zostałby obśmiany.
Próżno szukać w serialach przepisu na piękną miłość dwojga osób opartą na Bożych zasadach. Ale to po prostu nie jest miejsce, gdzie należy jej szukać. Warto jednak czasem przyjrzeć się temu, co oglądamy, z pewnym dystansem, aby serial nie stał się zbyt ważną częścią naszego dnia, a jedynie niewielkim dodatkiem, kiedy szukamy czegoś takiego jak chwilowy reset.
Czytaj także:
6 lekcji chrześcijańskiego życia na podstawie… serialu „Suits”
Czytaj także:
Na lunch break’u: Czy umiemy robić seriale kryminalne?
Czytaj także:
Komedia romantyczna – wróg czy sprzymierzeniec singielki?