Wiedziałam, że małe serduszko we mnie dopiero co przestało bić i to już nieodwołalnie. Czym jest bezradność? Tym. Własnym sercem, które rozpaczliwie woła: „zrób coś” i głową, która wie, że nic się nie da zrobić.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Tydzień temu stałam w nocy pod drzwiami szpitalnej sali z uruchomionym KTG – aparatem, który monitoruje pracę serca dziecka w ostatnich tygodniach ciąży. Dźwięk wydostający się z głośnika roznosił się na cały korytarz. Miałam poczucie stania w samym środku bicia tego serca na progu przychodzenia na świat. Jednocześnie wiedziałam, że małe serduszko we mnie dopiero co przestało bić i to już nieodwołalnie. Czym jest bezradność? Tym. Własnym sercem, które rozpaczliwie woła: „zrób coś” i głową, która wie, że nic się nie da zrobić.
Po co nam bezradność?
Nie umiem jeszcze żadnym językiem pisać o tym doświadczeniu i miejscu, w jakim się po nim znajdujemy – zwłaszcza że czekaliśmy na to nowe życie kilka lat. Zajmie wiele czasu, by w sobie to ponazywać, wypowiedzieć, przeżyć i poukładać. Mogę natomiast napisać o bezradności. Od jakiegoś czasu czuję, że ten trop, na który życie zawraca mnie po raz kolejny, jest dalece zaniechany w epoce skupienia na tym, jak być skutecznym.
Agnieszka Stein, specjalistka nurtu Rodzicielstwa Bliskości, mawia, że rodzice potrzebują uczyć się radzić sobie z własną bezradnością. Myślę, że nie tylko oni. Mam wrażenie, że po to, by być blisko kogokolwiek – trzeba oswoić bezradność. Czy to będzie mąż, żona, rodzice czy dzieci, teściowie czy sąsiedzi. Potrzebują tego także cokolwiek warte przyjaźnie. I nie jest to coś potrzebnego tylko na chwile życiowych dramatów.
Tak bardzo trudno jest się rozstać z mitem własnej wszechmocy i wpływu. Pierwsze lepsze doświadczenie bezradności pojawia się już wtedy, gdy noworodek płacze i nie wiadomo, jak mu pomóc. Co się rodzi w mamie? Lęk o dziecko i pragnienie zaspokojenia jego potrzeb, ale razem z tym przychodzi panika („nie umiem mu pomóc”), poczucie nieadekwatności („nie poradzę sobie w tej roli”) i poczucie winy („jaka ze mnie matka?”, „krzywdzę własne dziecko”).
Dopiero uświadomienie sobie poczucia własnej bezradności jest wyzwalające: „nie wiem, co zrobić w tej sytuacji (i to jest normalne)”, „większość rodziców tak się czuje, gdy nie umie odczytać sygnałów małego dziecka”. Wtedy można uczyć się być z tym małym człowiekiem najlepiej, jak się potrafi – tak, jak można być z bezradnością. Można uczyć się wzajemnej relacji, która jest czymś nowym. I można też prosić o radę, szukać i pytać.
Zgoda na bezradność
Możemy zmienić wiek dziecka i sytuację – i okaże się, że w uczuciach bywa dokładnie tak samo. Czterolatek, który potłukł twój ulubiony dzbanek z serwisu. Nastolatek, który trzaska drzwiami od swojego pokoju po wymianie zdań. Zareagowanie agresją będzie bez sensu i ze szkodą tak dla dziecka, jak i waszej relacji. Znalezienie rozwiązania nie będzie także możliwe, gdy nosimy w sobie winę i wstyd (na ogół zresztą szybko postaramy się przerzucić te nieprzyjemne uczucia na otoczenie – i z „to moja wina, że postawiłam dzbanek na brzegu stołu” wyjdzie nam „to twoja wina, że wszystko niszczysz”).
Tymczasem potrzebny jest moment zgody na bezradność. Zostawienie sobie czasu na to, by pobyć ze swoim smutkiem nad dzbankiem bez przyklejania etykiet niezdary małemu człowiekowi. I danie czasu nastolatkowi, który przeżywa tyle w tempie burzy, by ochłonął. By możliwa była spokojna rozmowa, w której szukamy zrozumienia.
Akceptować
Bezradność wydarza się równie często w małżeństwie, gdy naprawdę nie mamy wpływu na większość z tego, co druga osoba powie czy zrobi. Różnimy się od siebie w tylu sprawach, nosimy w sobie całe odmienne światy, które stykają się w momentach, gdy nasze potrzeby i stany umysłu nie zawsze są dostrojone. Żeby nie eskalować negatywnych emocji, potrzebna jest także zgoda na bezradność: że ktoś zapomniał, że się spóźnił, że nie chce tego, co ja chcę. Możemy uczyć się akceptująco być z tym, że nie zawsze dostajemy to, czego potrzebujemy i tak samo nie zawsze potrafimy tego (mimo najszczerszych chęci) drugiemu dać.
I wreszcie bezradność wobec cierpiącego. Chyba dlatego tak trudno z nią się zaprzyjaźnić, że ciągle kulturowo jesteśmy zaprogramowani, by coś robić. Zdradzę wam sekret, który pewnie wielu z was już zna: z cierpiącym wystarczy być. Zwłaszcza że sam najczęściej nie ma zasobów, by o to poprosić.
Czytaj także:
Czy w cierpieniu można odnaleźć sens?
Czytaj także:
Gdy w ojca uderza poronienie własnego dziecka. 4 mężczyzn dzieli się bólem
Czytaj także:
Poronienie: jak wyglądają kolejne etapy żałoby po stracie dziecka?