„Powrót Bena” ze świetną rolą Julii Roberts to film o trudnej relacji pomiędzy matką i uzależnionym od narkotyków dzieckiem. Skłania do pytań o to, czy są granice pomocy dziecku.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W kinach możemy właśnie oglądać dwa filmy traktujące o relacji rodzica z uzależnionym od narkotyków dzieckiem. Pierwszy z nich to „Mój piękny syn”, który ukazuje problem z perspektywy ojca oraz „Powrót Bena” – analogicznie, ale z perspektywy matki. Dziś zajmę się tym drugim, ze świetną (powracającą po latach przed kamerę) Julią Roberts w roli Holly Burns, matki Bena.
„Powrót Bena”, czyli matka i uzależniony syn
Wigilia. Przedświąteczna gonitwa, gotowanie, szykowanie strojów na jasełka, zakupy, pakowanie prezentów. Temperaturę w rodzinie podgrzewa powrót Bena. Ale nie jest to po prostu przyjazd niespodziewanego gościa. Najstarszy syn i brat urwał się bowiem z ośrodka odwykowego. Jest uzależniony od narkotyków. Jak wynika z wypowiedzi (i reakcji) najbliższych, to nie pierwszy raz, kiedy Ben „wyciął” im podobny numer. Nikt więc nie ma ochoty na kolejne zepsute i spędzone w stresie święta. I wszyscy wyraźnie dają to chłopakowi odczuć.
Z wyjątkiem matki. Holly wita chłopaka z otwartymi ramionami. I to pierwsza z wielu wzruszających scen (przyznaję, dawno nie uroniłam łez w kinie już w pierwszych pięciu minutach filmu). Wierzy mu, kiedy opowiada, że jego opiekun wyraził zgodę na wyjazd na święta do domu. Nie podejrzewa, że to samowolka chłopaka. Wierzy w opowieści, że terapia idzie mu coraz lepiej, że wszystko się ułoży, bo on naprawdę chcę zmienić swoje życie. Wierzy, że jest czysty. I znosi różne (niekiedy) dziwne pomysły syna (jak wtedy, kiedy upiera się, żeby koniecznie kupić prezenty rodzeństwu, choć przecież przyjechał na krótko).
Holly przekonuje niechętną rodzinę, by Ben został na święta. Ale stawia mu radykalne warunki. Ma cały czas, niemal każdą minutę spędzić w zasięgu jej wzroku, nie robić żadnych głupot, a przede wszystkim zaczyna od testu antynarkotykowego. I może udałoby się przetrwać ten jeden dzień, ale – jak to w filmie – sytuacja się komplikuje.
Czy można być matką „za bardzo”?
Na Bena w „normalnym” świecie czeka zbyt wiele pokus. Ma po kątach poukrywane używki (na nic zdaje się chowanie przez matkę leków i biżuterii), nikt – prócz matki – w niego nie wierzy, a na domiar złego spotyka dawnych kumpli. Tak zaczynają się problemy, nie tylko jego, ale i całej rodziny.
I choć film bywa naiwny – jak wtedy, kiedy Holly i Ben spędzają wigilijną noc na poszukiwaniach skradzionego przez złych kolegów Bena psa (którzy tak naprawdę chcieli dać mu nauczkę, zmusić do spłaty długów i ostatniej przysługi), to podejmuje ważny problem i staje się motywem do refleksji.
Po pierwsze, stawia pytania o granice w relacji pomiędzy rodzicem a dzieckiem. Uściślijmy, między matką a synem. W dodatku – uzależnionym od narkotyków synem. Oczywistym jest, że każda matka chce dla swego dziecka najlepiej, a kiedy tylko znajduje się ono w sytuacji zagrożenia, robi wszystko, by mu pomóc. Ale co, kiedy chce pomóc za bardzo? Albo co wtedy, kiedy najlepszą pomocą jest… pozostawienie dorosłego już przecież dziecka samemu sobie – z poszanowaniem jego wolnej woli i możliwością wzięcia odpowiedzialności za swoje życie?
„Powrót Bena” – film o matce, która ratuje dziecko
„Powrót Bena” niewiele mówi o przyczynach, które sprawiły, że główny bohater został narkomanem i dilerem. Niewiele też mówi o relacji syna z matką z czasów PRZED braniem. Możemy jedynie domyślać się, że w pewnym sensie Holly była matką trochę „za bardzo” – nadopiekuńczą, kontrolująca, a przede wszystkim matką-perfekcjonistką. Ta groźna mieszanka przejawia się w takich szczegółach, jak mąż ganiający w Wigilię za żurawiną („wyłącznie organiczna”), spinanie synowi koszuli agrafkami (przecież musi wyglądać na nabożeństwie, na którym będzie pół miasteczka) czy szlifowaniu występów pozostałych dzieci na dorocznych jasełkach.
Równie bezkompromisowo – choć to akurat zrozumiałe – Holly podchodzi do Bena. Nieustanny monitoring syna, nawet kiedy ma oddać mocz do testu antynarkotykowego, wydaje się zrozumiały. Ale czy tak naprawdę mu tym pomaga? Czy jedynie daje jemu samemu przekonanie, że bez niej sobie nie poradzi, że niezbędna jest ta cała kontrola z jej strony, bo „spuszczony” z matczynej smyczy niewątpliwie zaćpa się na śmierć? Ta kontrola sprawia zresztą, że Ben zaczyna się dusić, że – może właśnie trochę na przekór matce – szuka okazji, by coś wciągnąć?
Nie wiem, jak to jest być matką uzależnionego od narkotyków dziecka (i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała tego wiedzieć), mogę się jedynie domyślać, że to, co podpowiada rozum (lekarze czy ludzie wokół, których nie łączą z uzależnionym więzy krwi) staje często w kontrze do tego, co mówi serce. Bo przecież serce matki czuje i bywa oporne na wszelkie, skądinąd, mądre teorie. Kiedy ktoś doradza, zostaw, przecież na siłę nie zamkniesz go na terapii, przecież to nic nie da, jeśli sam nie będzie chciał, matka się buntuje – przecież to moje dziecko! Jak mogę je zostawić?!
Z tego powodu zrozumiałe (nie mylić z aprobatą) jest postępowanie Holly, która ratuje syna nie tylko kiedy inni przestają w niego wierzyć, ale także wtedy, kiedy już on sam przestaje w siebie wierzyć. To może zrobić jedynie matka.
Czytaj także:
Lekarze uznali go za zmarłego. Ale kiedy mama przytuliła go do siebie…
Czytaj także:
List byłej aktorki porno do syna. “Umierałam ze strachu”
Czytaj także:
Czy marihuana to niewinna rozrywka? Popatrzcie na mojego syna!