Tak naprawdę nie chodzi o to, czy mi się uda, tylko o to, czy uznam siebie za wartą zachodu.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nowy rok zaczął się średnio. O północy wybuchł pod moim oknem karton petard. Wybuchł i przewrócił się. Widziałam to na własne oczy – sztuczne ognie nie znają litości. Wlatują wszędzie tam, gdzie ktoś zrobi im miejsce. Do otwartej klatki schodowej. Do podziemnego garażu. Do dziecięcych wózków, z kwilącymi ze strachu niemowlakami (gdyby tylko stanęły im na drodze). Huczą jak bomby, wybuchają na kolorowo i zostawiają po sobie czarny dym.
Wszystko, czego się obawiam
Być może to kiepskie porównanie, ale właśnie tego na wstępie nowego roku boję się najbardziej. Obawiam się, że wybrane pieczołowicie plany i pragnienia zamiast wylecieć w niebo, robiąc na nim niesamowicie barwny spektakl, przeobrażą się w chaotyczną, osiedlową rozpierduchę.
Boję się, że wydanie mojego albumu będzie porażką. Boję się, że nie zdołam zorganizować trasy koncertowej. Boję się, że nie nakręcę trzech teledysków, o których marzę. Boję się, że nie wystarczy mi na to wszystko kasy. Boję się, że zawiodę jako żona i mama. Boję się, że znów wezmę na siebie więcej, niż jestem w stanie udźwignąć. Mogłabym wymieniać bez końca.
Nieplanowanie, czyli lęk przed porażką
Boję się porażki. Dlatego też nigdy niczego nie planowałam. Nie planowałam, na jakie studia pójdę. Nie planowałam sobie życia. Nie planowałam tego, że będę muzykiem. Nie planowałam klasycznej triady – mąż, ślub, rodzina. Nie planowałam, ile chcę mieć dzieci. Byłam największą białą kartką, rozwiniętą gdzieś w zamierzchłej przeszłości i sięgającą niemal do ostatniego roku. Byłam specjalistką od „życie samo pokaże” i „tak jakoś wyszło”.
W 2018 roku coś jednak pękło. Zaczęłam dostrzegać siebie i doszukiwać się w sobie najprawdziwszych potrzeb. Tak. To był najbardziej świadomy czas w moim życiu. Ta uważność zaprowadziła mnie do wielu niesamowitych spotkań z samą sobą. Do kilku pojednań. Do paru rozstań. Do transformacji. Do wolności, jakiej wcześniej nie znałam.
Sięgam po to, co dobre
Ostatni rok pokazał mi, że wcale nie jest mi wszystko jedno. Dlatego też odważnie tworzę listę swoich idei, planów i pragnień. Nie zamykam jej jeszcze. Czuję, że dopiero co zdecydowałam się na zwolnienie blokady.
Zrozumiałam, że w posiadaniu marzeń nie chodzi o odcięcie od tego, co jest ani o udowadnianie bliżej niezidentyfikowanym siłom własnej wartości. Planuję, ponieważ coraz bliżej mi do siebie. Do tego, jak czuję, z kim chcę budować relacje i jakie opowieści wychodzą z mojego serca. Przecież to takie naturalne, chcieć dla siebie dobra.
U progu 2019 roku poczułam siłę na to, aby zaznaczyć swoje miejsce. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Cały czas boję się, że niewiele. Że słabo. Że nikt nawet nie usłyszy mojego głosu. Pozwalałam sobie na te pogłosy starego myślenia i tym bardziej, szczerze podziwiam się za odwagę. Bo w tym roku nawet proste hasło „basen” nie jest złotym punktem do odhaczenia. Kryje się pod nim potrzeba odpoczynku, odprężenia, dania ulgi swojemu ciału. Tak naprawdę nie chodzi o to, czy mi się uda, tylko o to, czy uznam siebie za wartą zachodu.
Czytaj także:
Jak się do siebie zwracasz? Usłysz to, co do siebie mówisz
Czytaj także:
Dbanie o siebie przy małych dzieciach. Czy to możliwe?
Czytaj także:
Doceniaj siebie, a zobaczysz, jak zmienią się twoje relacje!