Jego historia jest poruszająca. Przeżył dwie największe wojny wszech czasów. Pierwszą jako świadomy już rzeczywistości i wrażliwy na krzywdę sześciolatek. Drugą jako dojrzały kapłan. Uwięziony w obozie w Dachau.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Miał duże oczy. Duże, przejęte, pełne skupienia i uwagi. I niezwykłej troski. Oczy, które wiele widziały. Pewnie nawet za wiele. Choćby w pamiętną wigilię narodowego Święta Niepodległości w 1940 roku, gdy odnosząc do pralni obozowej więzienia w Dachau worki z bielizną, zobaczył swoich rodaków. Ustawionych bez czapek, z rękami wzdłuż ciał. Do rozstrzelania. Tak Niemcy tłumili dumę i radość Polaków z kolejnej rocznicy 11 listopada. Tłumiąc ją w zarodku. Zabijając.
Ksiądz Władysław Sarnik pewnie zachował te obrazy do końca swego życia. Dobry Bóg pozwolił mu dożyć 87 lat. Jako niemy świadek tragicznych wydarzeń do końca swoich dni pragnął oddawać cześć zmarłym i modlić się za dusze tych, co już odeszli.
“Tego mnie nauczył – mówi dziś ksiądz Krzysztof, proboszcz sąsiedniej parafii w Wągłczewie. – Zostały mi po nim takie właśnie obrazy. W sumie niezwykle męskie i przejawiające jakąś trudną do zrozumienia siłę. Jego przygarbiona sylwetka, powolne staranne ruchy starszego człowieka i codzienna pielęgnacja parafialnego cmentarza. To nikt inny, tylko właśnie on utrzymywał go w takim pięknym stanie. Dbając, czyszcząc, pielęgnując. Wreszcie cały czas się przy tym modląc. Doprawdy, niezwykły kapłan”.
Malunek na wolność
Jego historia jest poruszająca. Przeżył dwie największe wojny wszech czasów. Pierwszą jako świadomy już rzeczywistości i wrażliwy na krzywdę sześciolatek. Drugą jako dojrzały kapłan. Uwięziony w obozie w Dachau.
Miał być malarzem. Artystą. Od dzieciństwa przejawiał talenty plastyczne. Rodzice nie posłali go do Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi ze względu na niezwykle wysokie czesne. Uczył się więc w gimnazjum Księży Salezjanów w Lądzie, a następnie w gimnazjum im. Piusa X we Włocławku. Zaraz po skończeniu nauki i zdaniu egzaminów maturalnych w 1934 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku. Bardzo pragnął zostać księdzem.
Okrucieństwo wojny, cierpienia i rozłąka z najbliższymi podczas obozu w Dachau (które nazywał „piekłem na ziemi”) nie zabiły w nim wiary. Nie zachwiały pewnością przy decyzji wierności służbie. Gdy Amerykanie wyzwalali więźniów, ksiądz Władysław przez dwa dni i jedną noc malował obraz. Z pasją i z entuzjazmem w oczach, mając w głowie wizję zbliżającej się wolności.
Malował Matkę Bożą Częstochowską. 3 maja 1945 roku wyzwoleni więźniowie wraz z duchownymi oraz generałem zwycięskiej armii amerykańskiej Pattonem wzięli udział w wielkiej procesji do ołtarza polowego przy obozie. Niosąc namalowany przez księdza Władysława obraz. Spełniało się właśnie marzenie księdza Władysława. Wychodził na wolność. A obraz jego autorstwa pomagał ludziom rozumieć piękno Bożej interwencji. Wyzwalał radość, rozrywał kajdany. Ksiądz Władysław do końca swoich dni będzie zdania, że uwolnienie zawdzięcza Matce Bożej Charłupskiej. Patronki parafii, do której zostanie wysłany jako proboszcz.
Przypominające oczy
Będzie służył przy Jej cudownym wizerunku aż do śmierci. Będąc w Niej totalnie zakochany. Rozmiłowany do szaleństwa. Głoszący wielkie cuda dziejące się za Jej wstawiennictwem. Ksiądz Władysław Sarnik będzie od tej pory nieustannie zbierać dowody i dokumenty potwierdzające owe cudowne znaki obecności Maryi i Jej oddziaływania na losy ludzkie, o których przy każdej nadarzającej się okazji nie omieszka informować parafian.
Szczególną wagę przywiązywał do dokumentów wotywnych, które gromadził i umieszczał wokół cudownego obrazu oraz w okolicznych gablotach. Na małych tabliczkach zawieszanych na ścianie prezbiterium zamieszczał też spisywane zeznania świadków. Był w całości pochłonięty życiem parafii.
Nie zmieniły tego trudne dla Kościoła czasy PRL-u. Niezłamany przez Niemców, nie dał się także złamać komunistom. Dbał o drogi dojazdowe do kościoła, pielęgnował tereny zielone przy świątyni, budował murowane ogrodzenie, wreszcie wykarczował krzaczaste zarośla na cmentarzu grzebalnym. Był wiernym tam, gdzie postawił go Pan.
I to właśnie tam, na odnowionym przez siebie cmentarzu, będzie od tej pory spędzać najwięcej swego czasu. Tam będzie służyć. Tam będzie pracować. Tam będzie się modlić. Wskazując nam wszystkim miejsce, o którym zapominać po prostu nie wolno. Pomimo wieku, chorób i dolegliwości. Po prostu nie wolno.
A przypominają nam o tym jego wciąż szeroko otwarte oczy na nieco pożółkłej ze starości, czarno-białej fotografii.
Czytaj także:
Maltretowany i zamordowany za wierność wyznawanym wartościom. O. Tytus Brandsma: męczennik z Dachau
Czytaj także:
Zamordował jego córkę i 48 innych kobiet. “Przebaczam panu…”
Czytaj także:
Męstwo prosto z nieba. Słuchałem tego jak zaczarowany!