Długo zastanawiałem się, czy w ogóle opisywać tę historię. Jej bohaterka nie lubi raczej rozgłosu. Wszystko to czyni w cichości. Dla innych. Ale właśnie to „dla innych” przeważyło i zadecydowało, żeby jednak nad tematem się pochylić. Bo ta historia nie jest dla tej dziewczyny. Jest dla nas.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Patrycja spotkała pana Józefa przypadkiem. Ot, podczas luźnej rozmowy w pracy – pracuje w jednej z firm udzielających ludziom pożyczek – usłyszała historię człowieka, który znalazł się w tragicznej sytuacji życiowej. Jest sam. Utrzymuje się z kilkusetzłotowej renty. A na domiar złego kilka dni temu całe jego oszczędności ukradło kilku bezlitosnych złodziei.
Patrycja wiedziała, że to temat dla niej. Do tej pory robiła kwesty na rzecz ubogich i zapomnianych. Dbała o groby ludzi, do których już nikt nie przychodzi. Była dla innych. Nie inaczej stało się więc i tym razem. Wiedziała, że musi spotkać się z panem Józefem.
Wizyty u pana Józefa
Gdy przyjechała do jednej z wiosek Pomorza i weszła do mieszkanka pana Józefa, odebrało jej mowę.
– Chciało mi się płakać. Maleńka klitka. Przeraźliwie pusta. I ten samotny człowiek pośrodku. Siedzący na czerwonej wersalce. Wychudzony, jakby wystraszony, pozostawiony samemu sobie – wspomina bohaterka. – Obiecałam wtedy przed samą sobą, że nie mogę tak tego zostawić.
I rzeczywiście. Nie zostawiła. Wiedziała, że nie ma za wiele czasu. Na drugi dzień ogłosiła w pracy zbiórkę. Kwesta miała dotyczyć wsparcia dla pana Józefa. Dorzuciło się kilkoro ludzi.
“Uzbierało się kilka stówek – wspomina dziś dziewczyna. – Było już za co kupić panu Józefowi niezbędne leki. Te, na które przeznaczone były ukradzione pieniądze”.
Do mieszkania pana Józefa udaje się od tamtej pory przynajmniej dwa razy w miesiącu. Zawsze z tym samym promiennym uśmiechem. Zawsze z nadzieją, że da się jeszcze pomóc bardziej. Zawsze z wiarą.
Prosta zwyczajna propozycja
Za którymś razem zabrała ze sobą na wizytę koleżankę z pracy. Pojechały we dwie. Gdy weszły do mieszkanka, koleżankę aż zatkało. Nie miała pojęcia, że w XXI wieku ludzie mogą jeszcze tak żyć. Niemal pozbawieni godności. Koleżanka wzruszyła się głęboko. Ale i zdenerwowała. Musiała wyjść na zewnątrz. Musiała zapalić.
Wyszła za nią i Patrycja. Domyślała się, że nieprzyzwyczajona do takich sytuacji koleżanka może tak zareagować. Trzeba było się nią zająć. Ale w jej głowie pojawiła się naraz jeszcze jedna myśl. Zdumiewający pomysł.
– Panie Józefie, a dawno był pan na dworze? – zagadnęła siedzącego na swojej kanapie staruszka. Niby nic. Proste pytanie. Zdawałoby się zwyczajna rzecz.
– A dawno, dawno… Od lat nie wychodzę. Boję się, że zachoruję. Albo co tam jeszcze…
– To zapraszam do nas. Wyjdziemy na chwilkę tu, pod pana mieszkanko. Niedaleko – uśmiechnęła się, wyciągając rękę. – Śmiało. Ja pomogę.
Na zewnątrz bloku stała już zdenerwowana koleżanka. Paliła papierosa. Pan Józef, widząc to, tylko nieśmiało się uśmiechnął. Patrycja już wiedziała, o co ma zapytać.
– Panie Józefie, a może pan by chciał zapalić sobie papierosa? – sama dziwiła się sobie, że zadaje to pytanie. Nie o takiej pomocy myślała, jadąc do samotnego schorowanego dziadka.
– Ojej… Pani Patrycjo. Nie śmiałbym prosić nawet…
– Ale to my proponujemy – oponowała Patrycja, coraz bardziej rozbawiona skromnością i nieśmiałością swojego rozmówcy.
– W takim razie… Jeśli można… – przyduszony głos pana Józefa brzmiał jakby inaczej. Patrycja jeszcze go w takim stanie nie wdziała.
Zdjęcie frajdy
Wczoraj Patrycja pokazała mi na swoim telefonie zdjęcie. Fotografie opartego na dwóch kulach starszego mężczyzny. Wspierającego się dodatkowo ścianą budynku. Starannie trzymającego w palcach zapalonego papierosa. Cieszącego się jak dziecko. Człowieka, któremu świeciły się oczy. Będącego jakby w innym wymiarze. To był pan Józef. Pewnie sam nie wiedział, że w tak prostej propozycji znajdzie tyle młodzieńczej frajdy.
Frajdę miała i sama Patrycja. Również wtedy, gdy pokazywała mi to zdjęcie. Widać było, że jest szczęśliwa. Że odnajduje radość w pomocy.
– Pani Patrycjo, ale jak ja się pani odwdzięczę za to wszystko? – miał jej powiedzieć za którymś razem pan Józef (gdy okazało się, że dziewczyna załatwiła mu płatną wizytę u lekarza, bo na wcześniejszą – zaplanowaną przed kilkoma miesiącami – nie pojechał, bo zwyczajnie „nie miał go kto zawieźć”).
– Ależ panie Józefie… – odparła z niegasnącym uśmiechem. – Ja właśnie nie chcę, żeby mi pan się odwdzięczał.
Tak naprawdę Patrycja nie ma na imię Patrycja. Zmieniłem jej imię. Ta dziewczyna w swojej skromności raczej nie chciałaby, aby o niej pisano. Ma prawo. W ten sposób jeszcze bardziej urasta w moich oczach. Stwierdzam jednak, że o takich postawach pisać jednak trzeba. Bo jej historia ma przecież przydać się nie jej. Ma przydać się mi. Ma przydać się nam.
Czytaj także:
„Zawsze będę mamą walczącą”. O wcześniactwie swoich dzieci i odkrywaniu sensu cierpienia
Czytaj także:
Młody ojciec nie miał się gdzie podziać. Pomogła… starsza pani
Czytaj także:
Ma 30 lat i… 50 dzieci. Historia bardzo odważnej Amerykanki