Trwa właśnie Synod o Młodzieży, więc korzystam z okazji, aby podzielić się swoimi (oraz znajomych w przedziale 15-25 lat) obserwacjami na temat tego, co przyciąga, a co odpycha młodych ludzi od Kościoła.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Oczywiście są one subiektywne i niekompletne, ale mam nadzieję, że część Czytelników się w nich odnajdzie. Chciałabym, aby hasło „Młodzi są przyszłością Kościoła” stało się czymś realnym i aktualnym.
Najpierw o Bogu
W pakiecie katechizmowym uczymy się siedmiu grzechów głównych, pięciu przykazań kościelnych, tego, że w niedzielę trzeba chodzić do kościoła, a w piątki nie można jeść mięsa, że nie można mieszkać ze sobą przed ślubem ani pić alkoholu przed osiemnastką.
To wszystko prawda, ale jak można mówić o Bożych przykazaniach komuś, kto z Bogiem nie ma żadnej więzi albo tylko więź wynikającą ze strachu czy rodzinnych zwyczajów? Może warto najpierw opowiedzieć o Ewangelii, czyli przecież „Dobrej Nowinie”, tłumaczyć ją na poważnie, szukać razem odpowiedzi, móc razem dojść do tego, że „Bóg jest dobry”?
Czytaj także:
Biblijne wskazówki wychowawcze – jak zastosować je w dzisiejszych czasach?
Sztuka języka, z którego coś wynika
„Trzeba nam ubogacać się otrzymanymi darami i upatrywać ratunku w pełnym łaski Bożym działaniu” – tego typu stwierdzenia brzmią oczywiście bardzo pobożnie i dostojnie, tyle, że dla przeciętnego nastolatka nie wynika z nich absolutnie nic. W kazaniach tyle razy słyszymy pełne patosu ogólniki, że często wyłączamy się już na samym początku.
Łatwiej jest zresztą powiedzieć „jestem osobą wierzącą, chodzę do kościoła” niż „wierzę w Jezusa Chrystusa i spotykam się z Nim w Kościele”, bo to pierwsze stwierdzenie pozwala nam wpisać się w statystyki, a drugie każe pokazać swoje serce. Które z nich może jednak skłonić innych ludzi do spytania o Boga, w którego wierzymy?
Książeczki do bierzmowania
Zbieranie autografów księży za: różaniec, msze, spowiedź, rekolekcje, roraty i drogi krzyżowe to praktyka, z którą zetknęła się zdecydowana większość osób przystępujących do bierzmowania. Jej (nie)świetnym rezultatem może być doprowadzenie do tego, żeby młodzież traktowała Kościół jak szkołę, za wszystkimi tego konsekwencjami, łącznie z chęcią opuszczenia go jak najszybciej po uzyskaniu pożądanego „papierka” (brutalna rzeczywistość – tak właśnie często postrzegany jest sakrament bierzmowania).
Co więc zamiast podpisów? Może wyjazdowe rekolekcje? Takie z pięknie przygotowanym wieczornym czuwaniem, możliwością długiej rozmowy, spotkaniem innych świeckich ludzi, którzy mimo trudności trwają w Kościele? Z relacji znajomych wiem, że to naprawdę „działa”.
Czytaj także:
Kilka konkretów, które Kościół zawdzięcza Janowi Pawłowi II. Rozmowa z ekspertem
Zamknięte grupki kościelne
Znam wiele świetnych, otwartych wspólnot, ale wiem, że istnieją też takie, które zbyt łatwo zamknęły się w „kółku wzajemnej adoracji” i trudno byłoby w nich odnaleźć się komuś, kto nie zna na pamięć kilkudziesięciu piosenek uwielbienia, nie ma pojęcia co znaczy „diakonia”, a „dawanie świadectwa” kojarzy mu się tylko z kartką z ocenami, jaką dostaje na koniec roku szkolnego.
Łatwo jest dzielić na „naszą wspaniałą młodzież parafialną, która przygotowała podziękowanie dla księdza biskupa” i „trudną młodzież, co nawet sutanny nie uszanuje”. Może warto łączyć zamiast dzielić, zapraszać szczególnie tych „trudnych” na wspólne spotkania? Na początek nie musi być to nowenna do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły, ale może po prostu wspólne gotowanie obiadu? To nie będzie łatwe, można zderzyć się z odrzuceniem, ale to nie ja wymyśliłam naukę o nadstawieniu drugiego policzka…
Ważne drobiazgi
Ksiądz, który przy wszystkich przeprasza osobę, którą wcześniej szorstko potraktował, ksiądz, który myje wannę i toalety, ksiądz, który gotuje obiad dla iluś osób i stara się, żeby wszystkim smakowało, ksiądz którzy bierze niemowlaka od młodej mamy i mówi „ja ponoszę, ty sobie usiądź i wypij na spokojnie tę herbatę”. Spotkałam takich księży, ale spotkałam też księży, o których mówił papież Franciszek, krytykując „klerykalizm gaszący ogień głoszenia”.
Wierzę, że mycie toalet czy ugotowanie obiadu przez księdza przekona do Kościoła bardziej niż najbardziej podniosłe kazanie o „konieczności kultywowania ducha pokory”.
Nie trzeba być idealnym (ani takiego udawać)
Ksiądz nie musi od razu podawać odpowiedzi na każde pytanie dotyczące wiary i tego jak żyć. Wiem, że lekcje religii w gimnazjum i liceum niejednemu katechecie spędzają sen z powiek, a uczniowie robią wszystko, żeby udowodnić, że Kościół się myli. W odpowiedzi na swoje zarzuty słyszą gotowe formułki, które wcale ich nie przekonują, ale sprawiają, że czują się oszukiwani.
Wiele razy mówi się, że jeżeli ktoś się nawróci, regularnie modli, dobrze żyje to będzie miał „pokój serca”, a wszelkie wątpliwości rozwieją się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Młodzi ludzie jadą na rekolekcje, wracają pełni dobrych postanowień, przez kilka dni czy tygodni wszystko jest wspaniałe, a potem znów przychodzi strach, cierpienie, wątpliwości. W konsekwencji obwiniają siebie albo stwierdzają, że „to po prostu nie działa”.
Ksiądz może powiedzieć „ja też mam z tym problem”, „ja też mam trudności w modlitwie”, „ja też nie rozumiem”. Kiedy styka się z cierpieniem, nie musi go na siłę wyjaśniać, może za Janem Pawłem II powtórzyć, że jest ono dla niego tajemnicą. Może wysłuchać młodych i szukać Boga razem z nimi, tak żeby stał się On doświadczeniem, a nie teorią.
Czytaj także:
Rachunek sumienia dla dzieci i młodzieży. Konkretna pomoc przed spowiedzią
Czytaj także:
Synod: całe pokolenia młodych dorastały nie widząc, jak ich rodzice się modlą