Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Przemysław Radzyński: Czy przed rozpoczęciem konklawe w 1978 roku przeszła panu przez głowę myśl, że papieżem może zostać Polak?
Jacek Moskwa: Nie miałem takich myśli. Nikt sobie nie wyobrażał, że papieżem może być nie-Włoch. Zwolennikami włoskiej kandydatury byli nie tylko kard. Wyszyński i włoscy kardynałowie, ale także kard. Ratzinger, późniejszy papież. Obecność Włocha na Stolicy Piotrowej miała bardzo poważne uzasadnienie, ponieważ papież to przede wszystkim biskup diecezji rzymskiej.
Fakt, że po raz pierwszy na Stolicę Piotrową po kilkuset latach wybrano nie-Włocha uważa pan za najbardziej przełomowy na konklawe w październiku 1978 roku?
Liczne komentarze, które ukazały się po tych wydarzeniach na Zachodzie odczytywały ten wybór jako kawał wyrządzony Związkowi Radzieckiemu. Po pracy nad książką „Tajemnice konklawe 1978” jestem przekonany, że kardynałowie nie mieli na myśli walki z komunizmem. Raczej chcieli wybrać kogoś, kto wie, czym jest komunizm, ale jednocześnie potrafi prowadzić Kościół w takich trudnych warunkach.
Sądzę, że cudzoziemskość Karola Wojtyły była raczej przeszkodą niż jego zaletą w oczach kardynałów. Jestem przekonany, że jeżeli Karol Wojtyła - ze swoim dorobkiem naukowym i duszpasterskim - byłby Włochem, jego kandydatura byłaby zupełnie oczywista. Dla kolegium kardynalskiego musiała to być bardzo trudna decyzja.
Jeszcze w sierpniu 1978 r. wybrali Włocha…
Na podstawie moich badań, rozmów z uczestnikami i świadkami tamtych wydarzeń doszedłem do wniosku, że kandydatura Karola Wojtyły była przygotowywana jeszcze przez papieża Pawła VI. Kard. Deskur, z którym miałem okazję rozmawiać, mówił mi, że Paweł VI miał dwóch kandydatów na swoich następców - patriarchę Wenecji, Albino Lucianiego i metropolitę krakowskiego, Karola Wojtyłę. Szanse Wojtyły umniejszał fakt, że nie pochodził z Włoch.
Dlatego jako pierwszy został wybrany kard. Luciani.
On nie bardzo radził sobie z pontyfikatem, ten wybór go przygniótł. On mówił swojemu sekretarzowi, abp. Magee, że to nie on powinien zostać papieżem, tylko kardynał, który na konklawe siedział naprzeciwko niego. Abp Magee sprawdził to - naprzeciwko tronu kard. Lucianiego był tron kard. Wojtyły…
To znaczy, że kard. Wojtyła mógł zostać wybrany już w sierpniu 1978 roku?
Konklawe otoczone jest bardzo ścisłą tajemnicą. Ale wiadomo, że kard. Karol Wojtyła na sierpniowym konklawe otrzymał pewną liczbę głosów, bo sam o tym wspominał.
Czy to mogło mieć jakiekolwiek znaczenie?
Znalazłem hipotezę jednego z biografów Jana Pawła I, że kard. Luciani w pierwszym momencie nie przyjął swojego wyboru. Głosowanie zdecydowano powtórzyć. Dopiero wtedy uznał, że decyzja kardynałów jest wyrokiem boskim i zaakceptował wybór. Gdyby kard. Luciani nie przyjął wyboru, niewątpliwie stanęłaby kandydatura kard. Wojtyły.
Skąd to przypuszczenie?
Było dwóch mocnych kandydatów z Włoch, którzy pojawili się ponownie na konklawe październikowym - kard. Siri, metropolita Genui i kard. Benelli, metropolita Florencji, ale ich zwolennicy neutralizowali się nawzajem. Przyjaciele Karola Wojtyły, z którymi mogłem rozmawiać, wspominają, że w sierpniu opuszczał Watykan z pewnym poczuciem ulgi.
Kiedy w Krakowie dowiedział się o śmierci papieża Lucianiego, to było dla niego poważnym wstrząsem. Myślę, że na kolejne tego roku konklawe wyjeżdżał z myślą, że w głosowaniu może przyjść taka ewentualność.
Kard. Wojtyła spodziewał się, że zostanie papieżem?
Nie wiemy, czy kard. Wojtyła przygotowywał się do tego, że zostanie wybrany papieżem, bo jak mi powiedział ks. Oder, postulator procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Jana Pawła II, cytując papieża Franciszka, że tylko szaleniec może chcieć być papieżem, bo to jest ogromna odpowiedzialność. Poza szalonym ambicjonerem chyba każdy z kardynałów podchodzi z pewną ostrożnością do tej ewentualności.
Więc nie wiemy, czy chciał być papieżem, ale niewątpliwie był do tego przygotowany. A jego reakcja po wyborze świadczy o tym, że myślał o takiej możliwości, a poza tym bardzo łatwo wszedł w nową rolę.
Jaką reakcję ma pan na myśli?
Ks. Bronisław Piasecki, sekretarz kard. Wyszyńskiego, zapytał go, jak się czuje w roli papieża. Na co Jan Paweł II odparł: „wiesz, Bronek, czuję się, jakbym w tym fotelu siedział od zawsze”. A bp. Pieronkowi powiedział: „myślę, co zrobić dla Polski i dla świata”. To znaczy, że myślał o globalnym wymiarze pontyfikatu. Był to pierwszy pontyfikat naprawdę globalny - nie tylko dlatego, że na tron Piotrowy przyszedł człowiek świetnie do tego przygotowany, ale także dlatego, że taka była epoka - mediów elektronicznych, podróży lotniczych.
Karol Wojtyła z prowincjonalnego Krakowa wszedł w ten globalizm bardzo łatwo. Sądzę, że myślał o tym wcześniej. Zresztą, wielu ludziom przychodziła ta myśl do głowy już od Soboru Watykańskiego II, że mógłby być papieżem.
Pan wspomina o tym, że kard. Wojtyła był przygotowany, żeby zostać papieżem - brał czynny udział w obradach soborowych, uczestniczył często w różnych międzynarodowych konferencjach i kongresach. Wymowna jest anegdota, którą przytacza pan w książce, sprzed windy w czasie konklawe. Kiedy kard. Wyszyński spoglądając na tłoczących się w korytarzu kardynałów, mówi, że nie zna prawie żadnego z nich, a tymczasem Karol Wojtyła odpowiada mu, że on zna wszystkich…
To, że kard. Wojtyła znał innych kardynałów było oczywiście ważne, ale ważniejsze było to, czy jego znali inni kardynałowie. Oni go rzeczywiście znali i znali go z jak najlepszej strony. I to jest w jakimś stopniu zasługa kard. Wyszyńskiego, który usuwał się od spraw międzynarodowych, nie mówił językami obcymi, poza włoskim, i widział swoją misję w Polsce, w strzeżeniu Kościoła na rubieżach komunizmu.
Kard. Wojtyła często reprezentował polski Kościół na międzynarodowych wydarzeniach, pracował też w różnych watykańskich kongregacjach. Jego przyjaciel, bp Deskur, organizował rozmaite spotkania z hierarchami. Kard. Wojtyła był dobrze znany.
Jednak nie wszyscy kardynałowie znali kard. Wojtyłę… Kard. Mario Casariego pomylił na konklawe jego nazwisko z… butelką („Wojtyła” z włoskim „Bottiglia”).
To był staruszek. Ten gwatemalski kardynał jest zresztą głównym źródłem przecieków, jeśli chodzi o oba konklawe z 1978 r., o liczby głosów oddanych na poszczególnych kandydatów. Nie wiemy jednak, czy on jest do końca wiarygodnym źródłem tych informacji.
Pana książka zatytułowana jest „Tajemnice konklawe 1978”. Jakie tajemnice udało się panu odkryć?
Nie odkryłem żadnego wielkiego sekretu, którego próbowano się doszukiwać. Jak na przykład tego, że do wyboru kard. Wojtyły doprowadziła tzw. polska mafia w Waszyngtonie, czyli kard. Król, Zbigniew Brzeziński i sekretarz stanu Edmund Muskie, który też był polskiego pochodzenia. Mówiono, że uknuli spisek, żeby zrobić na złość Związkowi Radzieckiemu.
Główną tajemnicą, która umykała wielu biografom Jana Pawła II było to, że jego kandydatura była przygotowywana znacznie wcześniej, niż o tym powszechnie mówiono. Papież Paweł VI, jego otoczenie, sekretarz stanu kard. Villot - oni poważnie myśleli o Wojtyle.
Pewną wartością mojej książki jest zebranie w jednym miejscu tych wszystkich elementów. Nie dość zgłębionym źródłem są zapiski „Pro memoria” kard. Wyszyńskiego z obu konklawe 1978 r. Na ich podstawie, i w zestawieniu ich z wypowiedziami samego papieża, można bardzo dokładnie odtworzyć mechanizmy, które kierowały wyborem Karola Wojtyły.