Czy Wojciech Smarzowski straszy nas swoją wizją świata? A może zaproponował coś, co nas w nim ujęło? I dlaczego kolejne jego filmy sporo mieszają w polskiej kinematografii?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Dominika Frydrych: „Róża” Smarzowskiego zachwyciła mnie nutą wrażliwości. Tej wrażliwości mogę szukać w kolejnych jego filmach.
Krzysztof Gędłek: Męczy mnie pesymizm Smarzowskiego. To reżyser, który w ogóle nie ewoluuje.
Iść na „Kler” czy nie iść? Oto pytanie!
K.G.: Wybierasz się na „Kler”? Chyba wszyscy zdążyli to już zadeklarować.
D.F.: Poszłabym. Ale jak już nie będzie takich tłumów i kolejek.
K.G.: Czyli jednak! A z ciekawości: do kina przyciąga cię Smarzowski?
D.F.: Sam Smarzowski w ogóle mnie nie ciągnie. Nie lubię jego filmów, nie wiem, czy muszę czuć się w obowiązku, żeby się przełamywać. I zupełnie nie chodzi mi o tematykę „Kleru”, Kościół czy nie Kościół, raczej, bo ja wiem, kwestię stylistyki? Z tego samego powodu w ogóle nie podobają mi się, przy zachowaniu wszystkich różnic, filmy Vegi. Jak dla mnie, oni we dwóch stoją zaskakująco blisko siebie.
K.G.: No, ale Smarzowski jest jednak „trochę” poważniejszy niż Vega. On pokazuje raczej mroczną rzeczywistość ludzkiej duszy, a Vega – groteskową.
D.F.: Tak, jasne, przy zachowaniu wszystkich różnic! Ale „Wesele”, „Dom zły”… Z drugiej strony, niesamowite, że ten sam człowiek zrobił „Różę”, przecież to zupełnie inny film! Też brutalny, bez żadnego chodzenia na skróty, ale Smarzowski uderza w nim w nową nutę wrażliwości. Obok wielkiej i strasznej historii ta mała, intymna historia… Mnie trzymała mocno w garści. Najmocniej. Może po prostu dobrym filmem jest dla mnie film o miłości? I z najlepszą na świecie Agatą Kuleszą na pierwszym planie? W każdym razie „Róża” była o wiele lepsza niż inne filmy Smarzowskiego; tą osobistą historią zbudowała napięcie, koło którego taka „Drogówka” nawet nie stała, sorry. I mogę iść na „Kler”, żeby szukać takiej wrażliwości.
Czytaj także:
“Kler” inspiruje ks. Bartczaka do refleksji. Zobacz nowy teledysk!
„Męczy mnie pesymizm Smarzowskiego”
K.G.: Kulesza jest zawsze kapitalna! Mnie chyba najbardziej poruszył „Wołyń”. Przygnębiający, ale jednak inaczej niż inne filmy reżysera… Poza tym męczy mnie pesymizm Smarzowskiego. W jego filmach nie widzę żadnej ewolucji. On tylko bierze na warsztat kolejne tematy i upuszcza z nich krew, po prostu. Nuda i mrok. Tyle. Wyróżniłbym więc jedynie wspomniany „Wołyń”. Tam historycznie patrząc mieliśmy do czynienia z piekłem, więc ponura wizja Smarzowskiego tu akurat znalazła uzasadnienie. Można nawet odnaleźć w niej jakiś promyk nadziei na koniec – wędrująca po kolejnych kręgach piekła dziewczyna wyrywa się w końcu i zmierza, być może, do lepszego świata. To już oczywiście moja interpretacja. W każdym razie odpychający pesymizm Smarzowskiego odpycha mnie też od „Kleru”. Abstrahując już od innych zarzutów, które się pojawiają. Inna sprawa, że w różnych komentarzach, recenzjach czy wypowiedziach obserwuję jednak zaskakujący zachwyt Smarzowskim.
D.F.: …ale mówisz o „Klerze”?
K.G.: Nawet nie. W ogóle o Smarzowskim. Jego sztuką zachwyca się wielu. To są zachwyty czasami od prawa do lewa. Ja tego nie rozumiem, bo on uprawia sztukę dla sztuki. Jego filmy są dobre, patrząc pod kątem artystycznym. Narracyjnie to mistrzostwo, gra symbolem, obrazem… super! Tylko czy to, co niemoralne od początku do końca, możemy nazywać dziełem sztuki, włączać w tzw. dorobek kultury? Tam nie ma próby poszukiwania jakiejkolwiek wartości, prawdy.
Czytaj także:
Ojciec Szustak poszedł do kina na „Kler”. W habicie…
„Kler”, czyli „kondensacja patologii”
D.F.: I dlatego podoba mi się to, co pisał ks. Andrzej Luter w recenzji w „Więzi”. Swoją drogą, kurczę, może kiepsko jest czytać recenzje przed seansem, szczególnie tak dobre recenzje… ale trudno. Myślę o jednym zdaniu z tego tekstu – „kondensacja patologii”. Trafione w dziesiątkę! Bo do czego to prowadzi? Jaki jest efekt artystyczny skupienia całego syfu świata, kraju, historii albo grupy społecznej jak w soczewce? Estetycznie – kicz, etycznie – przekłamanie. Z innej beczki, Luter krytykuje też coś innego – i mówię o tym, bo sam Smarzowski o tym wspomina wprost – że w „Klerze” nie chodzi o religię. Luter pisał z kolei, że to byłby dużo głębszy film, gdyby nie skupiać się tylko na tej publicystycznej patologii, a spróbować wejść też w o wiele bardziej skomplikowaną i trudniejszą sprawę, chociażby kryzysu wiary. Więc jeśli mam powiedzieć ci o powodach, dla których pójdę na „Kler”, gdy już skończy się na niego taki hype – pójdę szukać duchowych rozterek. A jeśli nie znajdę, już wiem, że się zawiodę, bo to byłoby dla mnie chyba najciekawsze.
K.G.: Skoro tak sobie cytujesz „klasyka”, to ja też to zrobię, ale nie powiem kogo. Nie żebym nie pamiętał nazwiska, ale to „klasyk” z zupełnie innej parafii niż ks. Luter. I ten „mój klasyk” właśnie powiedział, że nie ma moralnej i niemoralnej sztuki, jest po prostu dobra i zła. W sensie technicznym. Strasznie to nieprawdziwe. No i pokazuje, że Smarzowski nie potrafiłby zrobić tego, co proponuje w zamian za „Kler” ks. Luter.
D.F.: Swoją drogą śmieszą mnie te głosy, które przypisują mu tak ogromną wagę. Tak jakby „Kler” miał być przełomem w historii Kościoła w ogóle czy Kościoła w Polsce. Jasne, trzymam kciuki, żeby Kościół się oczyszczał i żeby to ostatecznie prowadziło do dobra. Ale czy jeden film może zrobić rewolucję? Serio? To chyba naiwność.
K.G.: To jest już, że tak powiem, nadmuchiwanie balonika. Bo czy wizja świata Smarzowskiego może doprowadzić kogoś do oczyszczenia?
D.F.: Może być impulsem. Ale dla konkretnej osoby, która to zobaczy i stwierdzi, że chce coś zmienić.
K.G.: Wątpię, czy impulsem może być ukazywanie wizji świata zakłamującej rzeczywistość. Bo to generalnie dzieje się w filmach Smarzowskiego.
D.F.: Przekonanych przekona.
K.G.: To ma do siebie właśnie radykalnie podejście.
D.F.: To sobie pogadaliśmy…
K.G.: …oj pogadaliśmy. Kończymy? Na moim talerzu już pustki… 🙁
Czytaj także:
Ksiądz na kazaniu wziął na warsztat „Kler”. I nie owijał w bawełnę