Anegdota głosi, jak jeden z braci, odwiedziwszy w szpitalu ojca Joachima, spytał, czy czegoś mu nie brakuje. Na co o. Badeni odparł krótko i stanowczo: Eucharystii i piwa!
Nigdy nie spotkaliśmy się osobiście. A jednocześnie mam wrażenie, że znamy się od zawsze. I wiem, że nie jestem jedyna. Co takiego było w ojcu Joachimie Badenim, że jest nam tak bliski?
Długo znałam go głównie z powtarzanego wszystkim, wszędzie i na wszystkie sposoby hasła: „Umarł w opinii świętości”. Był mistykiem – bez dwóch zdań. Był charyzmatykiem. Ale tak naprawdę zachwycił mnie tym, że przy całkowitym rozkochaniu w Bogu i duchowej bezkompromisowości, mocno trzymał się ziemi. Głównie chyba dzięki cudownemu, ironicznemu poczuciu humoru.
W wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” tak rozmawiali z Marcinem Jakimowiczem:
– Marudzi Ojciec czasem? – Tak, tak, czasem narzekam. – Na co? – Na jedzenie najczęściej. Bo ja słabo widzę, słabo słyszę, ale smak mam wysubtelniony. A nasze obiady to jednak zwykła stołówka. Często narzekam na smak potraw. To znaczy właściwie na brak smaku. No, ale jakieś umartwienie być musi…
„Ojcze, jak przeżywać dobrze starość? Ludzie pytają!”. „Nie wiem, zapytajcie kogoś starego” – odpowiedział niegdyś na tak postawione pytanie 96-letni wówczas ojciec Joachim.
Kocham u niego tę wolność od traktowania siebie zbyt serio. To dla mnie chyba najmocniejszy dowód jego mądrości. I najprawdziwszej świętości.
Żywiec, Tyskie i inne dobroci
„Gdyby po mojej śmierci pojawiła się jakaś myśl o mojej beatyfikacji, z miejsca polegnie. Joachim Badeni? Pił piwo i był smakoszem. Koniec!” – mówił. Godne pochwały trzeźwe spojrzenie! Ale i mało zaskakujące. Bo przecież jako hrabia miał prawo mieć wysublimowany gust. Nie krył się jednak z przyziemnymi namiętnościami:
Patrzę, siedzi ojciec Joachim, staruszek. Drzemie? Medytuje? Nie wiem. Po przedstawieniu się i krótkiej rozmowie ojciec Joachim zapytał: „Czy może mi brat podać coca-colę?”. „Jasne”. Podałem colę. Następnym razem wchodzę do salki, siedzi ojciec Badeni. „Podać ojcu colę?” – pytam. „Nie, tym razem nie colę, tylko piwo proszę! ” – rzucił. „Oczywiście, Żywiec?” – powiedziałem. (Kiedyś do Badenich należał tamtejszy browar). „Broń cię, Panie Boże, Tyskie!” – wypalił.
À propos piwa. Inna znana w dominikańskich kręgach anegdota głosi, jak jeden z braci, odwiedziwszy w szpitalu ojca Joachima, spytał, czy czegoś mu nie brakuje. Na co Badeni odparł krótko i stanowczo: „Eucharystii i piwa!”.
Zaraz po święceniach przyjechała do niego jedna z jego licznych ciotek-arystokratek i zapytała:
„Kaziu, czy znasz jakąś litanię, która byłaby naprawdę skuteczna?”. Ojciec Badeni odrzekł, że niestety nie zna. Wtedy usłyszał: „To czego cię u tych dominikanów uczyli?”.
Na pewno nauczył się prostoty w wierze. Mówił o tym bardzo często. „Rzeczy święte są bardzo proste. Jak być świętym w życiu codziennym? Najlepiej zacząć od znaku krzyża” – powtarzał na jednych z rekolekcji.
A dzisiaj i mnie uczy, że w modlitwie finezyjność i barokowe konstrukcje są wysoce niewskazane:
Najważniejsza jest wiara. Z wiarą po prostu staję przed Bogiem i mówię, o co mi chodzi. Przychodzę do Ojca. Wtedy nie ma żadnych formalności, żadnego wzniosłego wzdychania: „O Matko, przychodzę do Ciebie z taką czy inną prośbą, pamiętam o twojej macierzyńskiej miłości”. Na takie coś moja mama powiedziałaby: „Synu, przecież ty nie pijesz, co się z tobą dzieje?”. Nagle robi się nieznośnie sztuczna atmosfera. To samo z ojcem. I z Ojcem. Podejdź do Niego z wiarą. Reszta jest w Jego rękach.
Trochę (dominikańskiej) złośliwości
Nie był wolny od ciętego języka. Miał szorstką relację z jednym ze współbraci, ojcem Feliksem Bednarskim. Ojciec Maciej Chanaka OP opowiada o pewnej sytuacji, gdy ojciec Badeni ostro wyrażał się o ojcu Feliksie. Gdy zorientował się, że bracia są zgorszeni jego słowami, szybko kończył: „Ale i tak życzę mu zbawienia…”.
Po czym dodawał niewinnie: „Jak najszybciej, jak najszybciej…”.
Na szczęście świętość to nie bycie pod linijkę! Dowodem jest to, że decyzją kapituły Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego w 2018 r. został wszczęty proces beatyfikacyjny ojca Badeniego. I pojawia się kolejna droga do nieba: zakochanie w Bogu bez pamięci, traktowanie siebie ze sporym dystansem, smakowanie tego, co daje świat (na przykład coli i piwa), pełna humoru normalność.
Jesteś synem Boga, kochanym synem! On cię karmi. Dostaję opłatek, a wiem, że to Ciało i Krew Jego Syna. Każdy może to mieć! I nie trzeba być świętym. Ja chyba nie jestem świętym. Wątpię, żebym był świętym, bo mnie ludzie denerwują.