Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pamiętam, jakby to było dziś, słowa pani doktor mówiącej, że bardzo jej przykro i że dziecko jest martwe. Nie dowierzaliśmy…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Jarosław Kumor: Jak wspominasz tamte momenty, w których dowiadywaliście się o utracie obu waszych maluszków?
Przemysław Keler: Po ślubie odkładaliśmy poczęcie. Chcieliśmy przeżyć pewien czas tylko we dwoje. Po dwóch latach i pewnym okresie starania się Magda zaszła w ciążę. To był 8. tydzień. Ni stąd, ni zowąd pojawiło się krwawienie. Gdy pojechaliśmy na ostry dyżur, okazało się, że nastąpiło poronienie i trudno stwierdzić przyczynę. Badania nic nie wykazały.
Przy drugim dzieciątku Magda czuła się wspaniale. Mieliśmy przekonanie, że wszystko jest OK. Aż przyszło USG w 12. tygodniu. Pamiętam, jakby to było dziś, słowa pani doktor mówiącej, że bardzo jej przykro i że dziecko jest martwe. Nie dowierzaliśmy. W tym drugim przypadku było bez wątpienia trudniej.
Czytaj także:
Modlitwa za nienarodzone dziecko oraz za rodziców cierpiących po stracie
Mówisz o tym dość spokojnie, ale wydaje mi się, że dla zwykłego “Kowalskiego” takie sytuacje są nie do wyobrażenia…
Trudno mówić, że byliśmy oswojeni z taką możliwością, ale wśród naszych znajomych zdarzały się poronienia. Znaliśmy te sytuacje i widzieliśmy ich trud. W pierwszej sytuacji nie powiedziałbym, że był to dla nas jakiś wielki szok. Dość szybko przyszedł spokój i uznanie, że widocznie tak miało być, że być może to nie jest ten moment.
Odejście drugiego maluszka było już szokiem, bo wydawało nam się, że wszystko jest w porządku. Tutaj o wiele mocniej, zwłaszcza na początku, wybrzmiewały w naszych głowach pytania: „Dlaczego?”, „Czemu ma to służyć?”.
Był bunt wobec Pana Boga?
Nie. Mam wrażenie, że wiara nas ratowała. Przyjęliśmy te sytuacje jako wolę Bożą. Obu maleństwom symbolicznie nadaliśmy imiona – Matylda i Maksymilian – i pożegnaliśmy każde z nich, uczestnicząc w Eucharystii. Była pewna forma żałoby, ale Bóg dawał nam pokój ducha i nie przechodziło nam absolutnie przez myśl, by się od Niego odwracać, obrażać się. Oczywiście niesamowitym kapitałem w takich sytuacjach jest też wspólna modlitwa.
No to mamy drugą rzecz nie do wyobrażenia, bo wydaje mi się, że takie sytuacje mogą raczej spowodować kryzys wiary.
Dzięki Bogu żadnego kryzysu z tego powodu nie było. Myśmy się poznali w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej przy kościele św. Anny w Warszawie. Formowaliśmy się też w ramach inicjatywy Spotkania Małżeńskie. Być może dlatego utrata pierwszego, potem drugiego dziecka, nie stanowiła dla nas jakiejś ogromnej tragedii.
Może jest tak, że jeśli w jakiś sposób się formujesz, nie jesteś tylko niedzielnym katolikiem, to łatwiej jest przyjąć takie trudne doświadczenie. Co więcej, szczególnie ta druga utrata dzieciątka, być może paradoksalnie, bardzo mocno scementowała nasze małżeństwo.
Naprawdę?
No tak, bo tylko wspólne radzenie sobie z utratą dziecka może pomóc to mentalnie przepracować. Tak uważam. Jesteśmy w czymś razem. Coś razem pokonujemy i trudno, by owocem takiej wspólnej walki było oddalenie się od siebie. Choć z drugiej strony mamy znajomych, których takie doświadczenie bardzo podzieliło. Każde z nich przeżywało to tylko w sobie. A myślę, że szczególnie kobiecie potrzebne jest w takiej sytuacji wysłuchanie i dialog.
I tu chyba dochodzimy do ważnej roli mężczyzny w tym trudnym doświadczeniu. Jak postrzegałeś tę rolę w swoim przypadku?
Magda przeżywała utratę dzieci o wiele bardziej osobiście. I tak jest z kobietami w takich sytuacjach. W końcu wszystko dzieje się dosłownie w niej, w jej ciele. Facetowi, choćby dobrze zdawał sobie z tego sprawę, naprawdę może być ciężko zsolidaryzować się, niejako wczuć się w położenie swojej żony. To było dla mnie najtrudniejsze.
Facet bazuje na doświadczeniu, a ja nie widziałem nic na USG. Potem w szpitalu w niczym nie uczestniczyłem. Mogłem tylko biernie czekać. Musiałem wejść na wyżyny empatii, dostrzegania potrzeb, nastawienia wyłącznie na wspieranie jej.
Od mężczyzny zależy bardzo dużo, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że nam łatwiej jest w sytuacji utraty dziecka zachować chłodną głowę, zdystansować się, nie ulegać emocjom, rozpaczy. Myślę, że Bóg dał nam takie cechy szczególnie na tak trudne sytuacje.
Obchodzicie w jakiś sposób Dzień Dziecka Utraconego?
Zawsze, gdy wspominamy nasze maleństwa w jakieś szczególne dni, to przede wszystkim modlimy się niejako w ich obecności, traktując je jako naszych Aniołów Stróżów. Zapalamy też świeczki na rodzinnych grobach. Tak zapewne będzie i tym razem. Ten dzień jest kolejną okazją, by pielęgnować w sobie pamięć o tych małych istotach, które pojawiły się na krótko w naszym małżeństwie, a które Bóg postanowił zabrać od razu do siebie.
W jaki sposób patrzycie w przyszłość? Chcecie mieć kolejne dzieci?
Oczywiście. W przyszłość patrzymy z nadzieją i modlimy się o kolejne poczęcie. W każdą drugą niedzielę miesiąca uczestniczymy w mszy świętej w intencji par pragnących potomstwa w parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Miłosierdzia w Warszawie. O 15.00 zawsze ma miejsce adoracja Najświętszego Sakramentu, o 16.00 jest msza święta, a po niej spotkanie z zaproszonym gościem.
Mamy też obecnie u siebie w domu relikwie św. Joanny Beretty Molli, które udostępnia parafia bł. Władysława z Gielniowa na warszawskim Ursynowie. Mamy nadzieję, że ta szczególna patronka dzieci poczętych będzie za nami skutecznie orędować. Myślę więc, że modlitewną “obstawę” mamy całkiem niezłą, a we wszystkim powierzamy się Bożej woli.
Czytaj także:
Duszpasterstwo Rodzin Dzieci Utraconych. Powstała inicjatywa ogólnopolska: dla wszystkich