Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
iGen
Myśleliście może, że ludzie, którzy teraz wchodzą w dorosłość, to milenialsi? Zdaniem prof. Jean Twenge należy mówić już o kolejnym pokoleniu, które nazwała iGen, czyli pokoleniem „i” (iGen – od litery „i” w takich wyrazach jak iPhone czy iPod, a „gen” – od „generation”). To osoby urodzone około roku 1995. Książka Twenge, zatytułowana iGen, odbiła się w świecie szerokim echem.
Pokolenie „i” jako pierwsze w historii dorastało ze smartfonami w rękach i z nieustannym dostępem do mediów społecznościowych. Te dwa wynalazki wpłynęły w decydujący sposób na świadomość tych ludzi, ich wartości i zachowania.
Jesteśmy w kontakcie
Młodzi ludzie z tej generacji niechętnie wychodzą z domów, nie kwapią się do pracy ani nawet do rozrywek, nie potrafią podejmować ważnych decyzji oraz – choć to akurat jest pozytywne zjawisko – coraz później przechodzą inicjację seksualną. Chociaż są domatorami, mają słaby kontakt z rodzicami. Co zatem robią? „Siedzą” w internecie, najczęściej zainstalowanym w telefonach. Wymieniają się tam informacjami, zwierzają się, umieszczają zdjęcia i filmiki, komentują… „Jestem w kontakcie z moim telefonem bardziej niż z prawdziwymi ludźmi” – mówi Atena, nastolatka cytowana w książce prof. Twenge.
Niestety, internet daje tylko iluzję bliskości i szczęścia. To skutkuje coraz powszechniejszymi problemami psychicznymi. Co szósta młoda kobieta w Stanach Zjednoczonych odpowiada twierdząco na pytanie, czy ma zaburzenia psychiczne. W pokoleniu „i” notuje się aż dwa razy więcej samobójstw i samookaleczeń niż wśród milenialsów, niewiele przecież starszych.
Rzeczywistość mnie przerasta
„To nie jest ich wina. Po części zrobiła im to technologia, ale po części paranoja rodziców, którzy myślą, że jeśli na moment spuszczą dziecko z oczu, to natychmiast ktoś je porwie” – mówi psycholog społeczny prof. Jonathan Haidt w wykładzie zamieszczonym na YouTube. Wychowując się pod kloszem, trudno się nauczyć, jak sobie radzić w życiu.
Kiedy nastolatkowie z pokolenia „i” poszli na studia, na amerykańskich kampusach pojawiły się „bezpieczne strefy”, czyli miejsca, w których studenci mogą się ukryć, kiedy poczują, że rzeczywistość ich przerasta; oraz specjalne wejścia do budynków dla osób cierpiących na różne fobie i nerwice. Tu dotykamy kolejnego problemu, opisanego w książce The rise of victimhood culture (Początki kultury bycia ofiarą) socjologów Bradleya Campbella i Jasona Manninga.
Gdy dorosnę, będę ofiarą
Autorzy książki – nie negując istnienia prawdziwych problemów psychicznych i cierpienia osób, które się z nimi zmagają – zaobserwowali modę na bycie ofiarą. Prestiżu nie osiąga się dziś będąc twardzielem czy osobą niezależną, tylko eksponując doznane krzywdy i przeżywane trudności. Krytykują pojęcie tzw. mikroagresji, która ponoć stanowi zawoalowaną formę przemocy. Za mikroagresję może być uznany np. niewinny komplement albo nawet nieodpowiednie spojrzenie. Do niedawna zamiłowanie do bycia ofiarą było domeną lewicy, ale po to narzędzie coraz częściej sięgają również ludzie o poglądach prawicowych.
„Socjalizacja w kierunku ekstremalnej wrażliwości i zależności zaczęła się znacznie wcześniej, zanim młodzi ludzie przyszli na studia. Dzieci są teraz bardziej chronione, nadzorowane i regulowane niż przed dziesięcioleciami i mają mniejszą praktykę w radzeniu sobie z trudnościami i w samodzielnym rozwiązywaniu konfliktów” – piszą w swojej książce Campbell i Manning.
Yes, you can
Kto nigdy nie trząsł się ze strachu na myśl o tym, że jego 10-letnie dziecko miałoby samo pójść do szkoły albo zrobić zakupy, niech pierwszy rzuci kamieniem. Co zatem powinni robić rodzice, którzy chcą wychować dzieci na ludzi odpowiedzialnych i szczęśliwych? Albo nastolatkowie, którzy nie chcą być „i”? Cytowani badacze zapewne sformułowaliby radę: „Yes, you can”.
Trzeba wierzyć, że dzisiejsze dzieci nie są ulepione z innej gliny niż ich rodzice czy dziadkowie, a świat wokół nich nie jest znacząco bardziej niebezpieczny niż ten sprzed 20 czy 50 lat. Trzeba uczyć je samodzielności i stawiać im mądre wymagania. Nie obędzie się też bez drastycznego ograniczenia czasu spędzanego w wirtualnej rzeczywistości.