My – katolicy – nie możemy zapominać, że jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za samych siebie, ale mamy też obowiązki wobec bliźnich. I choć nie da się pomóc całemu światu, to z całą pewnością każdy z nas może zatroszczyć się o jakiś jego wycinek.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pewna rodzina prowadziła na Pomorzu sieć klinik medycznych. Przez dwadzieścia parę lat budował je przede wszystkim ojciec rodziny. Jednego dnia zjawił się inwestor. Chciał kupić cały interes. Złożył ofertę. Kwota około 30 milionów złotych zadowoliła właścicieli. W końcu, obiektywnie patrząc, to bardzo dużo pieniędzy. Taka suma pozwoli całej rodzinie przez lata wieść dostatnie życie.
Ale najciekawsze dopiero przed nami. Po roku ów inwestor odsprzedał sieć klinik za – uwaga – aż 130 milionów złotów. Jak to możliwe, że w tak krótkim czasie wartość wzrosła aż o 100 milionów? Czyżby rozbudował sieć aż tak bardzo?
Czy ta rodzina zrobiła dobry interes?
Nic bardziej mylnego. Cała tajemnica w tym, że ów inwestor zrobił porządek w papierach. Poukładał wszystko i zadbał o to, by sieć klinik była odpowiednia do wyceny, czyli miała jakąś wartość. A kiedy postanowił sprzedać sieć, to najzwyczajniej w świecie miał w rękach argumenty, by wycenić klinikę na dużo więcej niż rodzina, która przez lata całą sieć budowała. Miał w rękach argumenty, których im zabrakło. Pytanie brzmi: czy ta rodzina zrobiła dobry interes? Dlaczego – choć przecież to oni budowali sieć – nie potrafili wycenić swojej firmy?
Problem w tym, że traktowali firmę jak swoje dziecko. A dziecko jest bezcenne, prawda? Nie można go sprzedać ani wypożyczyć. Jeśli tak samo traktujemy naszą firmę, to odruchowo zakładamy, że jest bezcenna, a to kończy się tym, że kiedy pojawia się inwestor, sprzedajemy firmę za bezcen.
“Bezcenny” i “za bezcen” są spokrewnione, ale znaczą coś zupełnie innego. Różnica jest mniej więcej taka, jak między rencistą a rentierem (te słowa też są spokrewnione).
Czytaj także:
Anegdota o pszczołach i dyni – czyli jak nauczyć się mentalności dzielenia
Co się dzieje, kiedy traktujesz swoją firmę jak dziecko?
Tę historię opowiedział mi Szymon Kamiński (Prezes Zarządu BZ WBK Leasing). Ten obraz dość dobrze pokazuje, co się dzieje, gdy myślimy o firmie jak o swoim dziecku. Na czym polega alternatywa?
Alternatywą jest myślenie wartością firmy, czyli traktowanie jej jako bytu na sprzedaż. UWAGA: wcale nie oznacza to, że musimy w ogóle naszą firmę sprzedać, czy to w całości, czy to jakąś jej część. Chodzi o to, że samo myślenie wartością firmy wiele zmienia. Kiedy przedsiębiorca chce, by jego firma była gotowa do wyceny, postępuje inaczej niż przedsiębiorca, który traktuje firmę jak swoje dziecko.
Nie wrzuca np. wszystkiego w koszty tylko po to, by zapłacić jak najniższy podatek. Ma bowiem świadomość, że wtedy zysk będzie mniejszy. A zysk to jeden z parametrów wpływających na wycenę firmy. Ogólnie mówiąc, dba o bilans. I podejmuje takie kroki, by w sytuacji, gdyby jednak pojawił się jakiś inwestor, wiedzieć, ile firma jest warta.
Czytaj także:
Ojciec Maksymilian Kolbe – patron wszystkich przedsiębiorców
Dlaczego już dziś warto myśleć o przekazaniu swojej firmy?
A co, jeśli ktoś prowadzi małą czy średnią firmę, lubi swoją pracę, wystarcza mu na życie, ma czas dla rodziny – i wcale nie potrzebuje niczego więcej? Czy przypadkiem nie jest tak, że myślenie wartością firmy zmieni całe nasze życie?
Odpowiem nie wprost, słowami bohatera Romana Bodziaka, który od 25 lat działa na rynku ubezpieczeń. Kiedyś nasza rozmowa zeszła na kwestię sukcesji, czyli przekazania sterów firmy kolejnemu pokoleniu. Pan Roman na emeryturę jeszcze się nie wybiera. Dlaczego więc już dziś myśli o sukcesji?
Ponieważ któregoś dnia pracownicy zapytali go, co by się stało z firmą, gdyby kiedyś go zabrakło. Co się wówczas stanie z nimi? Praca w jego firmie to dla nich źródło utrzymania. A przecież mają swoje rodziny, więc w pewnym uproszczeniu firma Pana Romana utrzymuje jeszcze więcej osób.
Ta rozmowa dała Panu Romanowi do myślenia. Postanowił już dziś zorganizować wszystko tak, by w razie “czegoś” firma była gotowa – i przetrwała ewentualne zawirowania. Ma świadomość, że w pewnym sensie jest odpowiedzialny za los wielu ludzi.
Czytaj także:
Poznaj 3 złote zasady dobrego CV
Masz własną firmę? Pamiętaj o odpowiedzialności za innych!
Do czego zmierzam? Zmierzam do tego, że my – katolicy – nie możemy zapominać, że jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za samych siebie, ale mamy też obowiązki wobec bliźnich. I choć nie da się pomóc całemu światu, to z całą pewnością każdy z nas może zatroszczyć się o jakiś jego wycinek.
Kierowanie się tymi naukami w biznesie ma pomóc nam rozwinąć siebie i swoją firmę. Rozwinąć po to, by móc wpływać na otoczenie. Na otoczenie, za które jesteśmy odpowiedzialni. Być może dzięki naszej firmie i świadectwu, jakie dajemy na co dzień, także w pracy, nasz pracownik odkryje na nowo relację z Panem Bogiem. Może dzięki owocom naszej pracy będziemy w stanie wesprzeć jakiś szczytny cel.
Może nawet sami założymy organizację dobroczynną…?