„Każdy wie, że miłość i dobre słowo to najlepsze lekarstwa życia” – twierdził o. Tadeusz Płonka. 102-letni pallotyn zmarł 24 sierpnia 2018 r. Dziś jego pogrzeb.Czy można przeżyć 102 lata szczęśliwe? Tak, jeśli codziennie będziesz sobie aplikować dwie podstawowe witaminy: witaminę M, czyli Miłość i witaminę U, czyli Uśmiech, bez względu „na niepogodę” – mawiał z szerokim uśmiechem o. Tadeusz Płonka, pallotyn, który zmarł 24 sierpnia 2018 r., przeżywszy w kapłaństwie 77 lat.
Spotkania organizowane z okazji jego imienin, a więc 28 października, w dzień św. Judy Tadeusza, w tzw. Piwnicy pod Baranami u gdańskich pallotynów przeszły do tradycji. Co roku w podziemiach klasztoru gromadziło się do 100 osób, które przychodziły świętować z ukochanym “ojcem Tadeuszkiem”, zawsze tak samo skromnym, z ogromną pogodą ducha i ciepłem.
Długowieczność to tęsknota każdego z nas. I wielu już pochylało się nad tworzeniem różnych recept na nią. Ojciec Tadeusz zdawał się temu wymykać. Dla niego wszystko było proste: normalne, uczciwe życie; miłość do Boga i ludzi.
O. Tadeusz Płonka
Nasz bohater został księdzem i to jest znamienne – jak sam wspominał – dokładnie w Dzień Pracownika Służby Zdrowia. Taki sygnał z nieba, bo później przez ponad 30 lat był kapelanem w Szpitalu Kolejowym w Gdańsku i posługiwał chorym i cierpiącym.
Aplikował swoim podopiecznym przede wszystkim wspomniane już „witaminki”, które leczyły wszystkie dolegliwości duszy i ciała. Wśród chorych, a także i wśród personelu medycznego były osoby, którym o. Tadeusz dodatkowo „dorzucał” jeszcze jedną witaminę, mianowicie witaminkę C, czyli całus.
“To naturalne i każdy wie, że miłość i dobre słowo to najlepsze lekarstwa życia” – mówił z serdecznym uśmiechem o. Tadeusz. Przyjaciele i podopieczni kapelana wspominają, że zawsze bez względu na okoliczności miał czas, aby porozmawiać i wysłuchać cierpliwie opowieści o morzu cierpienia, jakiego wielu ludziom nie szczędziło życie.
Dlatego jak tylko mógł, pomimo swojego bogatego w lata życia, rozdawał miłość i słynne witaminy. Wspierał modlitwą i mówił, że będzie pamiętał w czasie mszy św. o powierzonych mu sprawach. A serdeczne współczucie i konkretna pomoc, której udzielał, często były czynione bardzo dyskretnie.
Jak wyglądało jego zakonne życie w ostatnich latach? Dzień o. Tadeusza rozpoczynał się o 6 rano, a później było centrum dnia, czyli sprawowanie mszy św. Msza odbywała się od poniedziałku do piątku w kameralnej kaplicy i każdy mógł wziąć w niej udział.
Recepta na długie życie od 102-latka
To jeszcze jeden powód, aby się wspólnie spotkać i wspierać. Po mszy pomiar ciśnienia krwi i inne podstawowe badania, to już taki dobry nawyk od lat, przecież ksiądz służył i pracował w szpitalu.
Śniadanie skromne, przypominające smaki dzieciństwa, czyli owsianka na mleku, jajecznica i superzdrowa kawa zbożowa. Potem tzw. prasówka, bo o. Tadeusz żywo się interesował różnymi sprawami, a poza tym chiał być na bieżąco z każdym ważnym tematem.
Historia życia o. Tadeusza jest długa. Urodził się 6 września 1916 roku, w niewielkiej wiosce blisko Wadowic. Znamienne, że miejsce związane ze św. Janem Pawłem II towarzyszyło zakonnikowi przez te wszystkie lata i można powiedzieć, że obaj byli prawie rówieśnikami. Pierwszy etap to wyjazd do Lwowa i nauka w szkole.
„Moja mama już w tym czasie z wielką wiarą prosiła Pana Boga, abym został księdzem” – wspominał o. Tadeusz. Ale w tym czasie nic się w tym kierunku nie zapowiadało. Minęło jednak kilka lat i po maturze w 1935 roku pierwsze swoje kroki w dorosłym już życiu młody Tadeusz skierował do księży pallotynów w Warszawie.
Będąc w seminarium doświadczył dramatu wojny. I właśnie w czasie hitlerowskiej okupacji, 7 kwietnia 1941 roku został wyświęcony. Na tajnych kompletach studiował polonistykę.
Po wojnie powrócił do Wadowic, gdzie przez 5 lat uczył języka polskiego w tamtejszym gimnazjum. Później z Wadowic zakonnik został skierowany na Mazury, gdzie przez 17 lat był proboszczem. Ale najważniejszym miejscem w tej podróży życia okazał się Gdańsk, w którym przez ponad 30 lat był kapelanem w słynnym Szpitalu Kolejowym.
“Żyć nie umierać”
Osobiście poznałam o. Tadeusza na jednej z „domowych” mszy św. u pani Apolonii Górskiej, która dzielnie znosiła wszystkie trudy życia, leżąc w łóżku przez 30 lat. Gościł w każdy pierwszy piątek miesiąca i zawsze po mszy odbywała się miniagapa.
Obowiązkowo był sernik, kawałek babki piaskowej, szarlotka i tradycyjna kawa z mlekiem. Ojciec dowcipami zabawiał całe towarzystwo do wieczornych godzin. Potem zawsze z wielką troską pozostawiał wszystkie możliwe witaminy dla pani Poli, mówiąc, że niebawem znowu się spotkają.
Słynne powiedzenia i „złote myśli” o. Tadeusza wspomina każdy, kto miał szczęście spotkać się z nim choćby tylko raz w życiu.
„Chciałbym być sławny, ale nie znany” – te słowa, wypowiedziane podczas jego 100. urodzin, zapadły mi w pamięć. Kiedy się spotkaliśmy, zwierzył mi się z wielką powagą w głosie, ukrywając uśmiech: „Wyobraź sobie, że już nawet znajomi lekarze przestali się pytać o moje zdrowie, znając moją odpowiedź: żyć, nie umierać”.
A słynny dowcip o najgorszej chorobie, zdiagnozowanej przez pallotyna, krąży do dziś. Jaka jest najcięższa choroba? “Miłość, bo dwoje ludzi nagle kładzie do łóżka” – tłumaczył ksiądz Tadeusz.
„Codziennie dziękuję Bogu, że spotykałem w życiu dobrych ludzi – mówił. – I mam wspaniałego patrona św. Tadeusza Judę i zawsze przez wszystkie dni mojego życia towarzyszyła mi Matka Boska Uśmiechnięta, której wizerunek naprawdę istnieje w bazylice w Pszowie k. Wodzisławia Śląskiego”.
„Żeby coś zdobyć, trzeba najpierw marzyć” – powtarzał o. Tadeusz Płonka.
Jego pogrzeb odbędzie się 30 sierpnia 2018 r. na gdańskim cmentarzu Srebrzysko.