Na pytanie, jak się u nas czuje, Braha Rosenfeld, poetka izraelska, odpowiada: Jak w domu. Jest mi tu dobrze, znam obyczaje, język. Są ludzie mili i są niemili, ale tych udaję, że nie znam.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Z Brahą Rosenfeld, izraelską poetką związaną z Polską, filozofem, anglistką, tłumaczką, autorką 6 tomów wierszy, w tym „Połatanych cieni” (2018), rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Pisze pani wiersze po hebrajsku i po polsku.
Braha Rosenfeld: Piszę po hebrajsku i tłumaczę siebie na polski. Do książki „Połatane cienie” specjalnie napisałam krótki wiersz po polsku. A wiersze napisane po polsku lub po angielsku tłumaczę na hebrajski.
Jest pani znaną poetką, pełniła funkcję przewodniczącej Stowarzyszenia Pisarzy Hebrajskich w Izraelu.
Przez krótki czas. Kiedy zrozumiałam, że to ma trochę związek z polityką, szybko uciekłam. To nie dla mnie.
Braha Rosenfeld: Polska zawsze mnie pociągała
„Połatane cienie” wydała pani w Polsce ze względu na mamę. Dlaczego?
Polska cały czas mnie pociągała, przez wiele lat. Nie było okazji, żeby tu przyjechać. Po wyjeździe do Izraela przeszłam wielki kryzys, bo zabrano nam obywatelstwo polskie. Nie było co marzyć o przyjeździe tutaj. O spotkaniu z koleżankami, z którymi się uczyłam w tej samej klasie, byłam w kółku dramatycznym… Polska nagle stała się dla mnie ziemią zabronioną. Trzeba było się zasymilować z drugą ojczyzną.
Wyjechała pani w 1958 roku. Miała pani wtedy lat…?
12. To były takie lata formatywne. Wiedziałam, że jestem Żydówką, rodzice tego przede mną nie skrywali. Na odwrót. Ale na czym polegał judaizm w sensie religii, nie miałam pojęcia. Żadnych religijnych obrzędów w domu się nie praktykowało. Jak było Boże Narodzenie i koleżanki miały choinkę w domu, to ja też. A jak w gminie żydowskiej dawali macę i wino na Pesach, myśmy też mieli. Wiedzieliśmy, że to tradycja, święto. Aby było wesoło.
Spotykała się pani z antysemityzmem?
Tak, ale uprzedzono mnie: Jak ktoś ci coś powie na Żydów, to mów „Jestem dumna, że jestem Żydówką, Żydzi to stary mądry naród”. Czy coś w tym rodzaju. Wiedziałam też o Holocauście. Moja matka nigdy nie przestała opowiadać o traumach wojny. Przeżyli tylko moi rodzice oraz siostra i brat mamy. Wszyscy inni, cała wielka rodzina, zginęli. Podobnie ze strony ojca. Moi rodzice uciekali przed wojną, poznali się na Syberii i tam wzięli ślub. To znaczy poszli do urzędu miejskiego i się zapisali. Nie było w tym nic religijnego. Mama była warszawianką, miała tam rodzinę. Przyszły informacje, że ktoś się z niej uratował, więc rodzice postanowili wrócić do Polski. I to była jeszcze jedna trauma…
Po Powstaniu miasta w zasadzie nie było.
Gruzy, gruzy, gruzy. To było coś okropnego. Dom mojej matki był jednym z pierwszych, jakie zbombardowano w Warszawie. W każdym razie wiedziałam, że jestem Żydówką. W rozumowaniu dziecka to znaczyło: nie mieć babci, dziadka ani żadnej rodziny. Tylko dwoje smutnych rodziców.
„Moje żydostwo jest polskie, a moja polskość jest żydowska”
W domu rozmawiała pani z mamą po polsku. A z tatą?
Z ojcem, póki żył – także. Z matką – do ostatniej chwili. Zmarła w styczniu tego roku. Ale jak był jakiś głębszy temat, nie umiałam się już wysłowić. Przechodziłam na hebrajski. Mama mnie rozumiała, ale moich wierszy nie mogła czytać po hebrajsku, nigdy się go tak dobrze nie nauczyła. Nie mogła mnie wysłuchać. Nie wiedziała, co się ze mną dzieje.
Na okładce każdego tomiku jest obraz autorstwa pani mamy.
Nie mogłam inaczej, ona tego oczekiwała. Gdybym wzięła coś innego, to by była zdrada. W ostatniej książce jest część „Moja matka maluje”. Została napisana po to, żeby w końcu zdjąć z siebie ten ciężar „noszenia matki”. To ona była artystką, malarką, rzeźbiarką, a ja miałam jej organizować wystawy i przyprowadzać znawców. Robiłam to, bo mogłam. Ale dla niej nigdy nie nazywałam się artystką. Urządziłam jej kilka wystaw, zrobiłam Public Relations. Tak się w to zaangażowałam, że na moją poezję nie zostało mi ani energii, ani czasu. Chciałam zrobić dla niej wielki gest, żeby dała mi spokój i w końcu dała żyć.
(śmiech). Ale to w dużej mierze dzięki niej żyje pani równocześnie w dwóch ojczyznach, jak pani mawia: w języku hebrajskim i języku polskim. Dzieli nas dużo złej pamięci, a pani łączy obie tożsamości. Jak?
Nie mam na to wyjaśnienia. Może budowa mózgu jest taka, że umie łączyć te wątki? Ja nie umiem tego rozdzielić. Według mnie Żydzi polscy to jeden osobny naród. Jestem całkiem izraelska, tak. Ale jako Żydówka, jestem Żydówką polską. Moje żydostwo jest polskie, a moja polskość jest żydowska. Przez wszystkie lata w Izraelu czytałam po polsku, interesowałam się tym, co się dzieje w polskiej poezji. I tęskniłam, nie przyznając się nawet przed sobą. Aż przyszedł moment, że zachorowałam na raka. Lekarze mi powiedzieli, że mam 50 proc. szans na wyzdrowienie.
Braha, która o sobie mówi Bronka
Wtedy pisała pani „wiersze szpitalne”?
Tak. Moje pierwsze skojarzenie to był doktor Mengele: ci na prawo, ci na lewo. Byłam zrozpaczona. Pomyślałam sobie „już nie będzie Bronki”. Na szczęście mam syna, który jest profesorem ekonomii i wie, czym jest statystyka. Powiedział mi, że jak jadę autem, też mam szansę spowodować wypadek. Wytłumaczył mi, że w niczym nie ma 100 proc. pewności, a 50 proc. to jest bardzo dużo. Uspokoił mnie. Zaczęłam wierzyć w to, że przeżyję. Postanowiłam, że zamiast myśleć o chorobie, coś z niej stworzę. Tak powstała ta książka. Dzięki pisaniu wyzdrowiałam. Postanowiłam, że muszę przyjechać do Polski, zamknąć jakieś koło. Została we mnie wielka luka, która musiała być wypełniona. Nie zdążyłam się pożegnać z Polską. Myśmy stąd prawie uciekli. W Izraelu nie można było mówić w jidysz (Ben Gurion tak postanowił), oczekiwano ode mnie, że momentalnie stanę się Izraelką. A ja byłam trochę inna, trochę cicha i wstydliwa. Zawsze czułam się obca.
Jak się pani czuje u nas?
Jak w domu. Jest mi tu dobrze, znam obyczaje, język. Są ludzie mili i są niemili, ale tych udaję, że nie znam.
Jest pani trochę między młotem i kowadłem.
Nie czuję się tak. Nie uznaję uogólnień. To jest logiczny bezsens – według jednego przykładu patrzeć na całe społeczeństwo. Nie myślę stereotypowo, dla mnie to odrażające. Ktoś, kto studiował filozofię jak ja, nie może tak głupio myśleć (śmiech). W każdym społeczeństwie są lepsi ludzie i gorsi. Są tacy, co się boją i są odważni. I u Żydów, i u gojów więcej jest niestety tych drugich. Ale nikogo nie osądzam, jestem przeciwna sądzeniu ludzi en bloc. Mówi się na przykład, że Szkoci są skąpi, Francuzki są eleganckie. To nie istnieje. Ponieważ żyję w świecie poezji, który się liczy z indywidualnością, chcę, żeby do mnie podchodzić w taki sposób. Jestem indywiduum, nie jestem jak każda Żydówka, jak każda Polka. Ja to ja, jest jedna taka Braha.
(śmiech) Braha, która o sobie mówi Bronka.
Gdybym nie czuła się tak bardzo indywidualnością, nie mogłabym pisać poezji. Jest w tym ego, ale czuję się odrębna od wszystkich. Jakoś osobna.
Ile miała pani lat wydając pierwszy tomik?
Oj, byłam blisko pięćdziesiątki, miałam dorosłe dzieci. Czułam, że nie mogę dłużej czekać. Ile lat można pisać do szuflady?
Kiedy pani słucham, przychodzi mi do głowy jedno słowo. Nadzieja.
Jestem optymistką. Czuję się wdzięczna za wszystko, co mam.
Czytaj także:
Wisława Szymborska, psalmiści i mistyka codzienności
Czytaj także:
Dlaczego „Lustro” Sylvii Plath to niepokojąca lektura
Czytaj także:
Herbert w poszukiwaniu Boga. „Chrystusa potrzebowałem zawsze”