Ilekroć widziałam w telewizji gale boksu i dwóch – dygających jak małpy – mężczyzn z pękniętymi łukami brwiowymi, zastanawiałam się nad dwiema kwestiami. Po pierwsze: kim trzeba być, żeby lać się za pieniądze; po drugie: kim trzeba być, żeby oglądać to z zainteresowaniem.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Krew, pot, igrzyska, pogarda
Samo potoczne słownictwo, którego użyłam, oddaje, jak bardzo dezaprobująco oceniałam to, co widzę. Bokserów wsadziłam do szufladki dla ludzi niezbyt łebskich, mimo tego, że z pewnością – na swoich szerokich karkach – bardzo wyraźnie czuli, że mają łeb, zwłaszcza kiedy krwawił. Widzów i kibiców upchnęłam z kolei do kategorii przaśnych ordynusów o niepogłębionej refleksji. Gdyby nie fakt, że boks niepowstrzymanie oglądał mój oczytany, ociosany i ogładzony dziadek, wszystkich fanów tego sportu spuściłabym do kulturalnego wyrobiska.
Mój ogląd na boks zmienił się jednak, kiedy poznałam człowieka, który ćwiczy pięściarstwo. Jak dobrze, że najpierw zobaczyłam tego mężczyznę w szerszym kontekście i mogłam na niego spojrzeć przez pryzmat wielu innych rzeczy, którymi się zajmował. W przeciwnym razie, już na początku naszej rozmowy, mógłby usłyszeć jakiś dziwny trzask i nie zorientowałby się nawet, że oto właśnie znalazł się w szufladce dociśniętej moim kolanem.
Pierwszy trening
Wiedziałam, że boks nie jest dla mnie. Uczyłam się tańczyć swing, zgrabnie i z lekkością przesuwając – obute w eleganckie trzewiki – stopy po parkiecie i akurat zapisywałam się do klubu fitness na zajęcia ze stretchingu, kiedy zobaczyłam reklamę: Boks z Mistrzynią Polski i Wicemistrzynią Europy. Ze zdjęcia patrzyła na mnie śliczna, młoda trenerka, z twarzy niepodobna do kogoś, kto ma wykupiony karnet na operacje rekonstrukcji szczęki. Wzdrygnęłam się, bo nie pasowała mi do ciasnej szufladki.
Poszłam. Ale tak tylko. Zobaczyć. Nie nie, nic poważnego. Zwykła ciekawość. Dzień dobry. Tak, ja dzisiaj pierwszy raz.
Po rozgrzewce włożyliśmy rękawice. Moje drobne dłonie znalazły się w przepoconych masywnych formach i wyglądałam jak marynarz Popeye. “No dobrze. Uderz, ale lekko” – poprosił mój partner w rękawicach. “Ale że jak. Uderzyć, że uderzyć?” – dopytałam. Mężczyzna pokiwał głową, a ja wyprowadziłam – w zwolnionym do granic ekstremum tempie – rękawicę w stronę twarzy rywala. On zrobił równie karykaturalny – jednak nie w swej powolności, a wartkości – unik, jak gdyby chciał mi pokazać, że potrafi, że mam się nie bać dotrzeć z pięścią do jego nosa.
Strach przed przemocą
Czułam niemały dyskomfort. Zdałam sobie sprawę z tego, że ofensywny kontakt jest dla mnie zupełnie obcy, a myśl o uderzeniu kogoś napawa mnie lękiem. O dziwo nie tak bardzo jak myśl, że sama miałabym zostać trafiona. Ćwiczenie uników było dla mnie – w pierwszym momencie – fraszką, czymś zgoła innym, niż podjęcie trudu dotarcia sierpowym do twarzy kogoś, kto mnie atakuje. Uprzytomniłam sobie, że znam już to uczucie z treningu samoobrony, na którym kiedyś byłam. Uczucie niemożności adekwatnego zareagowania na atak. Bezradność.
No tak, właściwie czemu ja się dziwię. Jestem dziewczynką, a dziewczynki się nie biją. Dziewczynki nie oddają. Dziewczynki są ponad tym. Wychowane do unikania konfliktu wyrastamy na kobiety niezdolne do ustrzeżenia swoich granic. Przecież granic nie można przekraczać, więc po co nam wiedza, jak ich bronić, czy nie tak?
Gorzej, jeśli ktoś już zdecydował się na taki krok wobec nas, a my już nie jesteśmy małolatkami, które mogą skutecznie pogrozić starszym bratem, ale kobietami. Zostajemy wtedy postawione w nowej sytuacji, w której ciężko się odnaleźć. To trudne zareagować adekwatnie do okoliczności, kiedy przez naście lat słyszało się: nie reaguj, ignoruj, bądź lepsza, nie oddawaj. Jak dobitnie zdałam sobie sprawę z tych wpajanych mi postaw wobec doświadczania przemocy, kiedy miałam ukrócić zainteresowanie rywala przyłożeniem mi.
Co mi to daje
Boks nie tylko uczy zwinności, refleksu i przewidywania zamiarów drugiej osoby, ale daje nam – kobietom, szanse na nadrobienie zaległości z reagowania na doświadczanie przemocy. Wzmacnia pewność siebie, poczucie sprawczości, uczy koncentracji, oswaja z fizycznym kontaktem z drugim człowiekiem, pomaga poczuć swoją siłę, daje szansę skonfrontowania się ze swoją słabością.
Pięściarstwo przeszkala z uważności na swoje granice, pomaga zauważyć, jak ważny jest dystans, ćwiczy determinację, zaprawia do nieustępliwości w walce o swoje życie czy po prostu – o bezpieczeństwo.
Oswaja to, co pierwotne, a co wyparte w toku socjalizacji – instynkt samozachowawczy. Dlatego nie powiem już – bitka dla bęcwałów. Powiem – szkoła świadomego kontaktu: ze sobą i z drugim człowiekiem. No dobra, trochę bitki, takiej po prostu, też jest. Nie mam już nic przeciwko temu.
Czytaj także:
Czy katoliczka może tańczyć… na rurze?
Czytaj także:
Tadeusz Pietrzykowski – nieustraszony bokser z Auschwitz