Brat Gwala: dominikanin, zakrystianin, robotnik rolny, zecer, organista, bibliotekarz… Teraz rozpoczyna drogę na ołtarze.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kapituła Polskiej Prowincji Dominikanów podjęła decyzję o rozpoczęciu przygotowań do procesów beatyfikacyjnych dwóch zakonników: świetnie znanego o. Joachima Badeniego (1912–2010) oraz równie znanego, ale jedynie wśród dominikanów, br. Gwali Torbińskiego (1908–1999). Każdy z pytanych przeze mnie ojców i braci, którzy pamiętali tego ostatniego, mówił z głębokim przekonaniem, że to był święty człowiek. Kim więc był, skoro zostawił po sobie takie wspomnienie?
Czytaj także:
Ojciec Joachim Badeni. Mistrz życia, mistrz śmierci
Kresy
Jego zakonne imię brzmi dziwnie dla polskiego ucha i słusznie, bo ma korzenie celtyckie i nosił je jeden ze świętych biskupów (XIII w.) wywodzących się z Zakonu Kaznodziejskiego. Tymczasem polski Gwala (chrzcielne: Walenty) nie był nawet kapłanem.
Urodził się w chłopskiej rodzinie w Konstantowie pod Biłgorajem. Wstąpił do zakonu, by zostać bratem konwersem (współpracownikiem), czyli osobą od fizycznej pracy, której zaangażowanie w misję głoszenia polegało głównie na zastępowaniu ojców i braci w tych wszystkich czynnościach, które mogłyby ich odciągać od studium i kaznodziejstwa.
Został postulantem we Lwowie w 1933 r., tuż przed wizytacją generała dominikanów i zainicjowaną przez nią reformą polskiej prowincji. Jeszcze przed ślubami wieczystymi zdążył kilkakrotnie zmienić wykonywaną posługę: był zakrystianinem, robotnikiem rolnym, zecerem.
Potem wybuchła wojna i Gwala wraz z całym konwentem przetrwał represje i głód za pierwszej radzieckiej okupacji, potem wejście Niemców i powrót Rosjan. Mógł się wycofać, jednak mimo wszystko w styczniu 1941 r. złożył śluby wieczyste.
W Polsce ludowej
W 1946 r. władze radzieckie skasowały lwowski klasztor, a bracia wyjechali do Krakowa. Brat Gwala trochę powędrował po kraju: Prudnik, Tarnobrzeg, Lublin, Warszawa. W tej, a dokładnie na Służewie, zagościł nieco dłużej. Był tu zakrystianem i organistą, razem z pozostałymi braćmi i ojcami, szczególnie o. Adamem Studzińskim, tworzyli podstawy pod prężną dominikańską parafię, jaką jest teraz to miejsce.
Potem trafił do Poznania, gdzie tak ceniono jego pracę, że kiedy prowincjał w 1959 r. przeniósł br. Gwalę do Krakowa, to nie chciano go wypuścić i krakowski przeor musiał interweniować u przełożonego.
Czytaj także:
Co nam mówi pustelnica Miriam – zakonnica, która od 2001 roku milczy?
Bibliotekarz
Kraków był jego ostatecznym klasztorem. Tu został zapamiętany przede wszystkim jako pomocnik bibliotekarza a jednocześnie brat, którego dobroć, uczynność i wyczulenie na drugą osobę wielu braciom studentom pomagały się odnaleźć po przeprowadzce z klasztoru, gdzie odbywali wcześniejszą formację.
Uczył się na pamięć imion i nazwisk kleryków ze wszystkich roczników, a także numerów ich cel w klasztorze. Kiedy zamawiali książki, to choć nie musiał, przynosił je pod właściwe drzwi, żeby nie musieli schodzić do czytelni.
Nie mówił zbyt wiele, zwłaszcza o sobie. Chociaż skończył tylko cztery klasy wiejskiej szkoły powszechnej, swoją ciekawością prawdy, studium w przerwach między zajęciami i niesamowitą pamięcią wypracował sobie dobrą intelektualną formację. Sam uczył się języków obcych, zaskakiwał kleryków znajomością książek, czasem nawet doradzał lektury.
Bracia wiedzieli też, że jeśli br. Gwali nie ma w bibliotece lub celi, to z pewnością jest w kaplicy. Czuwał w niej także nocami. Modlił się, nieustannie odmawiając różaniec lub korzystając ze swojego modlitewnika po łacinie. Chętnie służył ojcom do mszy; jeśli było trzeba, nawet kilka razy dziennie.
Cichociemny mistyk
Dwadzieścia parę lat przed śmiercią zachorował na raka kości. Wyszedł z tego, jednak cierpiał odtąd na stałe nawroty anemii, zaczął mieć problemy z poruszaniem się (m.in. z tego względu nie nosił habitu) i układem trawiennym. Mimo bólu i trudności służył nadal, aby, jak zapisał w jednym ze swoich listów do rodziny, „nie jeść darmo chleba”.
Bardzo celnie potrafił rozpoznać charaktery ludzi, z którymi się stykał. Bracia, zwłaszcza ci, z którymi był bliżej, zaczęli zauważać, że np. wie rzeczy, których nie może wiedzieć. Nie mówił o swoim życiu duchowym, jednak jego intensywność zaczęła wyrażać się także na zewnątrz.
Zmarł w opinii świętości 13 lipca 1999 r. w wieku 91 lat. Jak ujął w swoim wspomnieniu jeden z dominikanów, odszedł wtedy jeden w ówczesnych czterech duchowych filarów krakowskiego konwentu. Zwykły brat zakonny o niezwykłej świętości.
Czytaj także:
Hanna Chrzanowska. Życie błogosławionej na 20 unikalnych zdjęciach