Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zjeżdżałam akurat z wylotówki z Wrocławia na Warszawę, trasy szybkiego ruchu, do stacji benzynowej. Zauważyłam, że auto wyjeżdżające spod zlokalizowanej tam również restauracji fast-food gwałtownie przyhamowało, bo z chodnika zjechał rowerzysta. Kierowca samochodu zatrąbił. Rowerzysta kopnął samochód. Kierowca wysiadł. Zatrzymałam nasze auto i rzuciłam tylko do dzieci, że lecę zapobiec zbrodni.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Chwilę potem rzeczywiście stałam między dwoma mężczyznami, gotowymi okładać się nawzajem pięściami. Rowerzysta po mojej prawej stronie był po pięćdziesiątce i wyższy od kierowcy auta. Wyglądał na człowieka z bogatą przeszłością. Kierowca auta z kolei, po mojej lewej, był niższy, za to bardziej krępy, a jego ręce aż do rękawków T-shirta zdobiły tatuaże. Gdy oparłam dłoń na jego klatce piersiowej, by powstrzymać go przed rękoczynem, miałam wrażenie, że dotykam ołowianego kaloryfera. Powiedział, że jest policjantem i zaraz aresztuje swego adwersarza. Ponieważ jednak nalegał, by rowerzysta go kopnął, tak jak kopnął jego auto, nie mógł być stróżem prawa.
Na spokojnie się nie da?
W chwilach takich jak ta na nic zdaje się edukacja typu „zachowanie w nagłych wypadkach”. Straciwszy kompletnie trzeźwość myślenia, trzęsącymi się rękami próbowałam wykręcić numer policji – tylko zaraz, jakie to cyfry? Myślami cofnęłam się do lat osiemdziesiątych, gdy emitowano znany program z filmowanymi w terenie wizjami lokalnymi, który pomagał łapać przestępców. Potem przypomniałam sobie neon nad remizą niedaleko domu mojej babci. Widniał tam numer straży pożarnej – 998, więc drogą eliminacji z pogotowiem ratunkowym udało mi się ustalić, że program telewizyjny o milicjantach nosił tytuł „997”. Gdy ja dokonywałam tych skomplikowanych obliczeń, panowie nadal wymierzali sobie nawzajem sprawiedliwość (póki co słowną), opierając się o mnie jak o bufor bezpieczeństwa, który lada moment podda się sile naporu.
Próbowałam być głosem rozsądku – że możemy przecież załatwić sprawę na spokojnie. Panowie teraz podadzą sobie ręce, przeproszą się i każdy pójdzie w swoją stronę. Dziś nie wiem, dlaczego za wszelką cenę nie chciałam dopuścić do bójki – ale miałam niejasne przeczucie, że gdy emocje sięgną zenitu, będzie to walka do pierwszej krwi i ktoś może zostać poważnie poszkodowany.
Nie mam pojęcia, jakiego na koniec użyłam argumentu, że się udało. Panowie zrobili sobie nawzajem zdjęcia swoimi komórkami (jako rzekomy materiał dowodowy). Rowerzysta odjechał. Kierowca auta zapytał mnie, dlaczego chciałam go powstrzymać. Wskazałam na dziewczynkę na tylnym siedzeniu jego auta i zapytałam, czy warto, by była świadkiem takich zdarzeń.
Kompleksy i zadry za kierownicą
Myślę o czymś więcej: na drodze ujawnia się w formie skondensowanej to, jak w ogóle odnosimy się do innych i co myślimy o sobie samych. Za kierownicą dochodzą do głosu wszelkie kompleksy i zadry. Ktoś zajeżdża nam drogę – oznacza, że nas lekceważy. Przysypia na zielonym – utrudnia nam życie. Tych uproszczeń i skrótów myślowych jest strasznie dużo; jeśli idą za nimi zbyt daleko posunięte interpretacje intencji drugiego człowieka, nietrudno o agresję.
Ileż razy udzielano mi pouczeń, zajeżdżając drogę i hamując tuż przed maską mojego samochodu. Bardzo często wożę nim dzieci i kompletnie nie rozumiem agresywnych wyskoków, które mogą doprowadzić do nieszczęścia. Co musi nosić w sobie człowiek, by aż tak nie radzić sobie z własną złością?
Zresztą – warto posłuchać samych siebie, gdy prowadzimy auto. Jakie słowa wypowiadamy (w duchu lub na głos) do innych kierowców? Czy to życzliwe zrozumienie, że ktoś się spieszy, zagapił się albo jest zmęczony, czy raczej inwektywy i przekleństwa? Co o swoim wnętrzu odkrywam za kółkiem? Łagodną wyrozumiałość czy rozżalenie i złość, uprzejmość czy konieczność udowadniania innym, że coś znaczę?
Gdyby panowie, których ratowałam przed wzajemnym zamordowaniem się, nosili w sobie spokojną pewność własnej wartości i troskę o innych, nie spowodowałby u nich takich emocji ani klakson, ani nawet kopnięcie w karoserię. Gdy gniew uniemożliwia zachowanie spokoju na drodze, warto rozwikłać historię, która się za nim kryje, zanim przekręci się kluczyk w stacyjce.