Skończył się rok szkolny i zaczęły się wakacje, więc wielu rodziców publikuje w internecie szkolne świadectwa swoich dzieci (najchętniej te z biało-czerwonymi paskami) albo zdjęcia z wyjazdów. Uwaga! Można sobie w ten sposób napytać biedy.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Schowaj dziecku świadectwo
Rok temu Jacek Rakowski, dziennikarz prowadzący portal Gołdap Info w Gołdapi, umieścił na Facebooku wpis, w którym przestrzegał przed publikowaniem w internecie zdjęć świadectw szkolnych. Zwrócił uwagę, że na świadectwie znajduje się sporo informacji – nazwisko, imię i data urodzenia, ale również PESEL. Puszczanie w świat takich danych to proszenie się o kłopoty, bo ktoś może podszyć się pod nasze dziecko i np. podpisać umowę na jego nazwisko. 15-latek nie ma tzw. zdolności do czynności cywilnoprawnych? Za trzy lata będzie miał, wystarczy poczekać.
Łańcuszek
Ale ja dzielę się tą wiedzą tylko ze znajomymi – powie ktoś. Tak, tylko że ci znajomi mają swoich znajomych, a oni – kolejnych. Nigdy nie wiemy, gdzie skończy się ten łańcuszek. Kiedy umieszczamy jakąś informację na Facebooku czy Twitterze, tracimy nad nią kontrolę.
Dobrym przykładem jest choćby wpis Jacka Rakowskiego, który miał 5 tys. udostępnień i 1,5 tys. lajków, a kolejne dziesiątki tysięcy osób (w tym ja) przeczytały go, chociaż nigdy nie spotkały autora i nawet nigdy nie były w Gołdapi. W tym roku na świadectwach szkolnych nie ma już PESEL-u, ale nadal widnieje na nich zbyt wiele informacji, żeby je beztrosko publikować.
Kredyt-niespodzianka
To samo dotyczy danych na innych urzędowych drukach, np. dyplomach, książeczkach zdrowia czy mandatach. Otrzymanie mandatu od straży miejskiej bywa doświadczeniem emocjonującym, ale przed wrzuceniem skanu do sieci warto się przyjrzeć informacjom, które się na nim znalazły i pomyśleć, czy na pewno chcemy ogłaszać je całemu światu. Niejeden 18-latek pochwalił się w internecie „świeżutkim” dowodem osobistym i po kilku tygodniach odkrył, że ktoś wziął na niego kredyt.
Słodki golas
W kwietniu ubiegłego roku w Polsce po raz pierwszy zapadł wyrok dla ojca za opublikowanie w internecie nagich zdjęć dwuletniego syna. Warto o tym pamiętać, zanim wrzucimy na Facebooka fotkę naszego słodkiego bobasa, który rozkosznie tarza się w ciepłym piasku. Za kilkanaście lat nasze dziecko niekoniecznie musi być zadowolone z tego, że koledzy czy pracodawca mogą zobaczyć, jak kiedyś wyglądał nago.
Może nie pozwie rodziców do sądu, ale zwyczajnie może mu być przykro. A my powinniśmy sobie już teraz uświadomić, że naruszamy jego prywatność. Poza tym, zdjęcie naszego dziecka każdy może skopiować i umieścić w paskudnym kontekście albo przerobić na wulgarnego czy obraźliwego mema.
Nie chwal się biletem
W ubiegłym roku przed wakacjami Generalny Inspektor Danych Osobowych zorganizował kampanię, w której przestrzegał przed nierozważnym umieszczaniem informacji w internecie. W tym roku instytucja ma inną nazwę – Urząd Ochrony Danych Osobowych, ale przestrogi są aktualne. Bardzo ryzykownym pomysłem jest chwalenie się w internecie biletem na samolot czy koncert. Ktoś może skopiować kod kreskowy i pojechać na wakacje zamiast nas. Reklamacja nie zostanie uwzględniona, bo kupując bilet zobowiązujemy się do nieudostępniania go osobom trzecim.
Kolejny potencjalny problem to geolokalizacja na zdjęciach. Wiele aparatów fotograficznych zapisuje współrzędne geograficzne miejsca, w którym zostało zrobione zdjęcie. Niektóre portale społecznościowe przy wgrywaniu fotografii automatycznie dołączają te dane.
Co w tym złego, że świat się dowie, że leżę u babci pod gruszą? Na ogół nic. Ale warto zdawać sobie sprawę z tego, że udostępniamy tę informację nie tylko kilkudziesięciorgu bliższym i dalszym znajomym, ale również wielu innym osobom.
UODO ma lepszy pomysł na dzielenie się wrażeniami z wakacji – można np. po powrocie zaprosić znajomych na wspólne oglądanie zdjęć.
Czytaj także:
Granice prywatności, czyli gdzie sięga internet
Czytaj także:
Granice prywatności, czyli gdzie sięga internet