Jak wielką trzeba mieć wiarę, aby przed bitwą z dziesięciokrotnie większą liczebnie armią iść po prostu do świątyni i prosić Boga? Prosić. Ale o co? O ocalenie? O to pewnie też. Ale w dalszej kolejności. W pierwszej jednak o coś zgoła innego…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
To był siódmy wiek przed narodzeniem Chrystusa. Izrael powoli tracił na sile. Do tej pory rządzony przez potężnych i mądrych władców. Ulokowany na przecięciu szlaków handlowych. Siłą rzeczy stawał się łakomym kąskiem dla patrzących nań zazdrosnym okiem sąsiadów. Zwłaszcza dla rosnących w siłę Asyryjczyków.
Gdy ci ruszyli na podbój świata, nie było na nich mocnych. Bezwzględni, brutalni, skuteczni oraz… ironiczni. Dla Asyryjczyków nie było podbitej ziemi, w której nie chcieliby rozprawić się z lokalnym bóstwem. Tak robili z każdym. Bez wyjątku. Twierdzili, że dopóki ludzie wierzą, że ich bóg ich wyzwoli, dopóty nie można uznać ich za pokonanych. Dopiero gdy palili świątynie, gdy obracali w zgliszcza ołtarze, gdy ludzie widzieli, że ich bóg nie daje rady, dopiero wówczas Asyria ogłaszała pełen triumf. Tak też miało być w przypadku ataku na Jerozolimę.
Czytaj także:
Dlaczego on jest spięty bez powodu? O stresie ukrytym u mężczyzn
Wojskowe czytanie
O tej bitwie słuchaliśmy niedawno w kościele. Tak, tak… Podczas poniedziałkowej mszy świętej. Gdy Kościół przygotował nam fragment z Drugiej Księgo Królewskiej. O czym było dokładnie? Choćby o bezczelnym królu asyryjskim Sennacherybie, który to wysyłając do króla judzkiego list, drwi sobie z jego Boga. Sugeruje, że udowodni mu Jego niemoc. A właściwie brak Jego istnienia. Że zdobędzie wraz z wojskami Jerozolimę.
Co na to robi mądry i mężny król Ezechiasz? Bierze list i idzie do… świątyni. Pada na kolana i żali się dobremu Bogu. Ale nie o to, że „zabiją jego oraz jego rodzinę”. Nie biadoli, że „Asyryjczycy zgwałcą jerozolimskie kobiety i zabiją dzieci”. Nie mówi Bogu o lęku przed „śmiercią mieszkańców Świętego Miasta”. Mądry król przywołuje słowa wrogiego króla, który obraził jednego Władcę Izraela. Znieważył Jego święte imię. To w pierwszej kolejności boli Ezechiasza najbardziej. Wszystko inne jest potem.
Po takiej modlitwie Bóg odpowiada przez proroków. Uspokaja króla, żeby się nie lękał. Sennacheryb nie zdobędzie Jerozolimy. Już wkrótce anioł Pański sam wybije oblegających miasto żołnierzy asyryjskich.
Jak wyglądał anioł?
Starotestamentalna militarna bajka? Kolejna metafora, która ma nam coś opowiedzieć? Czasem sam się łapię, że – aż wstyd się przyznać – niektóre historie Biblii tak rzeczywiście interpretuję. Tutaj jednak nie może być podobnie. Dlaczego? Ano na przykład dlatego, że z pomocą przychodzi nam nauka. Choćby współczesne narzędzia archeologiczne.
Jasno wskazują, że takie wydarzenie, jak oblężenie Jerozolimy w opisywanych latach rzeczywiście miało miejsce. I równie szczegółowo (choćby poprzez odkryte zgliszcza naprędce palonych konstrukcji warownych) opisują fakt pospiesznego ewakuowania się potężnej armii asyryjskiej. Czy więc rzeczywiście Bóg zesłał na nich swego anioła? Tak.
Objawił się w postaci epidemii. Śmiertelnej zarazy pustoszącej obóz. Asyria faktycznie na kilka dni przed decydującym natarciem zwija obóz i ucieka do domu. Modlitwa mężnego króla Ezechiasza zostaje wysłuchana.
Jak potężna musiała być to klęska świadczy również fakt, że akurat o tej porażce możemy przeczytać w asyryjskich kronikach. Zwykle nie opisywano w niej porażek. Były na tyle znikome, że można było o nich nie wspominać. Obok tej jednak nie dało się przejść obojętnie. Nie dało się zafałszować obrazu historii. Asyria poniosła bowiem nazbyt wielką stratę. Odnotowaną w jej narodowych kronikach. W Drugiej Księdze Królewskiej czytamy więc historię zupełnie jasno i klarownie udokumentowanego wydarzenia.
Mądry facet, który miał odwagę prosić
Dlaczego więc piszę o tej bitwie? To chyba oczywiste. Dla zatrzymania się nad postawą króla Ezechiasza. Ostatniego z wielkich królów Izraela. Po nim będzie już tylko słabiej. On wiedział, do kogo się zwrócić. I o co prosić w pierwszej kolejności.
Dla łatwiejszego zrozumienia tej historii spróbujmy wyobrazić dziś sobie postawę większości mediów, gdyby współcześnie polski prezydent przed wrogą inwazją na naszą ojczyznę publicznie modlił się w kościele, prosząc Boga o pomoc. Możemy tylko domyślić się reakcji. Kto wie, jak na postawę króla Ezechiasza reagowało jego otoczenie? Nawet jeśli było sceptyczne wobec jego zaufania do Boga, ten się nie zawahał. Wiedział, gdzie iść. Wiedział, o co prosić. Wiedział, jak prosić.
I wyprosił ocalenie dla miasta. Bez potrzeby angażowania choćby jednego żołnierza izraelskiego. Wszystko zrobił Bóg. Rękami swojego anioła. Ten poradził sobie bez problemu. Wpierw jednak musiał znaleźć się mądry facet, który miał odwagę prosić. O rzeczy wielkie. I po ludzku beznadziejne trudne. On po prostu ufał. I w tym był niesamowity.
Czytaj także:
Jak zostać „dobrym materiałem” na męża i ojca?
Czytaj także:
Moje dobre chęci kontra rzeczywistość