Rzucił pracę na etacie, założył bloga, na którym uczył Polaków jak oszczędzać, napisał książkę o swojej drodze od zera do 7 milionów. Najważniejszą walutą dla Michała Szafrańskiego jest zaufanie.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Michał Szafrański – mąż, tata dwójki dzieci, w 2013 roku rzucił pracę na etacie i zaczął uczyć Polaków… oszczędzania. Jego blog Jakoszczędzacpieniadze.pl szybko stał się popularny, więc wkrótce napisał książkę „Finansowy Ninja”, która została bestsellerem. W 2018 r. wydał kolejną książkę „Zaufanie, czyli waluta przyszłości. Moja droga od zera do 7 milionów z bloga”. Aletei opowiada o swoich doświadczeniach i o tym, że najbardziej ceni… święty spokój.
Katarzyna Szkarpetowska: Zaufanie jest walutą?
Michał Szafrański: Śmiem twierdzić, że to najlepsza waluta, jaka istnieje. Ma olbrzymią wartość. Pieniądze można zarobić, stracić i znowu zarobić, powtarzając ten proces w nieskończoność. Zaufanie znacznie trudniej jest zdobyć i, po jego utracie, w zasadzie bardzo trudno je odzyskać – o ile w ogóle jest to możliwe. A prawda jest taka, że interesy najchętniej robimy z tymi osobami, do których mamy zaufanie. Im jest ono większe – tym większa gotowość do wspólnego działania.
Michał Szafrański i jego droga od zera do 7 milionów z bloga
„Moja droga od zera do 7 milionów z bloga” – to podtytuł książki. Na pewno od zera? Mocno wierzyłeś w to, że warto spróbować, podjąć ryzyko, otworzyć się na nowe. Wiara, odwaga to przecież ogromny kapitał!
Odwaga czy wiara w to, że warto, to nie są czynniki wystarczające. Nawet wkładanie w coś pracy okazuje się czasami niewystarczające do sukcesu przedsięwzięcia. Szczęście też jest bardzo ważne w tym, co się robi. Znalezienie się w odpowiednim miejscu, czasie. Bloga zaczynałem z pozycji zero. Nikt, poza najbliższymi znajomymi, nie miał tak naprawdę pojęcia, kim jestem. W obszarze „finansów osobistych” – czyli tematyki mojego bloga – nie miałem absolutnie żadnych publicznie znanych dokonań. Byłem jedną z wielu osób, które dobrze sobie radzą z finansami, i jednocześnie jedną z nielicznych w tym obszarze, które zdecydowały się dzielić swoją wiedzą i doświadczeniami za pośrednictwem bloga. To zajęcie to było coś zupełnie innego niż moja dotychczasowa ścieżka kariery.
Gdy w 2012 r. zaczynałeś przygodę z blogiem, spodziewałeś się, że sześć lat później będziesz bogatszy o kilka milionów złotych?
Absolutnie nie. Moim marzeniem było utrzymywanie rodziny z bloga i aktywności okołoblogowych, ale nie wiedziałem tak naprawdę, czy to się uda.
Pamiętasz decyzję o porzuceniu etatu?
To nie był jeden moment, ale proces stopniowego dojrzewania do decyzji. Złożyło się na nią wiele czynników – pozytywnych i negatywnych: wypadek, po którym miałem sporo czasu na przemyślenia, próby odpowiedzi na pytanie, co jest dla mnie naprawdę ważne i jakie są moje mocne strony, zmęczenie wieloletnią pracą w branży IT, uświadomienie sobie, że lepiej pracować mądrzej niż więcej. Również przebiegnięcie maratonu w 2012 r., co – po okresie powypadkowej traumy – dodało mi dużo pewności siebie, a także zauważalne wsparcie ze strony Czytelników mojego raczkującego bloga, co było swego rodzaju paliwem do podjęcia decyzji o blogowaniu na pełen etat.
Czy odchodząc z „bezpiecznej” pracy na etacie nie miałeś poczucia straty?
Nie miałem. Bardziej pamiętam uczucie niepewności mieszającej się z ekscytacją związaną ze zmianą. Lubię rozpoczynać nowe projekty. Nie lubię poczucia stagnacji, bo wtedy wydaje mi się, że nie wykorzystuję w wystarczającym stopniu swoich talentów i możliwości. Nie chcę pozwolić im się marnować.
Szafrański: Nawet będąc chodzącą porażką, można odnieść sukces
Gdy rozpoczynałeś przygodę z blogiem, nie mogłeś mieć pewności, że sukces będzie naturalną konsekwencją ciężkiej pracy i zaangażowania. To nie było oczywiste.
To prawda. Zaczynając, nie widziałem, czego się spodziewać. To dlatego blogowanie rozpocząłem jeszcze pracując na etacie, jako formę „eksperymentu na boku”. Postawiłem sobie konkretne cele – szczegółowo przedstawione w mojej nowej książce. Przede wszystkim chciałem sprawdzić, czy wystarczy mi zapału, aby tworzyć nowe wpisy na mojego bloga dwa razy tygodniowo, czy znajdą się chętni do czytania bloga oraz czy moje treści będą zachęcały do dyskusji. Dałem sobie pół roku i zdecydowałem, że bez względu na wszystko przez ten czas będę kontynuował ten eksperyment. Niektórzy czekają z działaniem na moment, aż będą wystarczająco zmotywowani. Ja lubię przede wszystkim działać. Zauważyłem, że najbardziej motywuje mnie satysfakcja z dobrze wykonanej pracy, do której – nie oszukujmy się – zazwyczaj sam muszę się najpierw zmusić. Dopiero później pojawiły się efekty motywujące do dalszej pracy: pierwszy komentarz od znajomego, pierwszy komentarz od nieznanej mi osoby, tysiąc pierwszych czytelników, pierwsze maile i znajomości, które nawiązywałem dzięki blogowi. Najważniejsze było dla mnie jednak poczucie wykonywania dobrej roboty – takiej, która przydaje się innym.
Czy ważne jest to, jakie motywacje towarzyszą nam w drodze do celu?
Jedno to motywacje, a drugie to konkretny sposób, w jaki dążymy do wyznaczanych celów. Wyznaję zasadę, że cel NIE uświęca środków. Ważne są dla mnie nie tylko efekty czy osiąganie celów, ale też styl, w jakim to robię. Poszukiwanie uczciwej odpowiedzi na pytanie: “dlaczego robię to, co robię?”, uważam za absolutnie kluczowe w życiu. Nie mam jednej definitywnej odpowiedzi na to pytanie. Ona się zmienia wraz z moim rosnącym bagażem doświadczeń.
Twierdzisz, że „nawet będąc chodzącą porażką, można odnieść w końcu sukces”. To brzmi, jakby sukces był w zasięgu każdego człowieka.
Zauważam, że słowo „sukces” zbyt często definiowane jest jako „sukces finansowy”, czyli np. posiadanie milionów. Dla jasności: nie ma jednej definicji sukcesu. Jest ich tyle, ile osób. Każdy może mieć własną. Podstawą każdego sukcesu jest cała masa mniejszych i większych porażek. Gdy uczymy się chodzić, wielokrotnie się przewracamy, obijamy sobie kolana, ręce, a czasami i twarz, ale stopniowo coraz stabilniej stoimy i potem chodzimy. Gdy uczymy się pływać, na początku raczej się topimy, a dopiero w miarę rozumienia otoczenia uczymy się kontrolować nowe dla nas środowisko. Poddać się jest łatwo, ale osiągnięcie sukcesu w danej dziedzinie wymaga wielu poświęceń i też porażek. Proces zdobywania doświadczenia jest w gruncie rzeczy procesem nauki na własnych błędach. Jeśli ktoś jest w czymś lepszy od nas, często dzieje się tak właśnie dlatego, że gotowy był wystawić się na większą liczbę porażek, z których wyniósł naukę i wiedzę pomagającą mu unikać kolejnych.
Jak oszczędzać pieniądze i… mieć święty spokój?
Jak budować na porażce?
Szukać pozytywów. Szukać większego sensu w tym, co nas spotyka. Mi pomaga wiara i mocne wewnętrzne przekonanie, że to czemuś służy. Nawet jeśli ktoś nie ma takiego przekonania, to obiektywnie z każdej porażki można wynieść naukę, o ile tylko przyjmie się odpowiednią postawę. Popełniłem serię błędów? Porażka wynikła z zewnętrznych czynników? – pora odpowiedzieć na pytanie, czy mogłem zrobić coś, żeby się przed tym zabezpieczyć i co zrobię inaczej, aby nie popełnić tego samego błędu w przyszłości. To po prostu próba racjonalnej, a nie emocjonalnej analizy tego, co się wydarzyło. Moment refleksji i wyciągania wniosków. Nie ma sensu, żebym rozwodził się nad tym, nad czym nie mam kontroli. Wolę skupiać się na tym, co kontroluję, gdzie mogę coś zaradzić. Nawet, jeśli nie mam wpływu na to, co mi się przytrafia, to jednak to ja decyduję, w jaki sposób zareaguję. A każde doświadczenie życiowe – negatywne i pozytywne – jest olbrzymią kopalnią wiedzy o nas samych.
Ponoć najbardziej cenisz święty spokój. Co to dla ciebie znaczy?
Mówiąc w dużym skrócie, staram się eliminować z życia większość tych rzeczy, które mnie niepokoją, stresują, denerwują lub po prostu martwią. Czasami sprowadza się to do rezygnowania z konkretnych projektów – mimo że są one bardzo intratne finansowo, a czasami – wręcz przeciwnie – wymaga włożenia dużo większego wysiłku w realizację nowych projektów. Przykładowo: w olbrzymim stopniu irytuje mnie fakt, że Polacy są ofiarami własnej niewiedzy finansowej i dają się wykorzystywać przez firmy, które zarabiają ich kosztem olbrzymie pieniądze – czasami w nieuczciwy sposób. Moim wkładem w naprawianie tej sytuacji jest właśnie prowadzenie bloga „Jak oszczędzać pieniądze?” oraz publikowanie książek, które mają szansę uzupełnić braki w edukacji finansowej. Staram się robić coś obiektywnie dobrego w tym obszarze, a to daje mi poczucie spełnienia i wewnętrznego spokoju.
Czytaj także:
Jesteś głodny szczęścia? Regina Brett podpowiada, co Cię nasyci [wywiad]
Czytaj także:
Urlop z książką. Sześć idealnych lektur na wakacje
Czytaj także:
Konrad Kruczkowski: Dlaczego mężczyźni nie lubią, kiedy kobiety dużo zarabiają?