Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Zbigniew Wodecki przekonywał, że dzień warto zacząć od Bacha. Podczas jazdy samochodem lubił podjadać pestki słonecznika lub dyni, zdarzało mu się też odebrać telefon, zajrzeć do kalendarza, a nawet… włączyć golarkę. Skrzypaczka Janina Jarczyk, która chodziła z nim do podstawówki, twierdzi, że do grzecznych chłopców nie należał – rozrabiał na zajęciach, a najchętniej na religii:
Raz z salki katechetycznej wyniósł obraz na korytarz i ksiądz nie mógł go znaleźć. Uwielbiał też łazić na czworakach po gzymsach kościoła pijarów.
Z dzieciństwa, obok skrzypiec, o których myślał, że „będą same grały” i otaczającej go zewsząd muzyki, najbardziej zapamiętał zaprzyjaźnionych z rodzicami księży pijarów, którzy prawie w każdą niedzielę przychodzili do jego domu na obiad.
Zbigniew Wodecki: Lepiej grzeszyć jako dziecko
Kiedyś ukradł ze sklepu bułkę. Wyjaśniając okoliczności kradzieży, stwierdził, że chciał przekonać się, jak to jest. Uciekając, bułkę tę wyrzucił – ze strachu. Jak przyznał, była to jego pierwsza i ostatnia kradzież w życiu: „Nigdy więcej już nikomu niczego nie ukradłem, a wręcz przeciwnie – jak coś znajdę, to długo szukam, komu oddać. I w ogóle jestem przekonany, że lepiej grzeszyć, będąc dzieckiem. Potem już nie wypada”.
Ojciec, który sam był muzykiem, stale mu powtarzał, że „artystą nie zostaje się w ciągu paru miesięcy”. Że aby coś w muzyce osiągnąć, potrzeba wielu godzin ćwiczeń, ciężkiej pracy popartej determinacją. I że w życiu jest podobnie. Ta ciężka praca w przypadku Zbigniewa Wodeckiego mocno zaprocentowała. Po latach powie:
Młody człowiek wiedział, że musi się od kogoś uczyć, że ważne są autorytety, że liczą się umiejętności poparte wiedzą, że muzyk to ktoś, kto od dziecka podporządkowuje wszystko opanowaniu instrumentu.
Pomagał innym, bo chciał iść do nieba
Był mistrzem w swoim fachu. Za pan brat z trąbką, skrzypcami, fortepianem. Zadebiutował na opolskim festiwalu w 1972 roku. Wkrótce przyszły kolejne sukcesy. Jego praca była jego wielką pasją. „To sama przyjemność patrzeć, jak gra czy śpiewa i kompletnie go to nie męczy” – powiedział o nim Jacek Wójcicki.
W rozmowach i wywiadach, których udzielał, otwarcie mówił, że lubi pieniądze. Że lubi je zarabiać, bo pieniądze są dobre i przyjemnie jest je mieć, po prostu. Na pytanie, czy denerwuje się przed koncertem, odpowiadał: „Tak, czy zapłacą”. Nie miał problemu, by zarobionymi przez siebie pieniędzmi dzielić się z innymi. Nie rozumiał osób, które dalekie są od niesienia pomocy innym. „Bardzo współczuję ludziom, którzy nie potrafią cieszyć się z tego, że mogą pomóc” – twierdził. Kalendarz artysty zabukowany był koncertami płatnymi, ale też charytatywnymi – dawał ich naprawdę sporo. Pytany, dlaczego gra za darmo, odpowiadał: „Z pobudek czysto egoistycznych. Chcę iść do nieba”.
Nigdy nie przeszedł obojętnie obok bezdomnego ani kogokolwiek, kto potrzebowałby pomocy. Raz nawet, co zapamiętał Krzysztof Piasecki, podwiózł swoim samochodem jakiegoś autostopowicza, któremu podarował dwieście złotych. Mężczyzna twierdził, że traci wzrok i potrzebuje dostać się do Wrocławia, gdzie mieszka jego brat, który da mu pieniądze na niezbędne lekarstwo. Muzyk zapytał, ile to lekarstwo kosztuje. Towarzysz podróży odpowiedział, że trzysta złotych, na co Wodecki odparł: „Trzysta nie mam, ale dam panu dwieście”. Kilka kilometrów dalej mężczyzna poprosił muzyka, aby ten się zatrzymał. Powiedział, że nie będzie już jechał do Wrocławia. Wysiadł, pożegnał się. Wodecki spojrzał w lusterko i zobaczył, że człowiek ten stanął po drugiej stronie ulicy i próbuje zatrzymać kolejne samochody. Zastanawiał się później, czy mężczyzna naprawdę był potrzebujący i czy historia o utracie wzroku, którą od niego usłyszał, była prawdziwa. Mimo wątpliwości nie żałował podarowanych mu pieniędzy. Wychodził z założenia, że lepiej pomylić się, pomagając, niż nie pomóc.
„Śpiewając, modli się…”
Choć był artystą wielkiego formatu, miał w sobie dużo pokory. Kiedyś w jednym z barów podano mu do zjedzenia golonkę, która była tak twarda, że nie radził sobie z nią ani widelec, ani nóż. Zapytał więc delikatnie, czy można byłoby ją jeszcze na trochę wrzucić do wody. Kucharz stwierdził, że golonka wcale twarda nie jest, na co artysta: „A, to przepraszam”. Wrócił do stolika i zjadł, jaką dostał, czyli zimną :)
Nie miał w zwyczaju narzekać. Uważał się za człowieka spełnionego i szczęśliwego. "Mnie naprawdę nie musiało się udać. Szef, ten na górze, widać mnie lubi. I vice versa" – mówił z wdzięcznością.
„Śpiewając, modli się”, „Przy nim choćby było najsmutniej na duszy, nie można się nie uśmiechnąć...” – mówili o nim ci, którzy go znali. 6 maja 2024 r. skończyłby 74 lata. Niestety, zmarł 22 maja 2017 r. w wyniku komplikacji, do których doszło po rozległym udarze.
*Cytaty przytoczone w artykule pochodzą z książki „Pszczoła, Bach i skrzypce” autorstwa Zbigniewa Wodeckiego i Wacława Krupińskiego (Wydawnictwo Prószyński i S-ka)