Nadwaga, powyciągane dresy, płacz do zlewu nie wiadomo dlaczego – przecież jestem kochającą żoną i mamą, niczego nam nie brakuje, a ja nie mam na nic sił. Harmider, wieczny bałagan, przewracanie się o porozrzucane zabawki. I te irytujące miejsca w domu, gdzie już się po prostu ze sprzątaniem nie dociera.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Depresja poporodowa trwająca latami
Niektórzy mówią: macierzyństwo bez lukru. Ja wolę nazywać takie stany depresją poporodową, która może trwać wiele lat po porodzie. I nie dotyczy przeciążenia noworodkiem, ale procesu rodzenia się matki. Procesu, który odkrywa najgłębsze rany i największe lęki. A także najbardziej dotkliwe deficyty miłości do siebie samej i zranione lub nigdy nienabyte poczucie własnej wartości.
W piątek moja serdeczna koleżanka, mama czwórki dzieci, zaproponowała mi spontaniczny wypad do kina – i uznaję za sukces rozwojowy mojego macierzyństwa, że zdołałam poprosić o pomoc dziadków i męża, i po prostu poszłam na seans. Nie tylko dlatego, że mamy potrzebują spotykać się z innymi kobietami i spędzać czas poza domem. Także dlatego, że film pt. Tully był właśnie dla nas. O byciu kobietą, żoną i mamą. Wszedł właśnie do kin, reklamowany jako komedia, ale jest wbijającym w fotel, choć także mającym w sobie wiele ciepła, dramatem.
Dotyka czegoś kluczowego: aby mieć siły na macierzyństwo, trzeba umieć opiekować się sobą. Trzeba mieć poukładane, gdzie się zaczynają, a gdzie kończą moje możliwości. Czy siebie lubię, czy też muszę nieustannie udowadniać sobie, że coś znaczę, bo przecież nie można lubić siebie za darmo.
Czytaj także:
Depresja poporodowa. Przemiana kobiety w matkę bywa bolesna
Mama – ktoś ważny
Sprawy takie jak niedobór snu, zmęczenie, duża nieprzewidywalność życia i planowania (gdy dzieci często chorują) oraz pewna izolacja społeczna (albo ograniczony wachlarz pór i miejsc, gdzie można bywać) mogą być jedynie katalizatorami stanu chronicznego przygnębienia, subdepresji czy nawet depresji w życiu mamy. Jednak ich źródło sięga najbardziej delikatnych i nierozwiązanych spraw głęboko w jej wnętrzu.
Jeśli mama przeżywa siebie jako kogoś „nieważnego” i pozbawionego wartości, tym bardziej jest podatna na zaharowywanie się na śmierć, a potrzeba odpoczynku zawsze przegra ze stosem prania. Jeśli uważa, że nie ma prawa prosić o pomoc, bo każdy człowiek powinien świetnie sobie radzić sam – skazuje siebie na bezgraniczne cierpienie i samotność.
Niestety ideał „Matki Polki” oznacza nieustanną rywalizację kobiet o to, która ma gorzej, ale za to lepiej sobie radzi. Ileż lepsza byłaby solidarność mam wspierających się w zrównoważonym życiu, w którym jest miejsce na wygłupy z dziećmi i własny odpoczynek.
Jeśli mama małych dzieci uważa swoje życie za bezwartościowe, warto, by przyjrzała się modelowi macierzyństwa realizowanemu przez własną mamę. Czy ona się uśmiechała? Czy cieszyła się z tego, że ja byłam na świecie? Czy byłam dla niej kimś ważnym? Czy miała hobby? Czy tata jej pomagał? Często bowiem przeżywanie swojej roli jako kieratu jest echem jej stylu bycia mamą.
Czytaj także:
“Tully” – film dla każdej mamy! Dziecko nie jest jedynym sensem twojego życia…
Emocjonalne bankructwo mam
Kolejnym zabójcą macierzyństwa jest emocjonalne bankructwo. „Ja opiekuję się wszystkimi, ale mną nikt”. Film Tully pokazuje w niezwykły sposób konieczność poszukania w sobie tej części, która się mną samą zaopiekuje. Tej dorosłej części mnie, często zajętej obowiązkami, która dawno przestała cokolwiek czuć poza frustracją. Potrzeba, by zajęła się małą dziewczynką we mnie. By udzieliła mi pozwolenia na chodzenie wcześniej spać, spacery, proszenie o pomoc i wspierające więzi z innymi.
Nie można siebie samej traktować byle jak, a dzieci – wspaniale i z czułością. Rodzenie się mamy to jej ścieżka wzrostu na drodze akceptacji siebie i przyjaźni z samą sobą. Czasem potrzeba opłakać też własny głód miłości, który nie został zaspokojony, gdy była mała – i teraz nie umie czytać go we własnych dzieciach, dając im pożywne posiłki i czyste ubrania, ale pomijając czułość i beztroskę.
Gdy odkrywamy w sobie wewnętrzne dziecko, które potrzebuje miłości i ciepła, wraca do nas owa delikatność, cierpliwość i wyobraźnia, potrzebne do udziału w cudzie bycia dla małego człowieka bezpieczną przystanią. Stajemy się nią jednocześnie same dla siebie.
Czytaj także:
Naukowcy twierdzą, że macierzyństwo postarza. Czy faktycznie tak jest?