Skoro bycie slow to nie tylko przelotna moda, ale pewna forma wytchnienia, zatrzymania się, by czerpać garściami radość z życia, dlaczego by nie przenieść jej na macierzyństwo?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Slow mama
Zaczęło się od idei slow food. I to całkiem dawno temu, bo w latach 80. Miała to być odpowiedź na coraz większą popularność śmieciowego jedzenia, tzw. fast food. Jedzenie slow opierało się na dbałości o produkty, ale też na wspólnym przygotowywaniu posiłków i delektowaniu się nimi.
Z czasem bycie slow stało się coraz bardziej popularne. Dziś powolne (z ang. slow znaczy właśnie powolny) jest już prawie wszystko – od mody (ubrania z dobrych tkanin, szyte przez projektantów), przez design czy travel (podróżowanie bez pośpiechu), a nawet pieniądze, media czy sztuka. To wszystko wpisuje się w szersze pojęcie slow movement, które ma być podstawą filozofii życiowej, a jednocześnie alternatywą dla nieustannie gdzieś pędzącego postnowoczesnego człowieka.
Kulinarny chill-out
Bycie kobietą, a już szczególnie mamą, to nieustanne krzątanie po kuchni. Serio? Nie każda z nas wyobraża sobie siebie przygotowującą coś więcej niż kawę w ekspresie albo kanapki. Nie wszystkie z wypiekami na twarzy podziwiamy, jak w piekarniku wyrasta drożdżowe. Nie lubisz gotować? Nie męcz się!
Znam mamę, która swoją kulinarną twórczość ogranicza do zamawiania posiłków dla całej rodziny z różnych knajpek. Znam też taką, która ustępuje na tym polu mężowi, bo jemu większą frajdę sprawia gotowanie pomidorowej. Żyją, mają się dobrze, a ich dzieci głodem nie przymarły. Oczywiście, jeśli po ciężkim dniu w pracy relaksujesz się smażąc kotlety, twój wybór! Chodzi po prostu o robienie tego, co przynosi radość i bycie w tym autentyczną.
Argument, że prababcia, babcia i matka całe życie gotowały dwudaniowe obiady z deserem, to żaden argument. Tu nie ma żadnej siły fatalnej.
Czytaj także:
A co, jeśli moje dziecko do niani powie: mama…
Piżama party
Jeśli nie spędziłaś kilku dni ze swoim dzieckiem, zwłaszcza takim maleńkim, w łóżku, wystawiając nos spod kołdry jedynie po to, aby coś zjeść albo przekręcając się na bok, by podać małemu drugą pierś i zerknąć w laptop, na którym wyświetla się kolejny odcinek twojego ulubionego serialu, to wiele straciłaś.
Oczywiście, leniuchowanie na dłuższą metę bywa męczące – piżamowy tydzień jest ok, ale później zaczyna się nudzić. Warto jednak, o ile masz tylko takie możliwości, robić sobie czasem przerwy od pędzącego świata. Tobie i maluchowi dobrze to zrobi.
Pamiętam, że kiedy boleśnie przeżywałam trudy pierwszych dni laktacyjnej przygody, znajoma poleciła mi właśnie taką łóżkową terapię. Ona sama miała podobne doświadczenia, dlatego pierwsze dni bycia mamą spędziła na… błogim przesiadywaniu z maluszkiem na Polach Mokotowskich (dla niewtajemniczonych: duży park w stolicy). Dobra książka, koc na trawie, coś do jedzenia dla mamy w torbie, kilka pampersów i nic więcej do szczęścia nie trzeba.
Śmierć tabelkom!
Nieustanne sprawdzanie, co powinno już umieć twoje dziecko w danym tygodniu/miesiącu życia może być stresujące. Tym bardziej, jeśli maluszek nieco odbiega od podawanych, uśrednionych (!) norm. Podobnie jak męczące jest pilnowanie tych wszystkich gramów, mililitrów, które mały człowiek powinien pochłaniać w ciągu dnia.
Nie chodzi oczywiście o to, żeby zagłodzić dziecko. Raczej o to, by pozwolić maluchowi, w końcu coraz bardziej samodzielnemu, na decydowanie o tym, co, ile i kiedy. Dlatego rodzicom o mocnych nerwach (ach, ten sos pomidorowy na ścianie!) polecam spróbowanie metody BLW, w ramach której dziecko, odkąd tylko pewnie siada, uczy się jeść samo, próbując trafić kawałkiem marchewki do buzi.
Czytaj także:
Mamy, nie straszcie pierworódek macierzyństwem! Potrzebujemy Waszego wsparcia
Mama jak milion dolarów
Nie pamiętasz, kiedy ostatnio byłaś na małym shoppingu? Twoje smętnie odrastające włosy od urodzenia dziecka nie widziały fryzjera? Wspomnienia znajomych o wizytach u kosmetyczki czy babskim wyjściu na kieliszek wina to dla ciebie scenariusz science fiction? Coś tu nie gra!
Ja naprawdę wiem, że matki na nadmiar czasu nie narzekają, a ten, kto nazwał macierzyński „urlopem” był niezłym dowcipnisiem. Ale dziecko ma też tatę, który doskonale się nim zajmie (jeśli tylko pozwolisz!), podczas gdy ty wyskoczysz z domu na godzinę-dwie, żeby o siebie zadbać, zrelaksować się czy po prostu pochodzić po sklepach. Nie uwierzę, że jest na świecie kobieta, której nie jest to potrzebne dla zachowania minimum higieny psychicznej.
Bobas w plecaku
Po powrocie do pracy (bo musisz albo po prostu chcesz), nadal możesz być slow. Nie jest to łatwe i wiele zależy od tego, jaki wykonujesz zawód oraz od wyrozumiałości twojego szefa. Są wśród nas szczęściary, które mogą pracować na jakąś część etatu albo zdalnie. Zrobienie czegoś z plątającym się pod nogami oseskiem nie należy do najłatwiejszych, ale da się. A ty masz maluszka ciągle na oku, w pobliżu.
Staram się zabierać mojego synka ze sobą wszędzie, gdzie tylko się da. Regularnie uczestniczy więc w redakcyjnych kolegiach, bywał na spotkaniach, podczas których robiłam wywiady, a raz pojechał ze mną nawet na nagranie do telewizji. Oczywiście, jest to pewne wyzwanie logistyczne, ale warto.
Poza zasięgiem
Celem idei slow jest zasadniczo nastawienie się na bycie TU i TERAZ, wykorzystywanie czasu z bliskimi na maksa. Nic tak nie mąci celebrowania bycia razem, jak smartfon lub laptop w pobliżu z co chwilę pikającymi powiadomieniami o nowych wiadomościach. Czasem łapię się na bezwiednym przeglądaniu sieci w tzw. wolnej chwili, kiedy maluch zajął się nową zabawką albo wcina śniadanie. W efekcie, ani nie jestem z nim na 100 proc., ani nie zrobię tego, co chciałabym ogarnąć.
Dlatego kiedy wychodzę popracować, nie myślę o pieluchach i kaszce, ale kiedy jestem z synkiem, nastawiam się na bycie wyłącznie z nim i tylko dla niego. To oczywiście ma swoją cenę i np. do zaległości, które nazbierały się przez cały dzień siadam nocą, kiedy malec pójdzie spać. To trudne, ale dla mnie ważne jest, by młody nie zapamiętał z dzieciństwa wyłącznie jednego obrazu – pleców mamy wiecznie siedzącej przy komputerze.
Slow po swojemu
To tylko kilka propozycji, które sprawdzają się w moim macierzyńskim chilloucie. Każda z nas jest inna, więc nasze definicje bycia slow mamą będą różne. Dla jednej będą to spacery i godziny na placu zabaw, dla innej niespieszne mieszanie kremu z dyni dla dziecka, jeszcze dla innej trochę wariacki styl życia, ale z wyraźnymi pauzami, w których wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Bo właśnie o to chodzi – by czas z dzieckiem był niczym niezmąconym nastawieniem na bycie ze sobą, na budowanie relacji i wyjątkowej więzi. I byciu w tym wszystkim autentyczną, czyli wsłuchaną w potrzeby dziecka, a jednocześnie nie zapominającą o swoich.
Czytaj także:
Urlop macierzyński, czyli jak nie wziąć urlopu od siebie i życia