separateurCreated with Sketch.

Wysoki Zamek. Tu Pan Jezus czeka na pięterku w knajpie

KLUB WYSOKI ZAMEK
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ewa Rejman - 05.03.18
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Pierwszym, co rzuca się w oczy po wejściu do klubu Wysoki Zamek, jest zajmujący całą ścianę wizerunek Jezusa niosącego przed sobą omdlewającego człowieka. Gra muzyka, na kanapach siedzą ludzie, można tu zamówić coś do jedzenia. Na pięterku jest ciszej. W maleńkiej kapliczce czeka Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Pierwszym, co rzuca się w oczy po wejściu do klubu Wysoki Zamek, jest zajmujący całą ścianę wizerunek Jezusa niosącego przed sobą omdlewającego człowieka. Gra muzyka, na kanapach siedzą ludzie, można tu zamówić coś do jedzenia. Na pięterku jest ciszej. W maleńkiej kapliczce czeka Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Klub Wysoki Zamek prowadzą Wioletta i Marek Richterowie, członkowie Wspólnoty Dobrego Pasterza, rodzice trojga dzieci. Od lat pomagają osobom uzależnionym, bezdomnym, wychowującym się w trudnym środowisku. W klubie odbywają się imprezy i rekolekcje, koncerty i msze święte.

 

Ewa Rejman: Łatwiej byłoby mi was zrozumieć, gdybyście byli księdzem i siostrą zakonną. Sytuacja, w której małżeństwo z trojgiem dzieci mówi „Bóg posyła nas do ubogich” i całe swoje życie podporządkowuje służbie, do zwyczajnych nie należy.

Wioletta Richter: Mam poczucie, że moje życie i wszystko, co dzisiaj mam, jest takim darem, który został mi ofiarowany za darmo. Próbuję teraz, chociaż w pewnym stopniu, oddać innym to, co sama dostałam, także od Wspólnoty Dobrego Pasterza, w której poznałam ludzi nieidealnych, ale wciąż próbujących od nowa. Oni troszczyli się o osoby z ulicy, takie, które nie miały nawet jak się odwdzięczyć.

Podążyliście za ich przykładem? Dlaczego to wszystko robicie?

Dlatego, że widzimy biedę w różnych postaciach i mamy jej świadomość. A to każe nam chociaż spróbować coś zrobić. Mam takie poczucie, że i tak robię za mało. Trudne jest to, że nie mamy się na kim wzorować, bo rzeczywiście nasi sąsiedzi czy ludzie w Kościele nie prowadzą przecież takiego życia jak my. Zdecydowaliśmy, że nie będziemy starać się zabezpieczyć finansowo czy w jakiś inny sposób, więc zdarzają się momenty zwątpienia w to, czy dobrze zrobiliśmy. Mąż mnie wtedy uspokaja i tłumaczy, że skoro Pan Bóg błogosławił nam przez wszystkie lata, to będzie nam błogosławił dalej.


KOGUT ANDRZEJ SOWA
Czytaj także:
Andrzej Sowa: Złamałem wszystkie przykazania, ale Bóg uczynił dla mnie cud [wywiad]

Kim są osoby, które tutaj przychodzą?

Klub jest miejscem dla wszystkich, bo Bóg przychodzi do wszystkich, którzy Go potrzebują i chcą przyjąć. Można być ubogim zarówno będąc bogatym, jak i biednym materialnie. Człowiek potrzebuje do życia wspólnoty, dlatego tak ważny jest czas, który tu razem spędzamy.

Na Facebooku ogłaszacie, że organizujecie „rekolekcje w klubie”, „środę popielcową w knajpie”. Brzmi co najmniej intrygująco…

Kilkanaście lat temu, kiedy zakładaliśmy klub, chcieliśmy stworzyć miejsce, w którym młodzi ludzie będą mogli czuć się bezpiecznie, chcieliśmy dać im realną możliwość wyboru czegoś dobrego. Chodziło o to, żeby móc powiedzieć im „jak pójdziesz do tej knajpy, to będziesz mógł się dobrze bawić na trzeźwo” albo „w tym klubie spotkasz osoby, które trochę inaczej patrzą na świat”. Nie chcemy wychodzić do ludzi z przekazem w stylu „od tej chwili musisz się nawrócić, a jak zapachnie od ciebie grzechem, to stąd uciekaj”. Mamy w życiu doświadczenie spotkania z żywym Jezusem i zależy nam na tym, żeby nim się dzielić. Ja też czuję się słaba, ale razem jesteśmy silniejsi. W klubie nie są ważne mury, ale inni ludzie, relacje, jakie ze sobą nawiązujemy.

Na przykład?

Od listopada grupa młodych ludzi raz w tygodniu gotuje tutaj zupę dla potrzebujących. Usłyszeli, że potrzebne są dwie ręce, chęci, serce, postanowili spróbować i bardzo się w to wkręcili. Zawsze jestem zafascynowana pasją, z jaką kroją te warzywa (śmiech). Potem idą z zupą do ubogich z takim nastawieniem, jakby spotykali właśnie najważniejszych ludzi na świecie.

Co jest najtrudniejsze?

(dołącza do nas Marek)

Marek Richter: Najtrudniejsza jest wierność, wytrwanie. Na efekty tej naszej służby trzeba czekać wiele lat, a często w ogóle ich nie ma. Po ludzku ktoś wydaje się przegrany, a ja wiem, że Pan Bóg każe mi w niego inwestować. My nie jesteśmy od tego, żeby zbierać, my jesteśmy od tego, aby siać.

Wioletta Richter: Zgadzam się. Czasami też zwyczajnie nam się nie chce – wyjść znowu po południu i być tu do późnych godzin wieczornych. Muszę walczyć ze sobą, ze swoją słabością.


WSPÓLNOTA BETLEJEM, JAWORZNO
Czytaj także:
Betlejem z Jaworzna. Tu bezdomność przemienia się w miłość

Jak mówić o miłości Bożej ludziom, którzy nigdy nie doświadczyli miłości od drugiego człowieka?

MR: Nad tym to ja się sam zastanawiam od ponad dwudziestu lat. Jednemu trzeba „przyłożyć miotłą”, żeby poczuł, że nam na nim zależy, z innym obchodzić się jak najdelikatniej. Kiedyś przychodził do nas chłopak, który przez trzy miesiące siedział na krześle i tylko patrzył przed siebie. Po trzech miesiącach podszedł do nas i podał nam rękę. Tyle czasu potrzebował, aby zaufać komuś. Nie ma uniwersalnej odpowiedzi.

WR: W deklaracji naszej wspólnoty, którą co roku odnawiamy, jest mowa o „służbie i ewangelizacji”. Myślę, że tę służbę trzeba postawić czasem nawet przed ewangelizacją. Najpierw przed tym drugim człowiekiem musimy się uniżyć, nawet dać się wykorzystać – a dopiero później pokazywać mu Pana Boga.

Zdarzały się takie „małe cuda”?

MR: Tomka poznałem jako dziesięcioletniego chłopca. Jego ojciec terroryzował całą rodzinę, pił, bił ich. Tomek w tej chwili kończy drugie studia, jest jednocześnie wykładowcą uniwersyteckim, żyje pełnią życia. Inna sytuacja – osiem lat temu prowadziliśmy rekolekcje w Poznaniu. Po dziesięciu latach dostaję wpłatę na konto, dzwoni do mnie chłopak, który był wtedy w liceum i mówi, że w tamtym momencie doświadczył tego, że Bóg żyje. Ja nawet go nie kojarzyłem, a on mi opowiedział takie rzeczy.

Jak spytam was o to, skąd bierzecie siłę, to pewnie powiecie, że od Pana Boga…

WR: O, to teraz cię zaskoczę (śmiech)! Wolę mówić inaczej – że Pan Bóg daje mi siłę, ale poprzez ludzi, których spotykam. Moi bliscy, dzieci z ich bezwarunkową miłością pokazują mi, że Bóg ze mną jest. Spotykam Go właśnie w drugim człowieku.

MR: Pan Bóg jest dla mnie Przyjacielem, z którym czasem się kłócę, czasem się z Nim cieszę, a czasem smucę. Mówię Mu o tym wszystkim wprost, wyrzucam to z siebie, właśnie tutaj, w tej kaplicy, obok której siedzimy. Nigdy się na mnie o to nie obraził, nigdy mnie nie zostawił.



Czytaj także:
Każda ciąża jest wyjątkowym darem. Moja wielka włoska rodzina

 *Więcej informacji o działaniu Wysokiego Zamku i możliwości włączenia się w jego inicjatywy dostępne jest na stronie: klubwysokizamek.pl.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.