Himalaistka Elisabeth Revol po powrocie do swojej ojczyzny zgodziła się porozmawiać z agencją AFP, cofnąć do styczniowych wydarzeń i opisać szczegóły wyprawy na Nanga Parbat oraz morderczej walki o życie.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Revol po tym, jak została uratowana przez grupę polskich himalaistów, wróciła do kraju i przebywa w klinice we francuskim mieście Sallanches.
Jak czytamy w PAP, himalaistka relacjonowała wyprawę w sposób bardzo oszczędny, bogaty w techniczne szczegóły.
Zaznaczyła, że była to jej już czwarta z kolei wyprawa na Nagą Górę, Tomasz próbował siódmy raz, z kolei wspólnie wybrali się tam po raz trzeci.
O Mackiewiczu w czasie teraźniejszym
Co istotne, cały czas o Mackiewiczu mówiła w czasie teraźniejszym, jakby wciąż żył. Nazwała go himalaistą-pasjonatem, który świetnie znał szlaki Nanga Parbat.
Ich wyprawa rozpoczęła się 20 stycznia. Kilka dni później byli już na wysokości ponad 7000 metrów.
Byliśmy wtedy w dobrej kondycji – zaznaczyła.
U stóp Nanga Parbat Revol i Mackiewicz znaleźli się o godzinie 17.15. Wahali się, ale nie mogli opanować wielkiej chęci, by zdobyć szczyt jeszcze tego samego dnia. 45 minut później znaleźli się już na górze.
Okazało się jednak, że nie przyszło im tam spędzić nawet sekundy. Na szczycie zaczęły się problemy.
Tomek powiedział mi: „Nic nie widzę”. (…) To była ucieczka w dół – powiedziała Revol w rozmowie z dziennikarzem AFP.
Mackiewicz nie widząc niczego, trzymał się jej ramienia i rozpoczęli wspólne, bardzo długie schodzenie. Jak określiła to w rozmowie himalaistka, teren był „więcej niż trudny”, do tego musieli przemierzyć go w nocy.
Jak zaznaczono w depeszy AFP, z rozpaczą w głosie relacjonowała, w jakim stanie był Mackiewicz:
W pewnym momencie nie mógł już oddychać, zdjął osłonę, którą miał na ustach i prawie natychmiast zaczął zamarzać. Jego nos stał się niemal natychmiast biały, podobnie ręce i stopy – czytamy w PAP.
Revol: wiele wiadomości nie dotarło
Wspólnie zatrzymali się w szczelinie, by osłonić się od szalenie porywistego wiatru. Jak zaznacza himalaistka, nazajutrz, o świcie sytuacja stała się już tragiczna, jeśli chodzi o zdrowie Polaka:
Krew nie przestawała wyciekać z jego ust. Symptomy ogólnej opuchlizny, będącej ostatnią fazę choroby wysokościowej, hipoksji hipobarycznej, która jest konsekwencją przebywania na dużej wysokości i niedotlenienia, wskazywały, że szanse na przeżycie Tomasza są niewielkie – mówiła Revol w rozmowie z AFP, cytowanej przez Polską Agencję Prasową.
Francuzka mówiła, że zawiadamiała każdego, kogo tylko zdołała o stanie Mackiewicza oraz o tym, że nie ma on sił schodzić niżej. Wymieniała wiadomości, z których – jak się okazało – wiele nigdy nie dotarło.
Jak relacjonuje himalaistka, przekazano jej, że jeśli zejdzie do 6000 metrów, będzie można ją zgarnąć, a Tomka przejąć przy użyciu śmigłowca, jako że nie był w stanie poruszać się samodzielnie.
Tak to było. To nie była moja decyzja – skwitowała.
Revol miała powiedzieć Mackiewiczowi przed rozstaniem:
Słuchaj, helikoptery przybędą tu późnym popołudniem, a ja muszę zejść; one tu dotrą, by Ciebie zebrać.
Przed zejściem wysłała jeszcze dokładną lokalizację Tomka za pomocą GPS i „opatuliła go, jak tylko mogła”.
Halucynacje, człowiek z ciepłą herbatą
Revol przyznała, że schodziła z gór z wielką nadzieją:
Schodziłam z myślą, że wszystko się dobrze skończy. Niczego nie zabrałam – ani śpiwora, ani namiotu. Niczego. Śmigłowce miały dotrzeć po południu.
Jak się okazało, śmigłowce nie dotarły. Revol musiała spędzić kolejną noc w szczelinie podobnej do tej, w której został Mackiewicz. Ona jednak nie miała żadnego wyposażenia.
Kryłam się w tej jamie i cała trzęsłam z zimna. Ale moja sytuacja nie była beznadziejna. Bardziej obawiałam się o Tomka, który był o wiele bardziej osłabiony niż ja.
Wyznała w rozmowie z AFP, że miała halucynacje, choć nigdy wcześniej jej się one w górach nie zdarzały. Podobno wydawało jej się, że ktoś przyniósł jej ciepłą herbatę, za którą miała się odwdzięczyć swoimi butami.
By nie tracić sił oraz resztek ciepła, postanowiła pozostać na wysokości 6800 metrów. Przyznaje, że słyszała z oddali śmigłowiec, ale był zbyt daleko. Oprócz tego zaczął wiać silny wiatr.
Revol wróci jeszcze do wspinaczki
Otrzymała wiadomość, że helikopter przybędzie do niej najwcześniej następnego dnia, co oznaczało, że musiałaby spędzić trzecią noc pod gołym niebem. Postanowiła rozpocząć schodzenie.
To stało się kwestią przeżycia – mówi.
Zaczęła schodzić „ostrożnie” i „spokojnie”. Miała przemoczone rękawice, było jej przenikliwie zimno.
W depeszy AFP pojawiła się informacja, że Revol nie miała pojęcia o tym, że himalaiści Denis Urubko i Adam Bielecki wyruszyli jej na ratunek.
O 3.00 nad ranem zobaczyła światło w ciemnościach i zaczęła krzyczeć.
To było niesamowite uczucie – przyznała „Eli”.
Dziennikarz AFP zapytał francuską himalaistkę, czy uda się jeszcze w góry. Odpowiedziała twierdząco:
Bo jest to mi potrzebne do życia.
Akcję ratunkową relacjonowaliśmy szczegółowo na portalu Aleteia TUTAJ.
Źródło: PAP
Czytaj także:
Pułapka etycznych dyskusji w internecie. Jak w nią nie wpaść?
Czytaj także:
Elisabeth Revol – kim jest lodowa wojowniczka, która zdobyła Nanga Parbat?