Uderzyło mnie ostatnio stwierdzenie, że bycie mężem, żoną, mamą czy tatą to „rola”. Coś w tym z prawdy jest. Jednak już dawno temu szczególnie ulubionym stało się dla mnie słowo „tożsamość”. Bo z rolą to trochę jak w teatrze. A tożsamość to potencjał, wyzwanie, rozwój.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Życiowa rola?
Nie wiem, kto stworzył pojęcie „życiowej roli” (poza tą dosłowną i oscarową, w której aktor przeszedł sam siebie i do końca życia będzie kojarzony z doktorem Żywago bądź Rambem). Wyobrażam sobie wysiłek, z jakim trzeba by dobrze odegrać nasze partie w tak wielu z ról: żona/mąż, mama/tata, a do tego jeszcze córka lub syn swoich rodziców, brat i wujek; potem pracownik, bizneswoman, szef, animator społeczny, parafianin, członek wspólnoty. Od samego myślenia czuję się zmęczona.
Instynkt podpowiada mi, że mając w pamięci przykładową listę ról, marzyłabym o domku w Bieszczadach pozbawionym dostępu do mediów, by nikt nigdy na pewno już mnie nie odnalazł. Bo każda rola przecież ma jakiś skrypt, tekst do nauczenia i powiązane są z nią oczekiwania – reżysera, producenta i widowni. To coś, jak bagaż nie do udźwignięcia.
Czytaj także:
Twoje życie jest ważne. O tym jest Boże Narodzenie
Tożsamość a nie życiowa rola
Dlatego zdecydowanie wolę słowo „tożsamość” – bo ono pyta o to, kim jestem. Znalezienie odpowiedzi na to pytanie zaprasza mnie do wyprawy w najbardziej osobiste rejony. Do przedarcia się przez wiele przekonań „nie moich”, ale zaczerpniętych od innych osób (może to będzie „niezdara” albo „Bardzo Grzeczna Dziewczynka” lub inna etykieta, która rani i ogranicza?).
Pytanie odsłoni pewnie wiele ran, pomoże przyjrzeć się poczuciu własnej wartości. Pozwoli jednocześnie dotrzeć do źródła: do czegoś pierwotnego i wyjściowego, zanim pojawili się wszyscy, którzy mieli na mnie swój pomysł. Coś, na czym mogę zbudować całe swoje życie.
Najpierw jestem człowiekiem
To, kim jestem, nie wrzuca „ról” do jednego worka, ale nadaje mojemu życiu porządek i głębię. Jestem najpierw człowiekiem, osobą. Z tym wiążą się konkretne potrzeby: osobistej wolności i jednocześnie relacji, szacunku i współpracy. Spełnienia i sensu. Wynika z tego także głód relacji z Bogiem.
Jestem kobietą/mężczyzną. Stąd ważne jest zrozumienie tego, co się we mnie dzieje i co różni mnie od drugiej płci. Co wymaga troski i pielęgnacji, co jest talentem i jaki będzie mój styl komunikowania się ze światem.
Czytaj także:
Serce i rozum – czy jest między nimi złoty środek?
I wreszcie czas na to, co niektórzy nazywają „rolami”. Te z naszych tożsamości, które uzyskujemy w relacji z innymi osobami. Mąż/żona, mama/tata, przyjaciel, pracownik itd. Jeśli spojrzeć na nie jako na część mojej tożsamości – „rola” przestaje mi ciążyć. Dlaczego? Bo rozwijam się w tym, kim jestem. Jeśli jestem tylko kimś zawodowo, a reszta się nie liczy, to mój rozwój zwiąże się tylko z karierą. Łatwo go zmierzę: awansem, wynikami, premią czy podwyżką. W domu – spróbuję jakoś przetrwać i zebrać siły na rozwój zawodowy.
Być jeszcze bardziej tym, kim jestem
Skoro jestem żoną/mężem albo mamą/tatą, uchylenie się od roli nie sprawia, że znikam ze sceny. Jeśli psychicznie nie wychodzę z biura, a fizycznie tylko z trudem, nadal jestem czyimś małżonkiem albo rodzicem. Tylko nieobecnym. Mogę też istnieć w znanej formie „obecny nieprzytomny”: z pilotem na kanapie, ze swoim smartfonem (nie tylko czytanym, ale i głaskanym z czułością), ze swoimi problemami i smutkami.
Czy ma to wpływ na życie moich bliskich? Naturalnie. Coś z nimi robi. Wyciska głęboko na ich sercach deficyt więzi, rani i na przyszłość obciąża potrzebą udowadniania, że jest się wartym miłości, mimo że się jej nie dostało. Będą musieli z nim się uporać, a jest to droga ogromnie trudna.
Czytaj także:
Nie obchodzi mnie tak bardzo, kim jestem dla innych, jak to, kim jestem dla siebie.
Jednak dla tego wszystkiego istnieje szalenie pozytywna strona medalu. Skoro już jestem tym kimś ważnym dla innych, to znaczy, że mogę odnaleźć w sobie potencjał, by stawać się jeszcze bardziej tym, kim jestem. To znaczy, że mogę rozwijać moje kompetencje, czyli uczyć się: bycia w relacji, bycia żoną, mamą, mężem i tatą (celowo trochę pomijam sferę zawodową, bo ona na ogół przychodzi automatycznie). Mogę pokonywać własne ograniczenia, by stanowić w życiu moich bliskich wartość dodaną, nie ciężar.
Mogę marzyć nie tylko o tym, co chcę zrobić, ale i jaka/jaki chcę być – i do tych marzeń rosnąć. Nie według czyjegoś skryptu, ale według prawdy o mnie, odkrywanej na dnie serca.