Wystarczył jeden człowiek, by mały fragment świata, Europy, Szwajcarii stał się prawdziwym rajem. Niestety. Tylko na chwilę.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Nie stawiać nigdy płotu zbyt daleko” – radził patron Szwajcarii, święty Mikołaj z Flüe, swoim rodakom, którzy marząc o podbojach i potędze, pokłócili się dokumentnie ze sobą nawzajem, stawiając kraj na krawędzi wojny domowej. Politycy posłuchali pustelnika, a Związek Szwajcarski istnieje do dziś.
Rolnik z krwi i kości
Mikołaj Löwenbrugger urodził się we Flüe koło Sachseln nad jeziorem Sarn w 1417 r. Pochodził z rolniczej rodziny i sam był z krwi i kości rolnikiem. Jeden z jego biografów (a przy okazji – wcale nie katolik, bo ewangelik) Walter Nigg, w znakomitym eseju o Mikołaju nakreślił jego portret tak:
W średnim wieku Mikołaj był ciężką jak ziemia postacią, nie mającą w sobie nic lotnego, człowiekiem o charakterze silnym i rozważnym. Ten zrośnięty z ziemią, zależny od mocy niebieskich, małomówny mężczyzna nie promieniował wcale świetlanym blaskiem. (…)
Jego pobożność była zabarwiona ponuro i potęgowała właściwą mu skłonność do depresji. Postać Mikołaja cechuje wyraźny rys melancholii. (…) Mikołaj był pełnym lęku człowiekiem epoki gotyku, który dopiero poprzez niepokój doszedł do pokoju.
Czytaj także:
Katarzyna z Genui. Święta, która wiedziała, czym jest czyściec
Mąż, ojciec, żołnierz i społecznik
Mikołaj, wcześnie ożeniony (z panią Dorotą Wiss, która według opisów miała „czystą twarz i gładką skórę”), doczekał się dziesiątki dzieci. Oprócz pracy na roli – podobnie jak inni ludzie jego stanu – co chwila powoływany był do wojska na kolejne bitki między szwajcarskimi miastami i kantonami, w armii dosłużył się stopni chorążego (czyli noszącego chorągiew) i kapitana.
Jego konkretne, powściągliwe usposobienie i poczucie sprawiedliwości sprawiło, że wybierany był do samorządów, do rady i do sądu kantonu. Gdzie się raczej nie szczypał i jak trzeba potrafił prowadzić proces o dziesięciny z proboszczem własnej parafii albo przeciwko pewnemu klasztorowi, który chciał sam obsadzać probostwa bez pytania o zdanie lokalnych wiernych.
Biografie mówią, że po dwudziestu latach społecznego angażowania się Mikołaj, zmęczony układami, wycofał się do politycznego cywila. On w ogóle miał skłonność do szukania osobnych, pojedynczych dróg. Jego syn wspominał, że „jak sięga pamięcią, ojciec zawsze uciekał od świata, miał usposobienie pustelnika i wciąż szukał samotności”.
Brat Klaus: pustelnik i uzdrowiciel
Gdy miał pięćdziesiąt lat, udało mu się uprosić żonę o danie mu na to zgody i – zabezpieczywszy rodzinę materialnie – wyruszył w samotność na dobre. Jako wędrowny żebrak chciał dotrzeć do Alzacji, ale – przekonany przez wizję, jakiej doświadczył – ostatecznie zawrócił i osiadł w górskim wąwozie niedaleko rodzinnego domu.
Początkowo niechętni „lokalsi”, wkrótce widząc świętość jego życia, zaczęli go bronić i wspierać. Mikołaj, nazywany wtedy bratem Klausem, całe dnie i noce spędzał na modlitwie i duchowych zmaganiach. Zły podobno dawał mu mocno w kość, i tak zmagającemu się z obniżonym nastrojem Mikołajowi wmawiając poczucie winy i robiąc zeń w jego własnych oczach religijnego oszołoma.
Wkrótce „leśny brat” zaczął przyjmować potrzebujących, którzy ściągali doń z całej Szwajcarii, Niemiec, a nawet i Włoch. Przyciągała ich nie tylko fama o człowieku, który jest w stanie wyprosić uzdrowienie z dolegliwości fizycznych i psychicznych (ze szczególnym uwzględnieniem depresji, do której sam prawdopodobnie miał skłonność i zaliczył w życiu niejeden epizod tej choroby) i udziela w punkt trafionych rad.
Czytaj także:
Św. Marek Eremita: mistrz odklejania od światowych obsesji [Wszyscy Świetni]
Bóg sam wystarczy
Pan Bóg, wiedząc co kręci ludzi, dodał do życiorysu Mikołaja odrobinę pobożnej sensacji. Po świecie niosła się więc pocztą pantoflową wieść o tym, że brat Klaus żyje, choć prawie nic nie je (jadał trochę suszonych gruszek i ziół, i regularnie przyjmował komunię świętą).
Mikołaj, tak radykalnie wybierający Boga, który „sam wystarczy”, był dla nich znakiem, że to wszystko może jednak mieć sens (jesteśmy w czasach, w których pogrążone w kryzysach, rozpustach, chciwościach duchowieństwo robiło sporo, by ten sens podważyć). On dawał im świadomość, że Bóg naprawdę żyje – to, czego nie umieli dać im funkcjonariusze Kościoła, formalnie do tego powołani.
Ludzie ciągnęli do niego, choć miał w sobie coś takiego, że w pierwszym odruchu budził strach, „na jego widok wstrząsało człowiekiem przerażenie”. „Był to człowiek o niepielęgnowanych włosach, ale szlachetnej, pomarszczonej z chudości, płowej jak ziemia, jakby pyłem obsypanej twarzy, okrywający swoje wychudzone ciało jedną jedyną szatą”.
Kawałek raju na ziemi
Brat Klaus żył siedemdziesiąt lat. O tym, jak udało mu się uratować jedność Szwajcarii niech opowiadają podręczniki historii tego kraju.
Dla mnie najbardziej poruszające w życiu Mikołaja jest to, że nie zgasił w sobie intuicji, która płonęła w nim od początku. Że choć wszyscy podpowiadali mu, że powinien iść tą drogą, co wszyscy (bo, jak pisał nasz Ignacy Krasicki: „Piękna rzecz latać, gdy się komu godzi, bezpieczniej jednak gdy po ziemi chodzi”), on wiedział, że czasem się da, ale czasem nie da się pogodzić w sobie Boga i świata. Że wybierając coś, zawsze jednocześnie nie wybierasz też czegoś innego.
Jasne, że w tej bolesnej tajemnicy wziąć udział musiała również żona Mikołaja i jego liczne dzieci. Złożyli wielką ofiarę, ale jeszcze za życia Mikołaja, powszechnie uważanego za świętego – mogli przecież widzieć jej owoce: dziesiątki i setki uzdrowionych, pocieszonych, powstrzymanie wojen. Przez ich i jego krzyż mogli zajrzeć za kulisy Bożego planu, przekonać się jak miał wyglądać świat, jak kiedyś będzie wyglądać Królestwo Boże na ziemi.
Wystarczył jeden człowiek, by mały fragment świata, Europy, Szwajcarii stał się rajem. Niestety – tylko na chwilę.
Czytaj także:
Bł. Natalia Tułasiewicz: W miłości rozkwitam tak, jak królowa nocy
Jest to tekst Szymona Hołowni z autorskiego cyklu realizowanego dla Aletei, zatytułowanego: Wszyscy Świetni – Wszyscy Święci. Codziennie (zapraszamy na profil FB). Więcej nieoczywistych historii świętych znajdziesz w książce „Święci pierwszego kontaktu”.